środa, 29 grudnia 2010

klocki

bardzo klocki lubie, rozne, male i duuuze, plastikowe i drewniane, gumowe i piankowe ;) pod choinka czekal na dzieci stolik do ukladania mega klockow (uprzejmosc sasiadow z dolu i ewy), od nas cegly, ktore w koncu tato dzis poskladal (sa zrobione z papieru, wygladaja na dosc wytrzymale, ale nie wiem czy adam ich swym ciezarem nie pozgniata) marzyly sie zosi, takie same maja w przedszkolu.
budownicze szalenstwo trwa, brakuje nam tylko kaskow, taka urodzinowa podpowiedz ;)





przygladalismy sie tez dokladnie klockom z zegarka, ktory ma juz ze 2 lata. okazalo sie ze nawet mama nie pamieta wszytskich ksztaltow, zajaknelam sie na kopnietym prostokacie. za pomoca
taty, ewy i intrernetu udalo sie go nazwac: rownoleglobok! przypomniala mi sie tez historia z travisem na ktorego zosia mowila 'tapez'. kolega zosi z daycare do ktorego to uczeszczala jak bylam w ciazy z adasiem i 2 dni pracowalam. tapez byl urwisem, ciagle rozrabial i wszystkich bil, kidys pchnal zosie w samochodziku, miala niestety podwinieta nozke, skonczylo sie podartymi butami, skarpetami, i co najgorsze nogami. 'tapez be nice, zosia malutka!!!' tak ze nie ma trapezu, jest za to tapez ;)

zosia wlozyla sobie przy okazji kolorowania kredke za ucho, wiadomo, adam musi tak samo choc-by-nie-wiem-co.



















siostra biegala po domu 'konikiem' no to brat tez, a ze 'na sucho' mu nie wychodzilo, to wzia sobie wozek zakupowy i galopowal z nim za siostra.

na koniec ktos, an kogo zawsze czekaja, jeszcze udaje mu sie uniesc ich razem ;)

wierszyk

cos sie schowalo pod platkami
pierwsza szufle sniegu zabieramy
druga szufle sniegu zabieramy
i tak dalej przez jakis czas,
przejechal plug...
i tu jest wierszyka polowa
a my odsniezamy od nowa ;)
pierwsz szufle sniegu zabieramy
druga szufle sniegu zabieramy...
i tak prawie do polnocy rece sobie wyrabiamy
czarne auto odkrywamy ;)


poniedziałek, 27 grudnia 2010

ale nas zasypalo!!!!


no w koncu spadl upragniony snieg. wiadomo, ze jak tu pada, to hurtowo. co niektorych samochodow (w tym naszego) nie widac. jedna strona ulicy jest ok, a po drugiej sa dwumetrowe zaspy, wszytsko przez wiatr, caly czas spiewa swa zimowa piosenke i przestawia snieg z miejsca na miejsce. kolo 10 niemaz nie wytrzymal i poszed na metro, na nasze nieszczescie pociagi jezdzily (znalazl sie nadgorliwy)...ja wzielam dzieci i poszlkam na dwor. zosia rzucila nie na snieg, doslownie, nie rzartuje! adamowi tez sie podobalo, przynajmniej przez pierwsze 15 min, ale siostra twardo skakalo po zaspach, robila orly, kosztowala, istne szalenstwo, za nic nie chciala isc do domu, w pewnym momencie spadla jej rekawiczka, wtedy na nasze szczescie poczula jak jest zimno. piekne rumience mieli, ze nie wspomne o gilach pod nosem. potem szybki lunch i obydwoje wymeczeni poszli spac. kolo 3 pojawil sie tatus, posiedzial w pracy godzine, zjadl conieco, pogadal z kolegami i wrocil do domu ;)
wzia zosie i poszli jeszcze raz podokazywac w sniegu (wspone tylko ze zlamali adasia nowa szufelke, a nie mowilam, ze sie polamie!!!) jutro ciag dalszy snieznej przygody, moglo by tylko przestac wiac...
calkiem przypadkiem nagralam krotki film firmowym aparatem niemeza:
najpierw informuje dziecko, ze jest na samochodzie, a zaraz potem mowie, zeby na niego nie wchodzilo ;))) i ten tekst z amamam ;) porzepraszam ze musicie wykrzywiac szyje, nastepnym razem bedzie moze lepiej, znaczy prosto ;)


wigilijne wspomnienie

Mmm, te pierogi, te uszka, te lazanki, golabki, kapucha z grochem.....kiedys czekalam na prezenty, teraz czekam na ulubione jedzenie. wigilijny barszcz z uszkami, wszystskie kapusciano-grzybowe pysznosci z pominieciem tych rybnych, sledzia ponownie nie skosztowalam ani karpia, czy tez mini karpika, ale mam usprawiedliwienie, w najmniejszym kawalku byly ze 3 osci, wolalam nie ryzykowac, ja matka dwojki dzici...Tradycyjnie ;) ugoscili nas marta z artkiem i dziecmi. Milo widziec jak sie ciesza na nasz widok. No nie powiem, najbardziej cieszy ich widok niemeza i zosi, ale jakos da sie z tym zyc co nie adam? ;) Oliwia cale siwta zwracala sie do mnie w ‘wolaczu’ czyli: basiuuu, albo: ciociu basiuuu a mmozesz...pewnie ze moge, tak ladnie mnie ‘wolasz’ ;)

Nie wiem czy ktos z was jadl wigilje w towarzystwie 5tkidzieci w wieku 5-1??? No za duzo czlowiek nie zjadl, mimo tego ze wiekszosc dzieci raczej stronila od wigilijnego stolu. Najpierw nie mogly sie doczekac, a potem jak to olivia ujela, wszytsko bylo inne... jak mozna sie domyslic apetyt adama nie zawiodl. Jadl dzielnie wszystko co bylo pod reka, za siebie i za pozostala 4ke mozna rzec.

Zosia mozcno pamietala, ze trzeba zostawic dla mikolaja ciasteczka i mleko. Kilka razy powtarzala, ze bedzie sie smiala, jak zobaczy rano tylko okruszki na talerzu ;)

na poczatki jakos tak malo mi sie ta amerykanstka tradycja z prezenatmi w pierwszy dzien rano podobala. Ale teraz jestem za (chyba sie amerykanizuje...) po wigilii wszyscy byli zmeczeni (godziny przygotowan i w pol godziny jest po wszystkim) dzieciaki poszly spac. My zablarismy sie za prezenty, ktore tak milo bylo otworzyc nastepnego dnia rano. Zosia bardzo prosila o zstaw do lodow. Taki z ‘lyzka z naciskiem’. Dotarla ta niezwykle wazna wiadomosc do mikolaja, mimo tego, ze roznie z ta nasza kochana corka w tym roku bywalo. adam dostal miotle. moze przestani mi w koncu zabierac moje 'ulubione' sprzety.

wracalismy troche dluzej niz zwykle, bo zacza padac snieg. najpierw tak delikatnie. potem coraz mocniej, gesciej. jak dojechalismy do ny bylo juz bardzo bialo i super mocno wialo. w domu pod choinka czekaly kolejne prezenty, te od mamy i taty (papierowe cegly, ktore ciagle czekaja, az zreczne raczki taty je poskaldaja) od ewy i darka i sasiadow z dolu. zosia na widok paczek az krzyknela z radoci 'ojejku'.

calkiem przypadkiem udalo sie zrobic cos milego. niemaz znalazl na ulicy bardzo'gruby' portfel. pod adresem z prwa jazdy zostawl swoj numer telefonu. wieczorem zadzwonil wlsciciel zguby. smieszna rzecz, nazywal sie sebastian robert ;)

środa, 22 grudnia 2010

swiateczne spotknanie

wypadlo bardzo fajnie, nie liczac tego, ze ci co sie zawsze spozniaja spoznili sie tradycyjne i ze tak powiem jak zwykle jedna godzine, tylko jedna, chyba powinnam przestac ich zaprasza, serio, rozumie 15 min, do pol godzine, ale byc wiecznie spoznionym godzine!!!
dobra, juz nic nie pisze...

babeczki wyszly pyszne, bardzo dzieciom smakowaly, juz naszykowalam na jutro do szkoly, cale 30 sztuk.

niemaz wycia nam sliczne choinki dzieciaki przyklejaly na nie babki z naklejkowych usmiechow. zosia jak zwykle tylko na koncach, pamietam jak bylam mala tez tak robilam, ale nie babki tylko swieczki tak rysowalam na choince. obok zosi choinki pojawila sie ona sama i tatus oboje w okularach jak podkreslila, zapytana jakie powiedzila, ze przeciwsloneczne, no ciemne sa jak byk
;)

potem byly babeczki adam zjadal wszystko czego inni nie zjedli, a jak juz odkurzyl poszedl do
kuchni na brownies.













potem jeszcze malowalismy ukryte na bialym papierze kartki swiateczne, zosia poklucila sie z adisiem o to kto poleci do polski 'adis, psecies ty juz byles, teraz ja z adasiem polece!' potem adis zacza powtarzac w kolko ze on tes poleci do polski, raz twierdzaco, raz pytajaco, ze az musieli udac sie do domu...












nie wiem, czy uda mi sie jeszcze siasc i cos napisac, zycze wszytskim czytajacym zdrowych, wesolych, cieplych, rodzinnych swiat bozego narodzenia, zebyscie za duzo nie sprzatali, za duzo nie kupowali, duzo sie usmiechali i o tych ktorych z wami nie ma pamietali.


basia i sebastian z dziecmi


wtorek, 21 grudnia 2010

zapach czekolady

uwielbiam zapach czekoladowego ciasto umykajacy z piekarnika. dzis mam totalna uczte dla nosa. najpierw zrobilysmy babeczki vaniliowe, potem czekoladowy hmmm, krem na gore? a na koniec czekoladowe brownies. jutro przedswiateczne przyjecie dla zosi kolezanek i kolegow. ma byc adis z olusiem, briana i bianca z andrea. wczoraj zrobilysmy pomaranczowa galeretke, jutro nalozymy tylko bita smietana i gotowe. same slodkosci, czemu nie???

a tak sie dzis bawilismy

proste zadania czasami bardzo ciesza. odrysowalam zosi na papierze kilka ksztaltow z zestawu do pociagow. miala je dospasowac, a potem pokolorowac na
odpowiadajace im kolory. tak jej
sie spodobalo, ze prosila o jeszcze, musze znalezc jakies trudniejsze ksztalty.
przypomnial mi sie jak malowalismy w podstawowce biala kartke biala swiecowa kredka a potem wszystko farbkami. zosia na poczatku chciala usilnie zamalowaqc pojawiajace sie litery, prawie dziure w kartce zrobila ;)
adamowi najbardzij podobalo sie wciskanie pedzla w farbki, a ze sa chinske za 99 centow, to pedzel w nie wchodzi jak w maslo. mielismy kiedys polskie, przez nie
by sie nie przebil. musze chyba je sobie zamowic od znajomych dobrych duszkow z polski ;)













koniec dnia (tato ponownie dotarl pozno, zosia juz byla zaniepokojona, pytala:
'gdzie jest ten tatus?? znowy psyjdziej jak bedziemy isc spac??'
przykra sparawa...
ale ja mialam o pudlach, a nie o przykrych sprawach.... paciag sie przyjal, wagony zostaly polaczone, i nawet adas zastapil mnie w ciagnieciu pasazerki wygodnej, dal rade, bo pasazerka na szczescie do ciezkich nie nalezy ;)

ps. no a obrus dorobil sie kilku pieknych plam, zwlaszcza, ze na obiad byla pomidorowka ;)

poniedziałek, 20 grudnia 2010

renifery

bardzo milo dzisiejszy dzien spedzilismy, nie musialam NIC gotowac, bo mialam obiad z niedzieli, nie musialam NIC sprzatac, bo sprzatalam w niedziele. (btw, sasiadka marta mi przypomniala, ze wczoraj byla pracujaca niedziela, czyli nie zgrzeszylam tym moim sprzataniem, pamietacie jeszcze taki wynalazek???) NIGDZIE nie wychodzilismy, bo bylo na minusie i wialo. nie liczac tego ze tato wyszed do pracy jak jeszcze spalismy, a wrocil , jak dzieci byly juz w pizamach i prawie po kolacji. niestety, pewnych rzeczy nie da sie zmienic i cieszymy sie , ze nie jest tak codziennie.
rano jezdzilismy pudlami, fajnie, bo nie da sie za szybko no i moga razem jechac, nawet nie doszlo do rzadnej wiekszej kraksy i nikt z pudla nie wypadl (po poludniu byly skoki z krzesla na sofe, adam 'duzysz' nie wyrobil na rozbiegu i wyladowal na podlodze, na szczescie twarza do gory)





potem poszli przywitac sie z sasiadami z dolu, olusiem i adisiem, a ja zajelam sie reniferami.









































w poludnie adam poszed spac, a zosia mogla sie nimi bawic. zamiast dac jej napierw kredki, dalam markery, no i niestety, renifery nie sa kolorowe. za to wszystkie maja wszelkiego rodzaju bubu, nawet krew sie lala i naklejano plastry. scigaly sie ktory pierwszy do szpitala, a w szpitalu okazalo sie, ze niepotrzebnie przyjechaly, bo plastry im zupelnie wystarcza ;)


potem adam wstal, zjadl 2 obiady i przyszli na rewizyte sasiedzi z dolu.
dobrze mi z marta, na zmiane zaprowadzamy i odbieramy dzieci z przedszkola, odwiedzaja sie prawie codziennie, ratuje to nas w takie dni jak dzisiejszy.




ps. mam na stole obrus, prezent urodzinowy od marty, jest juz na nim drugi dzien i nie ma jeszcze ani jednej plamy!!! niewiarygodne...

piątek, 17 grudnia 2010

olivia

cztalysmy dzis ksiazke, olivii ksiazke, o lottcie, jak jezdzi rowerem. lotta ma 5 lat. 'tak jak olivia mamo!'
wczoraj zobaczyla na marty blogu przebrana olivie i olafa. 'mamo zobacz, olivia jest mikolajem!!! ma blode, smiasna ta olivia mamo jest ;)))' widze jak bardzo jej imponuje. chce miec wszystko to samo. zasadzila z tata groszek, tak jak olivia. codziennie do niego zaglamy, jaki jest duzy, ma juz liscie i takie smiesza wasy 'moze bedzie mial kwiatki?'
no nie wiem zosiu, moze bedzie mial, a moze nie...

tak sie zastanawiam...

czy adam nie je za duzo. moze jesc caly dzien. czasami wydaje mi sie, ze je wiecej niz ja. zdecydowanie je wiecej niz zosia. chwile z widelce przy stole sa najszczesliwsze w jego zyciu:


podjada caly czas. na szczescie zadowala sie owocami, ktore musze ZAWSZE miec. niby dobrze, niby niejadek to wiekszy problem, niby nie ma po kim byc gruby, ale boje sie tego jego nieposkromionego apetytu.

laleczki

taki przedswaiteczny prezent od mamy. zosia i adas dla zosi i adasia:

pomysl podpatrzony na innym blogu. welne mialam juz jakis czas. kiedys myslalam ze bede robila na drutach. mama przywiozla mi druty, welne, szydelko i tak to sobie ze 3 lata czekalo, az pojawil sie laleczkowy pomysl. kto wie, moze i po druty kiedys siegne ;)
zosia mi mi troche pomagala, ucinala welne, ciecie to chyba jej ulubione zajecie.

środa, 15 grudnia 2010

kisiel

natknelam sie na toto w polskim sklepie. jak bylysmy z ola male, to byl przysmak. wiadomo, ze slodyczy w domu raczej nie bylo, bo jak byly, to od razu wychodzily, wiec jak sie cos chcialo to wybor byl taki:
kisiel
budyn
mleko w proszku
mleko grnulowane
mleko w proszku/granulowane plus kakao
(strasznie sie te mleka do poniebienia przyklejaly, ze juz nie wspomne o zebach)
wafel z dzemem
nie pamietam co lubilam najbardziej, ale chyba to mleko w proszku, w takich niebieskich torebkach z bialymi napisami ;) a granulowane w takiech srebrno niebieskich bylo. jakies przydzialowe z diory, tak mamo?
ale ja o kisielu/kislu? mialam. wiec zrobilysmy go razem, jakos tak szybko i po lepkach, bo adam tez chcial robic/juz jesc. po zrobieniu, okazalo sie, ze zapomnialam dodac cukru. uratowal nas cukier z agawy w plynie. podalam. adam sie rzucil wrecz, zosia wachala, lizala, no wszystko tylko nie jadla. zapytalam jaki jest:
'zasliniony...klejacy...surowy...bleee'
no tak, po tym opisie to i mi sie odechcialo...adamowi jednakowoz smakowalo, zjadl cala miske, samodzielnie.

papierowo












zosia bardzo chciala (ja chyba bardziej ;) sniezynki 'takie jak miala olivia mamo'
zrobilam jedna i powiesilam nad kuchennym stolem. adas jak tylko wstal i wszedl do kuchni zauwazyl. potem chodzil i caly dzien pokazywal na nia, 'to to' i 'to to' usmiechajas sie od ucha to ucha. chyba spostrzegawczosc odziedziczyl po mamie, co? ;)
co bylo robic, trzeba bylo jeszcze dwie, jedna dla adasia, druga dla zosi. takie proste, takie tanie, takie szybkie w wykonianiu, no i piekne przede
wszytskim piekne.


















marta mi przypomniala, o stronie marthy stewart, dzis sobie tam poszperalam i znalazlam fajny pomysl na oryginalny papier do pakowania. zwykly szary papier osteplowalysmy pieczatkami z korkow do wina, no coz wino stoi teraz w lodowce otwarte, bo nie udalo sie korkow domyc. ale co tam wino, wazne ze ladny papier wyszedl.

ps. jak mozna sie domyslic, to nie ja odpowiadam za dzisiejsza garderobe zosi, jakos dopiero po poludniu przestala mnie kluc w oczy, ale jak patrze na zdjecia, za ma nawrot klucia...