niedziela, 24 października 2010

ta ostatnia sobota...



dzien zaczelismy od inhalacji, bo troche adas zacza harczec, jak widac, sam sie obsluzyl
















rano tato bawil sie z dziecmi playdoh, no i wiadomo, ze jak tato sie bawi, to bedzie ciekawiej niz z mama, bo czy mama by pomyslala, zeby wyciagnac papier do pieczenia, wyciac go odpowiednio i upiec tort, a potem zapalic na nim prawdziwe swieczki??? ktore magicznie wracaly do zycie, czyli zaswiecaly sie same, po zgaszeniu bez konca? nie, mama by nie pomyslala...adas nawet zlapal zaswiecona swieczke, ale nawet nie pisna, czyzby to byly nieparzace swieczki???















mialo byc cieplo, a bylo dosc zimno, plus wiatr od wody nie pomagal, na szczescie w sloncu mozna sie
bylo troche ogrzac ;)



pojechalismy do parku kolo brooklyn bridge. piekne widoki i to co nasze dzieci lubia bardzo, czyli slizgawki, hustawki i kamienie. zosia miala kolejny dzien bez humoru i bawila sie srednio, za to adasiowi nic nie przeszladza, ani wiatr, ani chlod nic a nic. bawil sie kamyczkami z babcia, podawal je jej bez konca, zastanawialam sie kiedy zacznie rzucac, ale nie przyszlo mu to do glowy, dziwne...





















na lunch adas dostal pol bolki z serkeim topionym, jak widac ;)
a moze raczej nalezalo by ta bulke nazwaz brunchem, bo na lunch wyladowalismy w ikei. nie
kupilismy tego co chcialam kupic, bylam troche zawiedziona, jak mala dziewczynka, ktorej tato cos obiecal, a potem powedzial, ze nie da rady ;)
za to sobie, czyli nam, kupil koszyk i monatowal go w szafce kuchennej dobra godzine ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz