czwartek, 30 września 2010

apetyt adama


jest nie do opanowania!!!!
cieszyc sie mozna tylko z tego, ze az tak bardzo nie widac, ze az TYLE je, a naprawde je wiecej niz zosia, moze nawet wiecej niz ja ;)
dzis mama zrobila na obiad kopytka z sosem grzybowym (mmmmm) do tego dla dzieci marchewka z groszkiem, a dla 'todoslych' surowka z kapusty z koperkiem, kiszonymi i marchewka, od ktorej adam nie mogl sie oderwac, zosia chyba jeszcze swiezj kapusty nie kosztowala, a jak tak, to z pewnoscia plula. no ale synek niczym nie gardzi. jestem w stanie powiedziec, ze dziecko ktore nie chce jesc jest rownie ciezkie, jak te ktore chce jesc caly czas, i prosze mi tu nie mowic, ze trzeba sie cieszyc, ze dziecko ma wilczy apetyt. przy tym naszym glodnymzmorze nikt nie moze spokojnie zjesc, placze w glos, rzuca sie na podloge i nie wiem co jeszcze, ale jedzenie przy nim jest malo przyjemne, nie daje zjesc siostrze, ciagle rzada podzialu, mimo ze swoje juz zjadl i jeszcze mojego podjadl. zasadniczo nie ma znaczenia co, wszytsko wciaga ten nasz odkurzacz. czyzby mial po dziadku jurku cos wiecej niz niebieskie oczy?


środa, 29 września 2010

taki bardzo bardzo wazny gosc

przylecial do nas w piatek. troche czekalismy na lotnisku, ale tak to juz jest, jak sebastian jedzie sam, to babcia juz na niego czeka, a jak jedziemy calorodzinnie to czekamy godzine. i w najwazniejszym jak sie okazalo momencie zosi zachcialo sie siku, poszlysmy i w tym czasie babcia wyszla ;) a ja tak sie z tej ubikacji spieszylam, ze zostawilam telefon na pojemniku na papier. na szczescie pani sprzatajaca go znalazla i odlozyla na swoj wozek ;)
usciskow i calusow nie bylo konca, stwierdzono, ze adas wyglada przez skypa tak jak i na zywo, za to zosia jest chudsza (za chuda?) cz tez za drobniejsza ;)






















w sobote byl potworny upal, zgotowalismy z tej okazji wycieczke na lotnisko. byly darmowe hotdogi, soki i woda, ale niestety bylo nam wszytskim za goraco i za glosno. zosi samoloty z wlaczonymi silnikami zdecydowanie sie nie podobala, ze juz nie wspomne o karetkach na sygnale. bylo tez malowanie twarzy, ale kolejka byla na pol plyty lotniskowej, wiec bardzo szyko zrezygnowalismy i z tej atrakcji.






















w niedziele rano wybralismy sie do ikei kupic super szafe do pokoju dzieci, a babcia kupila wnukom obrotowy fotel, bardzo sie wswzystkim podoba.
po poludniu bylismy na sushi z dazenowskimi (tak mowi na nich sebastian, chodzi o anie, krzysia i alicje tuzinowskich ;)
to bylo moje pierwsze PRAWDZIWE sushi, ktorego 2 lata nie jadlam, liczac ciaze i karmienie adasia. wlasnie czy juz pisalam, ze od 2 tygodni nie karmie? nie byllo tak zle, po 2 tygodniach piersi przestaly mnie bolec, a co za ty idzie: zrobili sie troche wieksze od duzego orzeszka ;) super wygodn do biegania ;) a wracajac do sushi, to smakowalo mi bardzo, babci tez, zosia zjadla krewetke od krzysia, a adas zupe miso z ryzem., pojawila sie tez ewa, tak nagle, bardzo mila niespodzianke nam zrobila

nastepnie byl deszczowy poniedzialek, rano dorwalam sie do odkurzacza jak glupi do sera, odsuwalam lozka, szafki, polki i nie wiem co jeszcze. ze az zrobilo sie za pozno na 2 drzemki dla adasia, spal wiec tyko raz, zosia wcale (bardzo glupi pomysl w dzien deszczowy) juz o 6 zaczeli odpadac. udalo sie ich przeciagnac do 7 z minutami.

wtorek dzien przedszkolny, pierwszy raz bez placzu, hurrraaa!!!! w koncu!!!! uff, odetchnelam, teraz czekam az bedzie plakac, ze chce chodzic czesciej ;)

adas nauczyl sie wolac babcie 'baba!!!' a babcia nauczyla adasia pokazwyac ze cos mu smakuje, na sposob wloski, czyli: stuka sie wskazujacym palcem w policzek, ciekawe, moze uda mi sie jutro zrobic zdjecie. umie tez jesc na niby, comoka przesmiesznie do pustych zabawkowych garnkow czy drewnianych pomaranczy ;)

ahh, jak to fajnie miec babcie, taka kochana babcie, aaa, wlasnie cos mi sie prszypomnialo, przez ostatnich kilka dni babcia czytala zosi na dobranoc, ale wczoraj byla zmeczona i powiedzila zosi ze nie da rady bo:
'odlatuje'
'a gdzie babcia leci?' zapytlala lekkozaniepokojona zosia ;))))))))))))))))))))

mama cieszy sie z ksiazke, jak zwykle, nie wszytskie sa takie jak oczekaiwalam, czesc bedzie na 'za jakis czas'. dzis czytalismy pieknie narysowana opowiesc wandy chotomskiej o karecie z piernika i piekna opowiesc wolfa erlbruch 'straszna piatka' o brzydkiej ropusze, szczurze, pajaku, nietoperzu i hienie. trylko czy oni sa brzydcy, czy my ich takimi widzimy?
co na to hiena?:
'zupelnie niewazne, czy inni uwazaja, ze jest sie brzydkim, czy pieknym. licza sie czyny! trzeba cos robic! dla siebie...i dla innych!'

dobranoc


czwartek, 23 września 2010

przedszkola czesc 4

tak, tak to juz 4 razy zosia byla w tym przybytku dobrej zabaway, przed ktorym usilnie sie wzbrania, ale jak tylk przekroczy drzwi, strach mija. tak twierdz mrs. ann, ponoc jak tylko wejda do srodka, wszyscy przestaja plakac.
zaprowadzilismy dzis zosie razem, ja i adam (tato musial isc wczesniej do pracy niestety) zmienilam technike, podeszlam do pani, wreczylam jej placzaca zosie, pomachalam jej i powiedzialm, ze przyjde po nia niedlugo. bez obracania ruszylam w powrotna droge. tak jest zdecydownia zdrowiej dla wszytkich.
w srode rano chciala isc do przedszkola, powiedzialm jej, ze czwartek jest dopiero jutro i wtedy pojdziemy, troche nalegala, marudzila, az zapomniala. dzis rano siadla do sniadanie i dzirsko powedzila, ze chce isc dzis do przedszkola, no to ja ze pewnie, nie ma problemu, jest czwartek i zaraz idziemy....buuuuuu, boje sie mamo, beeeeee zabeczala donosnym glosem...a jak juz usichla, powedzial, ze bedzie sie dzis lalkami bawic. to byla pierwsza rzesz jaka mi powiedzila po wyjsciu:
'mamo, bawilam sie lalkami!'
a byla telewizja (ja jak zwykel swoje)
'nie nie bylo'
ufffff
'moze kiedys bedzie???'
nie kochanie, raczej nie bedzie
' a moze kiedys, kiesdy?????'
;)
'mamo, byl taki chlopcyk, kenet (kenneth)'
no i?
'nic'
(nie wiem o co chodzilo z kenetem, ale tez zapamietalam jego imie, wpadlo mi w ucho tez imie dzodz0/jojo sie to pisze? zapytalam sie zosi, czy go zna, ale nie pamietala, za to zauwazyla, ze sa takie dzieci, ktore mowia tylko po angielsku (btw grupa dzieci polskich jest naprawde spora).

widze coraz wieksza fascynacje angielskim, jakos boje sie tego...dzis w parku popatrzyla na namalowana na asfalcie balerine, i zapytala:
'what's this?'
ballerina
'wyglada jak taki klab ;)'

adas tez robi postepy, glownie wspinaczkowe, nauczyl sie wchodzic po drabinkach, jeszcze przelatuje nie tam gdzie trzeba dosc czesto, ale potrafi wejsc na gore po 4 szczeblach. nauczyl sie dawac buziaki (bardzo mokre buziaki ;) i robic sceny, jak mu zabieram patyki, nie wroc, to nie patyki, to dragi sa doslownie, ciagle wszedzie leza, nie daja zapomniec ze tydzien temu przeszlo nam tornado nad glowami...

jeszcze nasze montessori, okazalo sie ze zrobienie harmonijki, to nie taka prosta sprawa, ciegle wychodzily slimaki, troche zosia jest za duza na takie zajecia, dla utrudnienia segregowala harmonijki za pomoca pincety, a potem sobie nimi dmuchalysmy po stote, duzo smiechy przy tym ostatnim bylo ;))))


wtorek, 21 września 2010

przedszkolne opowiesci

to juz 3 raz byla zosia w przedszkolu. odprowadza ja sebastian, dzis bylo ponoc gozej niz we czwartek, ale na pocieszenie, powiedzial, ze bianca tez plakala ;)
z domu wyjsc oczywiscie nie chciala, musial ja tatus wyniesc...

jak zawsze caly dzien pytam sie co robila ona i inne dzieci. dzis powiedzila, ze na sali juz nie plakala:

a kto plakal?
'ten chlopcyk w sloneckowym swetelku'
;)
a co robilas?
'nie bawilam sie, glalam pilka z adisiem'
a byla telewizja?
'nie bylo'
ufffff (odetchnelam)

tato zawiozl zosie do przedszkola wozkiem, w ktorym byly buty adasia, wrocil tylko z jednym...juz 2 razy chodzilam ta ich trasa ale nie moge go znalezc, sie nie poddaje, dzis po poludniu jeszcze raz sie przejdziemy, zwlaszcza ze po drodze rosnie kasztanowiec!!!
ale tych butow to naprawde mi szkoda...

niedziela, 19 września 2010

letnia niedziela



nie, nie chlodnia, ciepla i pelna niespodzianek.
rano (a raczej kolo poludnia) pojechalismy na piknik do parku, chcialam pojechac do ikei po szafe do pokoju dzieci, ale pogoda zdecydowanie nie sprzyjala zakupom. wiec pojechalismy do parku, takiego wypasionego z prawdziwa trawa i polana do biegania ;) zosia poczatkowo nie byla zadowolona, ciagle pytala o hustawki i slizgawki, ale sie rozkrecila.


park jest dlugi, i caly czas cos tam nowego robia, ciagnie sie wzdluz wody na brooklynie,


wiec jest widok na manhattan.

nie dane nam bylo zapomniec, ze jestesmy w ny, na srodku polany rozlozyl sie, hmmm, ekshibicjonista??? no nie wiem, ale tak bym go nazwla, byl to mezczyzna w srednim wieku, powiedzmy kolo 50tki, opalal sie w stroju nieco skapym, byly to meski stringi w koloze zolto-zielonym, bardzo mocno wyciete. siedzial w pozycji lotosu (sama bym chciala umiec tak siedziec, no moze nie koniecznie w takim stroju ;) lezal, przewracal sie na boczek ;) smialismy sie, ze w new jersey zaraz by go poproszono o ubranie sie, a kto wie, moze i by go aresztowali ;) ale nie tu ;)
a po poludniu niespodziankowy baby shower dla ani t. chyba ja naprawde zaskoczylismy, trzeba sie bylo troche natrudzic, bo twarda z niej sztuka, jak cos sobie wymysli, ale udalo sie sila wielu glow przywiezc ja na przyjecie specjalnie dla niej!

piekowamy

sezon otwarty, mozna uzywac piekarnik, hurra!!!!
bylo juz ciasto gruszkowo-truckawkowe, nawet pieklysmy nasze naszyjniki z masy solnej, cale 5 godzin!!!! potem zostaly pomalowane, susza sie i bedzie malowana druga strona, ale tak szczerze mowiac, nie malowane tez sa bardzo ladne.




















no i pierwszy przepis z nowej ksiazki: baking kids love, karmelowo czekoladowe batony, wyszly slodkie, jak sama ich nazwa wskazuje, sa chrupiace na brzegach, co mama lubi, duzo podjadania przy robieniu
takiego ciasta ;)

rower
















znalezlismy na ulicy, taki nie najgorszy, na jesien sie przyda, bo ten na 3 kolach jest juz na nia zdecydowanie za maly. znalezlismy go w tygodniu, nie mial bocznych kolek, zosia codziennie pytala, kiedy pojedziemy po malutkie kolka, w sobote sie doczekala, najpierw bylo wielkie naprawianie, dokrecanie, ulepszania i nie wiem co tam jeszcze,
ale sporo czasu zajelo, dzieciaki uczesniczyly czynnie, uwielbiaja jak tylko tato wyciaga pudlo z narzedziami. dzis rano pojechala z tata po owoce dowalentino, na sniadanie do french toastow, jak zwykle w niedziele idzie z tata po cos na sniadanie w pizamie, mozna powiedziec, ze to taki ich nied
zielny zwyczaj, moze za tydzien uda sie na zdjeciu uwiecznic. no i zdjecia french toasta nadziewanego mascarpone, polanego syropem klonowym, zapieczonego w piekarniku, mmmmmm



piątek, 17 września 2010

smutno

czasami sa takie dni, ze nie jest wesolo, a jest smutno, nie ma zdjec, nie ma usmiechu, nie klade sie spac zadowolona, ze dalam z siebie wszystko, dalam za duzo, za malo?
...
dobranoc

czwartek, 16 września 2010

tornado

przeszlo nam nad glowami, a ja o niczym nie wiedzialam??? nic dziwnego, he???

wyciagnelam dzieciaki po 5 na spacer, ktory przeksztalcil sie w male zakupy warzywno-owocowe. zanim doszlam do skelpu zoska prawie mi na platformie zasnela, powinnam byla wrocic, ale brnelam dalej, zakupy robilam byle jak, bo caly czas musialam zoske budzic, a nic na nia nie dzilalo, wydawalo sie, ze ma powieki ciezkie jak kamienie, same jej lecialy...jak wyszlam z walentino spadla mi z platformy, a na dworze juz grzmialo i blyskalo sie JEDNOCZESNIE!!!
nie wiem ile czasu zajelo mi dotarcie do domu, gora 7 minut, ale bylam mokra od potu, a zoska super rozbudzona. wpadlam do domu doslownie w ostatniej chwili, jak wchodzilismy po schodach pierwsze krople deszczu spadly na swietlik w korytarzu. jak weszlismy do domu lalo juz potwornie, nie bylam w stanie sciagnac prania ze sznurka, bo tak na mnie padalo, po 3 probach poddalam sie i obserwowalam z dziecmi jak nasze reczniki fruwaja po ulicy jeden po drugim i nic nie moglam zrobic, potem pofruna salelita, przewrocil sie motor sasiada i i pomyslalam sobie, ze to tylko reczniki, sie po burzu znajda. po wszystkim wyszlam z dziecmi na zwiady i 'zebrac pranie' i dopiero wtedy do mnie dotarlo co sie dzialo, nie wiem ile drzew polamalo, OGROMNYCH drzew, ulice pozamykane, kable pozrywane, samochody przywalone drzewami, ploty powywracane, szyby powybijane, to naprawde bylo tornado...

krzyzyki




to jedna z moich ulubionych zaawek, co oni z nich nie roili???? lowili, jedli, gotowali, grali nimi, rzucali oczywiscie! adam powoli probije je laczyc, jeszcze mu nie do konca wychodzi ale uwaznie obserwuje siostre, ktorej idzie to jak po masle, tylko nie bardzo lubi sie dzielic, jak juz cos jej fajnie sie polaczy, bo rozlaczanie to adasiowi idzie calkiem niezle, ku wielkiemu niezadowoleniu siostry ;)


i jeszcze zoska w wielofunkcyjnej zabawce zwanej potocznie 'kapeluszem'



bardzo zdrowo

dzis jedlismy, a wszystkiemu winna, bo tak do konca nie bylam zadowolona z tego super zdrowego jedzenia, masa solna czyli cala sol wyszla...... bawilysmy sie wczoraj w lepienie naszynikow, zosia ulepila balwanka, ktory po upieczeniu wyglada jak jezusek w zlobie (jakos tak fajnie swiatecznie sie zrobilo: na kempingu strzelaly swiateczne iskry w ognisku, a wczoraj ania t. powiedzila, ze opiekunka spiewa alicji do snu lulaj ze jezuniu ;))))









anyways, fajnie sie ta masa bawilo, pieklo sie to 5 godzin w 80 stopniach i dalej jest troche miekkie, nie wiem, moze jak pomalujemy to stwardnieje???

wtorek, 14 września 2010

koszmarny poczatek...

wiedzialam, ze dobrze nie bedzie, ale troche mnie to przeroslo..




















rano szykowanie, adam obudzil mnie o 6:10 wiec niby mialam duzo czasu, ale wiadomo, rozlal mleko, wlazil na stol... zosia wstala o 7:20...czyli uwinelysmy sie w 30 minut. sniadanie. zeby, ubieranie, czesanie, plecak, aparat i w droge!

wszytsko byloby ok, gdyby inne dzieci nie plakaly (zawsze winne czyjes dzieci nie moje ;) juz
weszla do srodka z paniami i nagle zawrocila i pobiegla do mnie, trzymala kurczowo moja reke, musiala mi ja mrs.sue wyrwac...sie poplakalam, wiadomo...
w domu tylko o niej myslalam i jak rosol gotowalam i jak zdjecia ogladalam i jak sprzatalam.

wyszla ostatnia, zadowolona, usmiechnieta. ale nie bylo rozowo. mrs. ann powiedziala 'so, so'.
jak ja sama zapytalam taka odpowiedz otrzymalam:
'jak jadlam ogolecka to jus nie plakalam'
'mamo, byla telewizja!!!!!'
a co ogladalas
'elmo i pana'
jakiego pana?
' nie wiem...'
a co robil adis?
'plakal'
a co robila bianca?
'nie wiem'
a co robila briana?
'plakala i spila'
spala???? gdzie spala?
'na kseselku'
;)))))))
potem bylo siku, mama z wrazenia za szybko spodnie podciagnela i sie zmoczyly...no i glodna byla okrutnie, zjadla po drodze do parku caly szkolny lunch, czemu w srodku zjadla tylk pol ogorka? bylam pewna ze zje owoce...no ale sok wypila.

zosiu kochana, taka duza juz jestes, mam nadzieje ze szybko polubisz szkole.
mysle ze jeszcze nastepne 3 razy bedzie ciezko, a potem bedziesz leciala tam jak na skrzydlach.

caly dzien cos tam wychjodzilo, ze lubi 'mis.su' ze kolorowala kaczke i zapomniala jej wziac, slowo 'gdzie jest moj foldel' caly dzien sie przewijalo, no i na placu zabaw do wszytkich dzieci, tych slizgajacych sie i tych hustajacych sie mowila glosno i wyraznie :'WAIT!!!!'

sie umowilysmy, ze we czwartek do szkoly pojdzie z tata, chyba ze bedzie jechal do pracy na 8...

poniedziałek, 13 września 2010

pani kuchalska




















tak sie dzis zosia przedstawila paradujac z rana w fartuchu wlasnorecznie zrobionym z papierowego recznika i tasmy klejacej. wlasnie czy juz pisalam o zosi milosci do tasmy klejacej?
a potrafi sie nia godzinami bawic, a to plastry lalkom robi, a to prezenty pakuje (zwija ruloniki z pocietego na kawalki papieru i skleja je tasma, potrafi zrobic kilka na raz i potem rozdaje te cenne prezenty)
adamowi tasma tez sie spodobala, ale nie mial jak zwykle umiaru i musial mu ja zabrac.
jutro bede liczyla ile razy go sciagne ze stolu. jak napisze 30 to nie przesadze, a mysle ze nawet
wiecej...
caly czas po glowie chodzily mi przypomniane przez marte pieczatki z jablek, a tu zosia rano prosi o zrobienie drzewa.
no i prosze oto jablon, prawie taka jak z ulubionej ksiazk
i o jablonce eli. zosia ciagle marzy, ze bedzie miala tak jablonke i zawiesimy na niej hustawke. tato obiecal ze zroi jej drzewna hustawke na kempingu w przyszlym roku...















pani kucharska okazala sie wielkim pomocnikiem w robieniu ciasta z truskawkami, ktore w trakcie robienie zostalo przerobione na gruszkowo-truskawkowe, bo przy krojeniu, tylulowych truskawek bardzo mocno ubylo ;) asdas na widok ciasta oszalal.




















zosia juz od kilku dni nie chce spac po poludniu, nawet nie jest bardzo zmeczona.
rosniesz zosiu kchana, jutro idziesz pierwszy raz do przedszkola, tak na serio, tym razem nie wejde z toba do klasy, odprowadze cie do bramy, pomacham i wroce do domu, plakac chyba nie bede, co?????

sobota, 11 września 2010

karuzela, karuzela...

przyjechala do nas jak co roku o tej porze, oprawe ma bogata, bo sa budki z jedzeniem, co trzecia to to samo, jakies tam stoiska z duperelkami typu bizuteria czy indianskie ubiory. no ale dla nas byla najwazniejsza ta karuzela. przyjechal tez jakub z rodzicami: lucja i ladislavem i maloletnim jeszcze bratem ryskime (ktory wazy tyle co adam, a jest 4 miesiace mlodszy ;) kolejka do budki z biletami byla dluga nie do zniesienia dla pragnacych rozrywki dzieci. na szczescie dosc blisko kasy stala kolezanka z parku, kupia nam caly arkusz. zaczelismy od lodki, ale jak juz sie lodka zatrzymala, dzieci wysiadly i nadeszla poda wsiadania zosia zrezygnowala. troche sie nastraszylam, bo kupilam cale 15 biletow, ale okazalo sie, ze to tylko ta lodka byla 'malo atrakcyjna, potem byly samochody, biedronki (takie same jakimi jezdzila lola!)













i koniki na ktorych i adma sie przejechal. byl chyba najszczesliwszym dzieckiem na tym koniu, sciskal rurke, szalal, skakal, wariowal na calego, ledwo go na tym koniu utrzymalam




















zosia zachwycona, w sobote rano jeszcze nawet nie otworzyla oczu, a juz krzczala ze chce na karuzela. potem byly jeszcze zeppole z ooooogromna iloscia cukru pudru i do domu.

wyrazy wspolczucia dla mieszkancow fresz pond rd. gdzie ta coroczna fiesta sie odbywa. malo ze glosno, smierdzi cebula, to jeszcze nad ranem jest wielkie sprzatanie z dokurzaczami w roli glownej...


wracajac podziwialismy swiatla jak co roku uciekajace do nieba, zapalane w miejscu gdzie kiedys staly 2 wierze world trade center. wydawalo sie, ze przebijaja niebo...
teraz przynajmiej wiem, gdzie jest manhattan jak wychodze z domu, myslalam, ze z zupelnie innej strony, ale to nic dziwnego, jestem nienaprawialan jezeli chodzi o kierunki itp. jak bym nie stala, zawsze patrze w strone polnocy a za mna jest poludnie ;) juz nie bede pisala gdzie wschod i zachod, bo jeszcze cos namieszam ;)

dobranoc