poniedziałek, 29 listopada 2010

poczytaj mi mamo

wrocila z polski nasz sasiadka marta, przywiozla nam zamowione 3 ksiazki, opowiadania wigilijne od polskich poetow pod choinke, opowiadanie o krolewnie amelce i wlasnie zbior starych opowiadan naszej ksiegarni z cyklu poczytaj mi mamo. pamietacie ta charaklerystyczna okladke? zajaczek w ksztalcie zmutowialej marchewki, golabek z sercem na skrzydle, domek, czterolistne koniczynki, motylek, teczowa rybka???? zapytalam niemeza, powiedzil ze nie pamieta, bo tato tylko trybune ludu mu czytal ;)
zosia zajela sie budowaniem z klejacych patyczakow, adam spal,a ja ogladalam i czytalam az doszlam doczegos bardzo znajomego'agnieszka opowiada bajke' joanny papuzinskiej. juz okladka znajoma byla, placzacy kotek w oknie, potem dziewczynka w spodniach w kratke na kolanach mamy, laciaty piesek i kotek. zaczelo mi sie przypominac o czym jest to opowiadanie. mieciutki dywan przed lozkiem, miotla na czerwonym kiju, radio z zielona galka, potem jeszcze raz dziewczynka w spodniach w kratke, a w tel parapet okna z kwitnacymi pelargoniami i na koncu tulaca kotka dziewczynka. czytalam je zosi, a glos mi sie lamal, moze przez te wigilijne opowiadania, ktore wczesniej czytalam, a moze nie, zosia popatrzyla na mnie zdziwiona, powiedzialm jej ze mialam ta ksiazke kiedys jak bylam mala dziewczynka, taka jak ona i mama mi ja czytala, zapytala: ktora mama, babcia? odpowiedzilam, ze tak ircia. usmiechnela sie do mnie i przytulila.
ja kiedys jak ta dziewczynka, przynioslam do domu nie kotka, ale pieska. w kieszeni granatowej kurtki z misia. koko jeszcze zyje i nawet niezle sie miewa, a gdzie sie podziala granatowa kutrka z misia? i gdzie ta dziewczynka ktora pieska do domu przyniosla? jest dzis mama i czyta ksiazki swojej coreczce zosi. a o co ta zosia ostatnio czesto rodzicow prosi??? o pieska, bo kotka juz ma ;)

niedziela, 28 listopada 2010

lyzwy

















no to juz wiemy co zosia chce dostac pod choinke ;)
mielismy pojechac w piatek, ale tato jak juz wczesniej pisalam mial spadek formy, tak wiec pojechalismy dzis. zosia nie mogla sie doczekac. ale jak juz lyzwy ubrala, strach oblecial, wiadomo, ze pewnie sie w nich czlowiek pierwszy raz nie czuje, co dopiero taki maly osobnik.




















troche sie balam, ze nie bedzie chciala sprobowac. przypomnialam jej jak olivia w zeszlym roku
jezdzila z arturem i jak bardzo chcial wtedy pojechac, ale niestey nie mogla bo bylam z nimi sama, tato pracowal. potem jeszcze jedno przypomnienie, ze jak pojedzie, bedzie mogla o powiedzic o tym olivii i olafowi, bo przeciez juz w piatek sie z nimi zobaczymy (hurra). na
poczatku bylo slabo. po 10 min zosia zrobila sobie przerwe, tato zrobil kolko i sprobowali raz jeszcze. no i poszlo. jezdzili ponad godzine, bardzo byla, niezadowolona,

jak trzeba bylo jechac do domu. tato obiecal kolejna wyprawe, tylko on i ona.
lodowisko jest bardzo ladne, w samym centrum manhattanu, darmowe, placi sie tylko za lyzwy. tylko, a moze raczej az, kiedys to kosztowalo 7 dolkow, w tym roku 13!!! juz bardziej oplaca sie kupic lyzwy, nowe kosztyja 26 dolarow, za 3 razem sie zwroci ;)



























po drodze dzieci zasnely, wiec kozytstajac z uprzejmosci taty (siedziel ze spiacymi dziecmi w aucie) polecialam do 'ubiulonego' sklepu: anthropologie. nic nie kupilam, oddalam to co poprzednim razem kupilam. nacieszylam oko. maja przepieken rzeczy. ubrania, bizuterie, troby, teraz sa tez osdoby choinkowe. ah, wchodze tam i jestem w innym swiecie.

sobota, 27 listopada 2010

skwarka

tak na zimno, czyli opryszczke mowil moj byly szanowny i szanowany szef krzysztof k. wlasnie, niemaz zaczął liczyc i przestal bo doliczyl do 4 z czego dwa ma pod nosem. zapytalam czy policzyl to na podniebieniu? tak tak, na podniebieniu!! nie tego nie liczyl, a powinien chyba podwojnie ;) moja kochana mama, jak nas odwiedza, zawsze pamieta i przywozi sebastianowi zovirax i co tam nowego wyszlo. tak ze na dzien dzisiejszy zovirax is missing in action, natomiast nowe plasterki dobrze sie trzymaja, aczkolwiek nie podniebienia gornego. mamo, potrzebne wodoodporne plasterki, ratuj!!! zimno jeszcze nie jest wielkie, wiec szybkie golonko bylo wskazane, jutro moglo by byc za pozno...

czarny piatek




























w stanach ta sie nazywa piatek po thanksgiving. zaczynaja sie wtedy super wyprzedaze i mozna zaczac robic swiateczne zakupy. nasz tez zacza sie czarno, ale z zupelnie innego powodu. w nocy rozchorowal sie niemaz i to nie na zarty!!! obudzil mnie jakos po polnocy, ze mu zimno, no zwariowal!!!! ale caly sie telepal!!! pomoglam mu zalozyc spodnie pizamowe i bluzke z dlugim, potem jeszcze skarpetki i 2 slownie DWA koce i dalej bylo mu zimno! dodam tylko, ze spimy pod super ciepla i gruba koldra. jakos nie moglam
uwiezyc, ze mu zimno, bo mi bylo goraco... no ale telepal sie nie na zarty. dostal oczywiscie 2 tabletki z czarnego bzu ;) wzia bez gadania. nie mial goraczki,nic mu poza telepaniem nie bylo. poszlam sprawdzic na internecie co to moze byc??? jedyna odpowiedz to oznaka wplywajacych do krwioobiegu bakterii lub wirusow, stad telepka, no i nie mus miec goraczki, potem jeszcze gdzies weszlam i zobczylam, ze moze to byc swinska
grypa i od razu poszlam spac wmawiajac sobie w duchy, ze to falszywy trop i po co ja do tego internetu w ogole zagladama. nie na dlugo zasnelam, bo zaraz obudzilo sie towrzystwo z pokoju obok i oboje chcieli do nas. rano wstalismy jak zwykle po nocy we 4ke POLAMANI, taty nie ruszalismy. wstal o 2 zaskoczony, ze to juz TA godzina.
jak tak lezalam w nocy kolo telepiacego sie niemeza zaczelam rozmyslac, co zrobie jak nie przestanie go telepac, zadzwonic po pogotowie? no ale nie moze jechac sam, a ja nie moge z nim pojechac!!! potem mysl, ze ewa jest blisko i ze jest darek. uspokoilma sie, mialam plan awaryjny
. bardzo to niepokojace, jak ktos, kto zasadniczo choruje tylko jak za duzo wypije, jest nagle chory i to tak dziwnie chory...na szczescie jest juz lepiej.
a my caly dzien taty pilnowalismy. adas co chwile zagladal czy jest i czy moze juz wstal. zosia napisla mu list 'drobnym maczkiem, a ja zlecielam zrobienie po poludniu prania, jak juz wstal oczywiscie ;)

a co my robilismy jak niemaz zdrowial? bylo uwielbiane play-doh, a potem znalazlam poikeowski karton i to nim dzieci caly dzien sie zajmowaly. jest na nim kreda i naklejki i kredki, nawet lody vaniliowe ;) nie ma jak ikea, zawsze mozna na nia liczyc ;)









dzieki poczynione

czyli mozna wystawiac mikolaje, renifery, gwiazdki itp. sa i tacy co nawet na indyka nie czekaja, tylko wczesniej mikolaje wystawiaja, wyscig, kto pierwszy...
a ja nadrabiam blogowe zaleglosci, bo dzis juz sobota!

w czwartek rano zosia pojechala z tata na manhattan.





















jak co roku w to swieto, jest parada organizowan przez dom towarowy macy's. w zeszlymlym roku byli z nimi artur i olivia. w tym roku pojechala alicja z tata krzysiem. zimno bylo, ale fajnie. zosia wpadla do domu podekscytowan i mowila ze byla myszka miki i hello kitty.









ten pierwszy podobal sie jej najbardziej, a ten drugi alicji ;) mowila jeszcze ze nie strzelali. jakos nie docieralo do niej, ze to nie jest parada z fajerwerkami, tylko z balonami ;) alicja jak zobaczyla shreka powedziala: 'o golyl'. w pewnym momencie nasz wiecznie 'niepoprawny' tato wszedl na czyjes auto (ponoc byl to tylko zderzak) zeby zrobic lepsze zdjecia z wysoka, ale zosia zaczela na niego krzyczec, ze nie wolno, bo przyjedzie ijo-ijo!!!!














moja krew, brawo zosiu, w koncu jest ktos jeszcze, kto bedzie mi pomagal walczyc z niesfornym tatusiem!
na zmarznietych paradowiczow czekal rosol, a potem zaczelismy gotowanie. niestety, malo, ze nie mielismy indyka, to nawet nie udalo sie kupic kurczaka w calosci (pojechalismy na zakupy w srode, za pozno jak sie okazalo, polki byly juz puste... ;) upieklismy kurze nogi z warzywanmi na sposob babci irci. wyszly pyszne, aczkolwiek za slone, mam nowa sol morska, jeszcze sie jej nie nauczylam...
zosia zapytana za co jest wdzieczna w tym roku powiedzila: 'za balony i za snieg'
a za co ja jestem wdzieczna????
ze jestem mama
za to ze moge robic to co robie, czyli ciezko pracuje, i bardzo ta prace lubie i jest calym moim zyciem
ze płacą mi w usmiechach i brudnych buziakach
ze czasami jest ciezko, zeby potem bylo lzej
ze sie nie nudze
ze adas polubil ogladac bajki i moge spokojniej jesc sniadanie ;)
ze jest sebastian i ze cierpliwie znosi moje wieczne kończenie zdania za niego
ze mam rodzine ktora kocham
ze mam przyjaciol na ktorych moge liczyc
za wieczorne ogladanie seriali (ze szczegolnym uwzglednieniem usta usta) i pisanie bloga oczywisce.

tyle w tym roku, moze w przyszlym uda sie kupic kurczaka w calosci, na parade pojedziemy we 4ke? kto wie, moze sie to udac....


poniedziałek, 22 listopada 2010

adam sie budzi















w dobrym humorze, to dla mnie cos nowego i bardzo fajnego, zosia bardzo czesto wstawala z placzem, czasem z 40 minut po przebudzeniu potafila plakac i dochodzic do siebie. na szczescie raczej juz nie spi po poludniu.
adam jak wstaje zaraz cos tam do siebie gada, wychodziz lozka, otwiera drzwi sypialni z wilekim hukiem i biegnie do nas do kuchni, rzuca mi sie na szyje i robi taka oto mine:


















mimo szczerego usmiechu nie widac na zdjeciu nowego zeba, wyszla mu w koncu 4ka u gory, widac za to te smieszne dolene trzy ;)

circle of friends

marta mnie jak zwykle natchnela. zrobili peknego indyka z powycinanych raczek calej rodziny. my zaczelismy dzis robic 'circle of friends' zosia sama odrysowala i pokolorowala swoja raczke (jak widac, staralam sie ja wyciac dokladnie tak, jak ja odrysowala ;), moja tez pokolorowala, nie udaje sie odrysowas reki adasia, przy 3 palcu traci cierpliwosc, ale bedziemy probowac, do skutku, moze by tak na spiocha??? tato swoja sam odrysowal, mamy tez reke ewy i darka. bedziemy dodawac nowe systematycznie. moze ciocia ola, babcia i dziedek jurek i michal przysla nam swoje???? fajnie by bylo was miec!!!




















zosia sama chciala podpisac reke darka (meze ewy jesli ktos jeszcze nie wie ;)
z darkiem to w ogole zwiazana jest taka oto historia: poczatkowo potwornie sie go zosia bala, wrecz piszczala jak wszedl do nas do domu z ewa, musialam ja ewakulawac wraz z komputerem i bajaka do dziecinnego pokoju. ale z czasem sie przekonala, a to sie przestraszyl jak na niego zatrabilismy, a to wzia taty rower, dzieki czemu tato mogl wziac zosie na barana i zaniesc do domu. tak wiec niedzielna wizyta darka i ewy dla darka zakonczyla sie w dziecinnym pokoju, spedzil tam wiekszosc czasu, zoska nieustannie serwowala mu kawy i szli razem na piknik, dostal nawet zosi ubiulona czapke, szkoda ze nie zrobilam mu zdjecia, pieknie w niej wygladal ;)))
dzisk moja kolezanka zapytala sie zosi, czy to ona tak pienie narysowala na tablicy owoce, na to zosia:
'nie wcoraj byl u mnie dalek, lubim sie z tym dalkiem bawic baldzo' ;)

nie bedzie gosci

no zosia jeszcze nie wie, jak dzis zapytala kiedy przyjada, tatus przebiegle jej powiedzial, ze za tydzien my jedziemy do olivii i olafa na urodziny! ucieszyla sie, czyzby zapomniala, ze mieli w srode przyjechac??? no ale z takiej okazji grzech nie skorzystac. zazdroszcze wam kochani TAKICH wakacji, zwlaszcze, ze wyszly tak nagle i sie zdecydowaliscie, nie jeden by wymiekl, ale nie wy, oj nie, dla was wszytsko jest mozliwe!!!

a w ny bylo dzis 16 stopni, slownie szesnascie stopni, no moze to nie floryda, ale i tak niezle jak na listopad!!! bylismy na dworze w samych bluzach. no i jak w taka pogoda nie sciac na lawce i nie zjesc poczka z kremikiem i nie popic go kawka??? zosia juz nie lubi tych ze spinkols, dalam jej skosztowac swojego i teraz juz prosi o tego z kremikiem ;) nawet adas zalapal sie na jednego. troche ciezko nam wyjsc z domu. adas spi zazwyczaj do 12, jak wstaje jemy lunch
, a potem ja chce wyjsc, a oni zaczynaja sie bwaic w najlepsze. nie nalegalam, smiali sie i wariowal z godzine.

niedziena wyprawa do ikei zakonczyla sie kupnem szafy dla adasia i stolika, takiego fajnego, prostokatnego. bardzo ladnie sie przy nim bawili. jedyny mankament, to adas i przesowajece sie krzeslo. stawia je sobie i siega po rzeczy nie do konca dozwolone, zosi zestawy do korali itp. tymczesem sprzatam i udaje ze wszytsko jest ok, mam nadzieje, ze mu sie znudzi...w miare szybko, bo sprzatanie tych korali i wysztkich innych zabawek z malymi czesciami jest malo ciekawym zajeciem, zwlaszcza ze robilam to dzis juz 2 razy ;)



niedziela, 21 listopada 2010

indyki

wisza na naszej 'uroczej' kuchnnej lamperii i przypominaj nam co dzien, ze juz niedlugo swieto dziekczynienia. wyjatkowe, bo bedziemy miec gosci, duzo gosci, gosci wyjatkowych. dzis rano przypomnialam zosi, ze juz w srode przyjedzie olivia z olafem, elilem, marta i artkiem. zoia na to:
bardzo lubie ta moja olivie, ona jest moja psyjaciolka, dam jej moja nowa pizanke bez guzikow' ;)))

tutaj powinny pojawic sie zdjeci naszych uroczych indykow, ale nie za bardzo mam sile pstrykac zdjecia, poza tym jest za ciemno... wiec pojawia sie jutro...


bilans urodzinowy


wlasnie, mi sie ciagle wydaje, ze mam 28 lat, a tyle ma przeciez ola, siostro, zebys nie zapomniala, tak przypominam! ale najlepsze jest to, ze ciagle wydaje mi sie, ze mama, to ma tak z 36 ;) a tyle ma niemaz kochany!
zawsze kolo urodzin zaczynam sie nad soba lekko rozczulac, myslec co zrobilam, czego ciagle NIE zrobilam, taki rokroczny bilans, powiedzmy ze zazwyczaj wypadam srednio we wlasnych oczach, w tym roku nie jest inaczej, ACZKOLWIEK jestem z siebie niezmiernie dumna, ze pisze to dla was wszyskich, dzieci moich kochanych, rodzicow, siostry, przyjaciol. lubie to robic, lubie nawet bardzo i dziekuje, ze czytacie, gdyby nie wy, to by bylo jak pisanie ksiazki i chowanie jej do szuflady, jak to slusznie marta ujela. marta, dzieki ze, pokazals mi, ze to nie jest takie trudne, gdyby nie ty, tego bloga by nie bylo.


obchodzilsmy urodziny w piatek, bo w soboty bylismy zaproszenia na roczek ryska, syna lucji i
ladislawa, brata jakuba. tak wiec rano zrobilismy z zosia tort. ktory okazal sie byc troche trudny. w sklad ciasto wchodzila szklanka wody, szklanka
maslanki i jeszcze calkiem sporo oleju. no
mozna sie domyslec, ze wyszlo to lejace. no nic to,
sprawszilam raz jeszcze liste skladnikow,
wszystko sie zgadzalo. wlalam ciasto do tortownicy, wkladam do piekarnika, a to cieknie jak z kranu. dobrze, ze zauwaylam, bylo by po torcie. proby zatamowania przecieku papierem do pieczenia sie nie powiodly. wlalam ciasto do 2 patelni. upieklo sie, i nawet calkiem niezle wyszlo, szkoda, ze nie mozna go normalnie w tortownicy
piec, z patelni wychodzi takie troche krzywe...krem, czyli gwozdz programu zrobilismy z mascarpone, kremowki, vanilii i cukru. mmm, wszyscy go uwielbiamy, jak widac ;)
potem poszlismy do sklepu po niezbedne rekwizyty czyli:
pibipczace trabki (nie do konca bylam pewna, czy beda pibipczaly, na szczescie trafilam) czapki no i nowe 'spinkols' , zosia uparla sie na gwiazdki, ktore okazaly sie byc potwornie twarde. potem kazdy kto mial jesc tort musial najpierw uslyszec od zosi hiostorie, ze gwiazdki sa bardzo dobre i twarde! nie na moje biedne i niezwykle kosztowne uzebienie...
niemaz wrocil z pracy zaskakujaco wczesnie, byla to najmilsza urodzinowa niespodzianka.
zosia i adas mocno dmuchali, ze az 'niegasnace' swieczki zdmuchneli na amen!




















wieczorem kolejny odcinek 'usta usta' wzruszajacy, lezka sie az w oku zakrecila takiemu jednemu, a takiej jednej to nawet z oka uciekla, chyba nawet nie jedna.

wtorek, 16 listopada 2010

drzemki

cos z czym ciagle jeszcze nie doszlismy do ladu. adas spi raz jak wstanie kolo 8, a 2 razy jak wstanie o 6 czy nawet wczesniejszej godzinie. zosia zasadniczo nie spi, chyba ze zasnie ;) dzis wlasnie tak sie stalo. spali sobie popoludniu razem. wlasnie sie obudzili. mysle, ze sa glodni ale nie zagaduje. zosia ledwie otworzyla oczy juz mowila, ze chce zeby adas wstal, bo chce sie z nim bawic. tak wiec wstali juz oboje, bawia sie, slychac cieply i coraz glosniejszy smiech. nie ide zobaczyc co robia, nie chce zepsuc. serce mi rosnie, jak slysze ich wspolny smiech.
adas caly czas ostatnio pyta 'to to?' chyba o 'co to?' chodzi, ale do konca to jeszcze nie wiadomo. albo'ma-maaa' jak nie moze sobie z czyms poradzic, albo chce cos dostac, a nie jest to w zasiegu jego pulchnych raczek, nawet ja krzeselko sobie podstawi. ostatnio wlasnie chodzi po domu z wszelkiego rodzaju pudlami, skrzyneczkami itp. stawia tu i tam i zaglada co jest wyzej. albo siada na duzym krzesle, jak duzy chlopiec i patrzy na mnie co robie przy stole. zazwyczaj robi to jak jem sniadanie ;) zaczynamy jesc razem, musze dorobic jeszcze jedna kanapke, adam gryzie 'jak stary' banana pochlania w ciagu minuty.

zosia wczoraj pierwszy raz powiedziala ze sama ubierze podkoszulke i bluzke. spodnie i majtki zaklada sama juz od dawna. udalo sie, wszelka pomoc jest niewskazana. pizame tez sama juz wklada, moja mala-duza dziewczynka. wlasnie weszla do kuchni w okularach, koralak i opasce i powiedziala'psebralam sie za duza dziescyne '

poniedziałek, 15 listopada 2010

przygotowania

do sobotniego swieta trwaja, dzis zosia dzielnie zrobila napis. jednak musze przyznac, ze troche mnie ruszylo, ze zoska literek w zasadzie nie zna, zaczelysmy wiec rozne takie tam przyjemne z pozytecznym. dzis kolorowanie literek, w koncu nie byle kto w sobote obchodzi urodziny.przy okazji przypomnialo sie zosi, ze smilies najlepiej wygladaja na twarzy, wiadomo ;)
no i jeszcze sobie paznokcie walnela, jedna reke na czerwonoi, druga na niebiesko. bardzo byla zmartwiona jak trzeba bylo umych rece przyed wyjsciem z domu, ja tez, bo okazalo sie, ze nie zmylo sie do konca, a w zasadzie to malo co sie zmylo...
jakos nie moge sama ze soba dojsc do ladu z nazewnictwiem jedzeniowym. dzis na lunch jedlismy jedyne pierogi, ktore potrafire zrobic, czyli leniwe pierogi ;) dzeci uwielbiaja, ja tez. zosia sie zapytala, czy to jest lunch czy obiad i co to jest ten lunch. chyba raz mowie tak, raz tak. wiec od dzis lunch kolo 12, a obiad jak sie ugotuje ;) a propos obiadu, to zrobilysmy dzis salatke z bialej kapusty. zosia mieszala ja z sosami. najpierw tym prawdziwym, a potem sie jej przypomniala, ze ma swoje przyprawy. bardzo byla tym przyprawianiem przejeta.




















jeszcze taka w zasadzie malo zaskakujaco wiadomos, adamowi ta surowka smakowala, a zosia oczywiscie nie tknela.

niedziela, 14 listopada 2010

cieplo jest


nie pamietam takiego listopada, jest przepieknie. pojechalismy dzis na manhattan na nowy wypasiony plac zabaw. otworzyli go tydzien temu. calkiem sporo roznych fortec, skal do wspinania itp. ale jak sie okazalo najfajniejsza byla piaskownica. i zosia i adasko uwielbiaja 'babkowac' wiec babkowali sobie w pieknej nowej piaskownicy dobra godzine i nie mozna ich bylo od piachu oderwac.
wiadomo, ze lubie obserwowac, no tak juz mam. byly 4 mamy z malymi dziecmi. tylko jedna karmila butelka, reszta zaslonieta chustami karmila piersia. czyzby cos zaczynalo sie zmeniac? na miescie pojawiaja sie bilbordy zachcecaja ce do karmienia piersia. patrzylam na nie i troche zazdrocsilam, ze juz pewnie nikogo nie wykarmie...


sledzie

chodza mi ostatnio po glowie. wszystka przez ksiazkowa basie i boze narodzenia, ktora cigle walkujemy. tato basi kupuje na wigilie sledzie w oleju, occie, rolmopsy i jeszcze jedne w oleju, bo byla promocja. potem basia mowi ze uwielbia sledzie. a ja basia-mama w zyciu sledzia nie skoszltowalam i smiem twierdzic ze sledzi nie lubie, czy tez sie ich brzydze...byla taka jedna impreza lata temu, kiedy to zabraklo pradu i zjadlam cos, czego w zyciu nie jadlam, bylo troche sliskie, ale kwasnie i calkiem przyjemne. jak wrocilo swiatlo okazalo sie, ze zjadlam wlasnie sledzia. to byl ten pierwszy i jedyny raz. moze w tym roku na wigilie, no nie wiem, stawiam sobie takie wyzwanie ;)
wszystko przez to, ze zosia czasami nie chce czegos skosztowac, a ja je wtedy prawie moraly, ze skoro nie kosztowala, to nie wiem., czy lubi, czy tez nie i ten sledz siedzi mi wtedy w gardle doslownie!

środa, 10 listopada 2010

zlota jesien
















piekny dzien dzis mielismy, rano nie udalo sie nam wyjsc z domu, byly pewne komplikacje zwiazane z
garderoba, lub tez jej brakiem, potem adam zasna mi na rekach i nici z wyjsca. ale nie ma tego zlego. zrobilysmy ciasto zurawinowe, zdjedlismy, potem adas wstal, zrobilo sie wczesne popoludnie i poszlismy do parku. pusto bylo, jak na tak piekna pogode, tylko duze dzieci sie bawily po swojemu. chlopaki fajnie skakali po roznych obiektach, adas byl zafascynowany. w zasadzie to ucieszylam sie ze nie ma nikogo znajomego, bo moglam sie sama z nimi pobawic ;)))





















zosia robila bukiety, bawilysmy sie w chowanego, byly fikolki na boisku i zakopywanie sie w lisciach. potem zosia zamienila sie w fotografa i cykala zdjecia tu i tam. tylko ser musial byc, koniecznie ;)))

















jutro dzien weterana, nie ma szkoly. szkoda, przepadnie zosi lekcja wloskiego. rysowala dzis jakiegos pieknego potwora i jak zaznaczala gdzie ma oczy mowila 'l'occhio' ;)
coraz czesciej cos tam do mnie po angielsku mowi, a to 'look mamusiu', a to 'sit down'
dobrze im to dziesiejsze swieze powietrze zrobilo. padli juz o 7 ;)