poniedziałek, 2 sierpnia 2010

wakcje w poconos






minely nie wiadomo kiedy. ale tak to juz z tymi wakacjami jest. poczatek uplyna nam pod znakimem super uciazliwego braku klimatyzacji, no ale bylismy sami sobie winni, wyraznie NIE bylo napisane, ze klimatyzacja jest, wymienione byly tylko wiatroki, nie w kazdym pokoju jak sie niestety okazalo, zabraklo tam gdzie najczesciej wieczorami przesiadywaly dziewczyny, czyli jadalni i kominkowym (z ktorego to kominka ewidentnie ulatnial sie gaz, moze to bylo od tej jakiejs swieczki, ale dziwnie to mimo wszystko bylo...)
a wracajac do klimatyzacji, czyli jej braku, to prawdziwy amerykanin, pewnie by sie do hotelu wyprowadzil, przynajmniej na 2 pierwsze dni, bo potem nastapilo lekkie ochlodzenie, i brak klimy przestal istniec, pojawil sie jeszcze w przedostatnia noc, zeby nam na koniec za dobrze nie bylo.

adas mial tam spanie, 2 razy dziennie po 2-3 godziny, zoska tez spala w poludnie minimum 2, wieczorem chodzili spac oczywiscie pozno, a wstawali jak to na wakacjach, wczesnie, ale jak przyjemnie jest wyjsc z samego rana na dwor, tak w pizamie, na bosaka, bo klapki ginely notorycznie ;)

adas znowu mial pokrzywe, najadlam sie ciastek z orzechami laskowymi...obiecuje ze wiecej nic orzechowego nie zjem, az przestane go karmic, slowo bylej harcerki, co to na jednej zbiorce byla ;)
po wakacjach doszlam do wniosku, ze dla mojego starszego dziecka, mieszkanie w miescie jest meczarnia. ona tam calymi dniami latal na bosaka, mniej lub bardziej ubrana, raczej mniej, i tylko do wody, do piachu, na trawe, do basenu i tak w kolko. brudna i szesliwa.

zaliczylismy 2 atrakcje, nie wiem ktora lepsza:)

bylismy w parku wodnym, niemaz sobie pojezdzil, nawet ja z marta kilka rynien zaliczylam, a co pochwale sie, jechalam na wodnym kocyku, na brzuchy, trasa zawierala nie jeden wiraz na ktorym satrach o utrate zebow nie pozwalal mi krzyczec, zjazdy na pontonach tez byly pelne strachu ;) najodwazniejsza ze wszystkich dzieci (i nie tylko) byla olivia, jezdzila na wszytskim i zupelnie sie nie bala, ona nawet na tym kocyku zjechala!!! wiec stwierdzilysmy z zmarta, ze wiezmiemy ja na pontony, zoska zobaczyla, ze olivia idzie, wiec ona tez chce, na nic tlumaczenia, ze raczej sie nie bedzie jej podobalo, ze jest w sumie troche mala (jak to olivia pieknie ujela, zosia tak mowi, ze jest juz duza, ale ona jesce malutka jest ciociu ;)no i taka prawda, a do tego wszystiego, najbardziej lubi jak woda siega jej najwyzej do pasa. no ale dzielnie doszla z nami na sama gore, no i zaczelo sie, ze nie, ze sie boim, ze che do tatusia, no gora pod ktora weszlysmy byla spara, a mama spragniona atrakcji, stwierdzila, ze pojedziemy mimo widocznych oporow, obiecalam lody dla odwznych, wiec lody chciala oczywiscie, ale odwazna byc to juz nie za bardzo...koniec koncow zjechalysmy, karzyczala cala droge, ze az prawie olivia sie przestraszyla, na koniec stwierdzila, ze sie jej nie podobalo i chce loda!

druga atrakaja bylo wesole miasteczko przreznaczpone bardziej dla 'duzych dziecich' niz tych mniejszych. wiekzszosc atracji dla maluchow byla umieszczona w okolicy super glosnej atrakcji rokowej. biedna alicja bardzo chciala na wszystkim jezdzic, ale jak tylko karuzela ruszala (koniki ;) zaraz zaczynala krzyczec, niestety, muzyki rokowej z sasiedztwa nie udalo jej sie przekrzyczec, ale chya byla blisko ;)
nawet adas zalapal sie na jedna atrakcje, polecia z tata i siostra samolotem, a mama niestety troche ten ich wspolny lot przegapila, bo zauwazylam kobiete 'papaj', no nie moglam od niej wzroku oderwac, miala grube nogi w kostkch i lokciach, do tego stopnia, ze musiala miec buty na koturnie, zeby nie tarzac nogi po ziemi, dodam tylko, ze mimo laski poruszal sie z gracja.

we czwartek byly pierwsze urodziny adaska, rano dziciaki wycinaly ciasteczkowe ksztalty z arbuza, ptem smarowaly kremem, ozdabialy posypkami i zjadaly ze smakiem. poznym popoludniem zrobilam adasiowy trojkatny tort z arbuza przelozonego jogurtem, nic wiecje do szczescia nie potrzebowal!!!

z prac plastyczno-recznych udalo sie pomalowac klika kartek pedzelkami i roslinkami, pomalowac kilka kamieni, uplotlam zosi piekny wianek, ktorego nawet na cwierc sekundy nie chciala zalozyc, a juz bron-cie-panie-boze do zdjecia...zrobilismy z niemezem zosi i olivi tresy, adas dostal od mamy branzoletke, ktora mu sie jakos szczegolnie nie podobalo, nawet chcial ja odgryzc, ale suma sumarum juz zapomnial, ze ja ma ;)

ale najwieksza atrakcje stanowilo karmienie kaczek, ktore jak tylko sie na nas poznaly, przybywala co wieczor tlumnie, ze az chleba brakowalo, na szczescie okazalo sie, ze arbuza tez lubia, tylko nie wiem co na to ich dietetyczka...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz