czwartek, 31 marca 2011

kóko

no coz, kazde nowe slowo w niezwykle ubogim zasobie słownictwa adama cieszy mnie bardzo. tak powiedzial jak zobaczyl wczorajszy poranny projekt. teraz wszedzie je widzi i nazywa.
dzien wczesniej zadzwonila do mnie mart k. z pomyslem, zeby dawac naszym dzieciom danego dnia biala kartke z narysowanym czyms, kolkiem, trojkatem, zwykla kreska. a ze nie moglam sie doczekac nastepnego tygodnia dalam im wczoraj kartki z 6 symetrycznie narysowanymi kolami do tego zestaw kredek i mazakow. takie prace powstaly. chyba moge dopasowac prace adama do tego czym sie akurat zajmuje. lubi krotkie zwiezle polecenia (idz daj tacie buziaka, i biegnie jak szalony, daje jednego, ma juz odejsc ale jeszcze wraca i daje drugiego) odkladanie na miejsce (brudny pampers do smietnika, rurki do pudelka), trafianie do celu (wykalaczki lub kredki do dziurki). zosia natomiast duzo ostatnio koloruje. umiescila tez pod rysunkiem swoje pisno kreskowe, musze ja zapaytac co tam napisala, czego wczesniej tego nie zrobila, teraz bede sie glowila...


środa, 30 marca 2011

razem...





coraz czesciej. zosia kierowniczka, placze jak adam nie chce sie dolaczyc do jakiejs przez nia wymyslonej zabawy. coz, w koncu skleilam muminki, te z okienkami i nie mogl sie dzis od nich oderwac (aczkolwiek jeszcze ich nie podarl) a tu siostra z jakas sztuczna kredka sie wyhyla ;)
od jakiegos czasu nie wycieram adama mokrymi chusteczkami, tylko wkladam go do wanny razem z numerem dwa. konczy sie to oczywiscie gonitwa 2 golasow. z wielkim trudem ubieram adama, zosia sama sie ubiera, no i skacza po lozku jak szaleni. czasem jakas rozpedzona rakieta laduje na scianie, jest duzo placzu, ale nastepnego dnia wraca do punktu startowego ;)

girls night out

no jak ja moglam o tym jeszcze nie napisac, tak wazne wydarzenie ;)
mialo miejsce w piatek. uczesniczylo w nim 5 matek, w tym 3 polki, jedna brazilijka i jedna slowaczka, czyli taka prawie polka ;)
nie powiedzialam zosi, ze wychodze, zaciekawiona pytala czemu mam ta sukienke w kwiatki na sobie, potem czemu ten nowy sweterek...z reguly zosia nie budzi sie w nocy, wiec czulam sie bezpieczie, nie mowiac jej o wyjsciu. adam wrecz przeciwnie. mialam jednak sporo szczescia, obudzil sie jak bylam juz szczesliwie powrocona i mylam zeby w lazience. chwile plakal, ale zasna przytulony do taty, czyli nie jestem juz niezbedna????
pojechalam na spotkanie autobusem, wystalam sie na przystanku dobre 15 minut, ale warto bylo. w autobusie, jadac niecale 10 min zastanawialam sie co lubie pic, bo juz zapomnialam, no i przypomnialao mi sie, dzin z tonikim of course! weszlam do restauracji, pani zaraz przyszla wziac zamowienie, no to ja z mety ze ja to dzin z tonikiem poprosze, a uprzejam pani, polka nawiasem mowiac grzecznie mi odpowiedziala, ze tylko wino i piwo serwuja ;))) tak wiec z braku laku zdecydowalam sie na piwo, razy 3 ;)
tematy dryfowaly od tych o zarosnietych i tych lysych mezach i niemezach, lewatywach, turkusach, w ktorych naszym dzieciom tak pieknie, tesciowych z kaliforni, co to ciagle koce wysylaja w prezenie, zwykle jak i elektryczne, po to jak mile i przyjemne jest takie wyjscie od czasu do czasu.
mam nadziej, ze nastepnym razem bedzie cieplej i no ten dzin z tonikiem mi sie ciagle sni ;)

no i gdzie ta wiosna, gdzie?


ano na naszej kuchennej polce, bo na dworze cos jej nie czuc. na szczescie widac i slychac. ptaszki spiewaja, kwitna krokusy, zonkile, forsycje, przebisniegi chyba juz przekwitly. nawet fiolki widzialysmy. duzo odwagi maja te kwiatki malutkie, bo zimno jest jak nie wiem co. poranne temperatury krece sie kolo zera. w poludnie w porywach do 5 stopni.
tak wiec bawimy sie glownie w domu. uszylysmy filcowe jajka, zosia zolte z mala pomoca mamy, ja reszte, moze je jeszcze pomalujemy....wielkanocne kartki juz gotowe, czkaja tylko na wypisanie (nie bardzo lubie to robic) i wyslanie.

bajkowe nowosci:
od tygodnia zosia bezustannie walkuje mery poppins, piekny film sprzed ponad 40 lat. smieje sie na glos przy niektorych secenach, zawsze przy tancu pingwinow. duzo tam czarow, latanie, drzwi same sie otwieraja, zabawki same sprzataja, tran smakuje truskawkowo. przepiekny film. sama z checia zagladam jak tylko mam chwile. nawet adam siedzi dobry kwadrans. no i ciage spiewam 'a tespoon of sugar makes the medisine go down'

nowosci ksiazkowe:

'guji guji' tajwanskiego autora ktorego nazwiska nie jestem w stanie zapamietac. piekna histora krokodyla wychowanego przez kaczke. zamowilam w bibliotece. pierwszego dnia czytalaysmy ja 3 razy, potem juz tylko 2 razy dziennie. chyba jednak kupimy wlasny egzemplarz. ciekawa sprawa, a moze wlasnie normalana? zosia zapamietala jak jej ja przetlumaczylam za pierwszym razem i teraz mnie poprawia jak cos inaczej mi sie przetlumaczy. ominelam raz slowo 'straszne', no i zaraz mi je przypominiala, potem zamiast kamien powiedzialam skala i tez zostalam natychmiast upomniana. niemaz zapytal swojego chinskiego kolegi, jak by on to przeczytal, wyszlo ze cos jakby 'gudzi gudzi' ale nie przeszlo, zostalao guji guji, chyba tak jest rzeczywiscie ladniej.




niedziela, 27 marca 2011

wysokie obcasy

rozne rzeczy juz zakladala na nogi, piankowe klocki, drewniane deseczki do wkrecania srub, no tym razem przeszla sama siebie:
nie powiem, niezle sie na obcasach prezentuje. moze bedzie lepsza niz ja w te klocki, znaczy sie obcasy ;)

brrr, zimno sie zrobilo

nie udalo sie w tym tygodniu wybrac na plac zabaw. zimny i deszczowy tydzien za nami. na weekend robilam pavlowa, wiec w tygodniu trzeba bylo zrobic ciasteczka bretonskie (do pavlovej idzie 6 bialek, a do ciasteczek 6 zoltek, nic sie nie marnuje)

adam bardzo ladnie ciasteczka smarowal zoltkiem wymieszanym z odrobina mleka. zosia to juz wprawiona ciastkarka. potem kolorowy cukier. pod koniec adam zauwazyl co robi siostra i i skosztowal kolorowych krysztalkow, mmm, potem sypal juz tylko na stol i maczal palce. nie mieli litosci (niemaz nie lubi wszelkiego rodzaju posypek) nic nie udalo sie uratowac, wszytsko zostalo zasypane cukrem. czekajac na ciastka dalam im styropianowa wytloczke po jajkach. na poczatku bylam zla, ze niamaz ciagle kupuje jaja w 'plastiku', az wymyslilam taki zabawowy recycling. niewiele z wytloczki zostaje po tygodniu. lubie im dawac te plastikowe wykalaczki. adam wklada je do pudelka po pitnym jogurcie , albo wbija w palydoch, przeklada z pudelka do pudelka. babcia pewnie dostaje ataku jak na nie patrzy ;)
kiedys jedna znajoma jak zobaczyla ze adam sie nimi bawi powiedziala, ze mojej mamie by sie to nie spodobalo: 'basza, what would babcia say if she saw this!' tak, na przyjazd babci wykalaczki schowamy, niech sie babcia nie denerwuje ;)

przedszkolny newsletter

takie rozne historie zosia mi opowiada, zazwyczaj nie pytana, jak pytam to takie 'normalne' rzeczy ida, byly pilki, pani w okularach czytala, pani w okularach zmienila mi buty, bylo playdoh fioletowe, a adisia zielone. a czasmi, tak ni z gruszki ni z pietruszki takie opowiesci:
'krystian mial czerwone buty ze sznurkami i juz nie ma'
'a olivia mowi, a nie wolno mowic, tanczyc, biegac, a ja nie mowie, bo nie wolno'
'a jojo robi duuuzy balagan, a ja robie malutki i kolorowal motylka calego na czarno, nieladnie' ;)

czwartek, 24 marca 2011

szalenstwo





















































raczej uciekam jak zaczynaja codzienne pokapielowe lozkowe szalenstwo. wole nie patrzec, bo mam ciarki na plecach. mozna rzec, ze warjuja do utraty tchu, lub pierwszego placzu albo mojego syganlu glosowego 'kolacja!'
dzis zosia byla w szkole, ja zmienialam posciel i dalam sie adamowi namowic na 'odrobine' szalenstwa. z aparatem w dloni oczywisce. nie znam dziecka, ktore by nie lubilo poszalec na lozku, co niektorzy dorosli tez ;0)
oto efekt szalenczej zabawy adama:

środa, 23 marca 2011

muzeum nauki i wiedzy







odwiedzilismy w niedziele po raz drugi. miedzy 10 a 11 maja wstep wolny, taaak, bardzo lubimy tego typu atrakcje. to takie miejsce, gdzie tatusow trzeba poganiac, jak sie chce gdzies szybko dotrzec, bo zwiedzanie zabiera im wiecje czasu niz dzieciom. oprocz przeroznego rodzaju wynalazkow maja miesce zabawy dla maluchow, a tam pociagi, kukielki, dzwignie, taczki, wozki sklep, klocki przeroznej masci i miejsce gdzie mozna sobie posiedziec i poczytac, aczkolwiek ciszy nie zapewniaja ;0) jest jeszcze wielka sala cieni z ogromnymi piankowymi klockami, teatrzyk cieni i takie tam rozne tym podobne zabawy ze swiatlem. idac do miejsca dla przedszkolakow zatrzymalismy sie przy ziemi i marsie. pokazane byla roznica temp, ziemia byla duzo cieplejsza od marsa. w domu zosia bwaila sie w lot rakieta, powiedziala ze leci na ta zimna planete ;)
adam najbardziej lubi pociagi i dzwignie, zosia chyba zabawe sklep, maja tam kase i taczki. alicja w strazackim kasku ratowala lalke przez komin ;)

wtorek, 22 marca 2011

lekka przesada


truskawkowe marshmallows+biala 'pseudo' czekolada+posypka
ja nie dalam rady, ale alicji, zosi i adasiowi wchodzilo calkiem niezle. moze gdyby zamiast tej bialej byla prrawdziwa czekolada? mysle ze bym przelknela.

w marcu jak w garncu, w zeszlym tygodniou wiosna, a w tym zinmo, wczoraj jakis snieg z deszczem padal, jutro podobnie.
zosia ostatnio nie dociera do swojej finalowej czesci dnia, czyli czytania ksiazi, to juz 2 dzien z rzedu zasypia przy bajcie, bardzo szybko, wczoraj weszlam do pokoju i mowie, ze to juz koniec, zosia ze chce jeszcze, ja stanelam chwile, spojrzalam na bajke, odwracam sie a ona spi. dzis zasnela po 10 minutach. i co znowu musze zmienic grafik??? nie bardzo jest kiedy ta bajkie wczesniej ogladac...zawsze mozna krocej, ale krocej niz 10 minut? w zasadzie to jeden odcinek swinki peppy trwa 5 min ;)
adam znowu budzi sie po godzinie od zasniecia, z krzykiem wielkim, przeniesiony do niemalzenskiego lozka zasypa natychmist. wyszly mu juz 3 kly, jednego zostawil sobie na potem. coraz wiecje dzwiekow z siebie wydaje. zosia nauczyla go mowic booo, na ducha. dzis rzucila brata na gleboka wode i usilnie chciala go nauczyc wymawiac slowo policzek:
'adas mow po-li-czek, no mow, po---li---czek, adam cwicz!' a co na to adam?' umba umba umba'

piątek, 18 marca 2011

stare kwadraty

dzis odwiedzilismy. miejsce, gdzie swoj pierwszy rok przezyla zosia. najpierw posiedzielismy w mini ogrodku boba i arlene. poprosilam arlene o plastikowe lyzki, ktore to rozdalam dzieciom, zeby sobie pokopaly. arlene byla mocno zdziwiona, myslala, ze chce ich czyms nakarmic. adam niestety lyzeczka kopac nie umie, zasypal sobie oko dosc konkretnie...ze nie wspone o zrujnowanej ziemi boba na pomidory. jak bylismy w ogrodzie, frankie, sasiad z boku zacza tradycjjnie myc swoj kolejny samochod (lubi je zmieniac) jak wyszlismy jeszcze go pucowal. zosia zapytala 'czemu ona tak myje ten samochod i myje, bedzie gdzies jechac?' nie, nie bedzie, on tak juz ma. przylapalismy go kiedys na wyjmowaniu kamykow z bierznika, nie rzartuje!
potem zdjedlismy z bobami obiad. adam, bagatela, wciagna poltora kawalka pizzy, no bez brzegu. zosia tez calkim sporo. potem adam zacza demolowac pelne bibelotow i krysztalow (na wysokosci kolan) mieszkanie i trzeba sie bylo zmyc. poszlismy jeszcze do starego parku, gdzie spotkalismy o dziwo viktorie, zosi kolezanke z przedszkola. spory kawal pokonuja, zeby dotrzec do szkoly, ja bym rady nie dala, za leniwa jestem na takie przymusowe spacery z rana. bardzo dlugi byl to dzien. obudzilismy sie o 6, co mi zupelnie popsulo humor na dobry poczatek. nie jestem dobra mama o 6, nie wroc, jestem zla mama o 6 rano, nazwijmy rzecz po imieniu. ale do 7 juz mi przeszlo ;)

czwartek, 17 marca 2011

grabki w lapki


wiosna, czy to ty?
bo juz czas najwyzszy!
piekna pogode mielismy. caly dzien. rano zosia byla w przedszkolu. jak poszlismy z adasia ja odebrac dowiedzialam sie od innych mam, tych czytajacych wszelkiego rodzaju ulotki szkolne, ze robili im dzis zdjecia portretowe. uffa, gdybym wiedziala, to bym im powiedzial, ze zosia zdjec pozowanych nie lubi i zeby jej nie meczyli, a tak to klops...
pani zanim dzieci wypuscila zawolala mnie i jeszcze jedna mame, zapytala czy chce isc z zosia
zrobic zdjecie, bo zrobili jej jedno, ale'troche' plakala...
zosia w domu powiedziala mi, ze wszystkie dzieci w przedszkolu byly dzis 'odswietne' tylko matthew nie i adis nie i ona nie ;) nawet jojo byl odswietny i soren ;)
nie wiem co to za chlopiec ten jojo, ale coraz czesciej pojawia sie w roznych przedszkolnych opowiesciach, a to rzucil klockami w zosie, a na drugi dzien w adisia, musze go namierzyc
przy nastepnej odprawie ;)
po poludniu w parku bylo duuuzo ludzi, ale nikogo znajomego.




























troche nowa sytuacja dla mnie, bo zazwyczaj ktos tam jest, wiec wiecej oczu niz tylko moje na nia patrzy. z rozumie, ze musze chodzic krok w krok za adasiem, a ja rozumie, ze nie musi byc z nami, tylko trzeba nas od czasu do czasu wzrokiem poszukac, a jak nie moze znalezc isc do wozka i tam czekac, ja zazwyczaj mam ja na oku, jakis kawalek kucyka, czy fragment sukienki, ale na wszelki wypadek co rusz spogladam na wozek. oj przydala by mi sie tym razem nie druga para rak tylko oczu...
pewnie z czasem sie przyzwyczaje.
wzielismy do parku grablki i lopatke. zosia wykopala wielki dol 'dla pieskow, zeby mogly tam kupe robic, a nie na chodnik' ;)
zrobila tez lodke z patykow, ja bylam kapitanem.
cala droge powrotna prosila, czy mozemy wejsc do polskiego sklepu 'tylko poogladac', a ja wiedzialam ze tak bedzie i nie wzielma portfela, bo ulegam nagminnie, taki wiec sposob, poprosu nie biore ze soba pieniedzy i tyle, a zosia powiedzialam, ze sklep to nie muzeum.
adam poruszyl sie jak przechodzilismy kolo piekarni, zawsze pieknie tam pachnie. jakos udalo sie bez lez dotrzecd do domu. zosia poprosila o kredki, bardzo mocno chcial cos namalowac. alez prosze bardze, kredki zawsze, i przed kolacja i po kolocji, no byle nie w trakcie!
nasz nowy dom, ma okna i drzwi z dzwonkiem i klamka. sa kwiaty i drzewa, a nawet wiszaca w powietrzu bokiem maja.



poniedziałek, 14 marca 2011

gosciowanie

czytam 'ostatnio 'po troche' (bo jakos brakuje czasu na wieksze czytanie) fikolki na trzepaku kalicinskiej. dobrze sie to czyta. ona jest taka szczegolowa, czytajac jej wspomnienia sama zaczynam przypominac sobie roze rzeczy z dziecinstwa. na przyklad to, ze mama szykowala nam pierwsze sniadanie. jadlysmy je z ola przy kuchennym stole z widokim na parapet pelen fiolkow i chodnik, na ktorym pojawiali sie co jakis czas wychodzacych do pracy sasiedzi. na sniadanie byly zazwyczaj kanapki w takim 2czesiowym pudelku, gora byla przezroczysta a dol czerwony ;)
ale wracajac do tematu to wlasnie tam autorka wspomina znienawidzone niedziele, kiedy to trzeba sie bylo gosciowac, u siebie w domu, lub u kogos z rodziny. my tez sie kiedys gosciowalismy. a to niedziela w ratajnie, a to w uciechowie, a to w lagiewnikach. lubilam te woioskowe wyjazdy, miasto to nie moja bajka. no i gdzie wyladowalam??? w jednym z najwiekszych miast swiata. tylko ze tu u nas to tak naprawde wiocha jest, bo nawet nie wioska ;)

a gosciowac sie dalej lubie i u siebie i u kogos. w niedziele odwiedzili nas ania i piotrek. zosia zawsze mocno na nich czeka. nie bez powodu. piotrek z ania zawsze sie z nia bawia. tym razem bylo jej malo. jak goscie poszli z zalem mi powiedziala, ze zbudowala z piotrkiem piekny dom, dwa razy i dwa razy adam im go zburzyl!

dzis gosciowalismy sie u ani t. jak zawsze bylo milo. zosia podala ani przepis na jogurt, adam pobwail sie ani kosmetykami, byl deser i zabawa w wannie. potem niemaz przyjechal za wczesnie i nawet nie skosztowalam herbaty, a naprawde mialam na nia ochote...

niedziela, 13 marca 2011

pracowita sobota

w koncu tato byl w sobote w domu!
ile rzeczy udalo sie zrobic!
tato z zosia pojechal na greenpoint zrobic podatki u pani urszuli. mamy taki sam zwrot jak w zeszlym roku minus 150, ktore to tato zaplacil pani urszuli za cos, co kazdego roku z pomoca bezplatnych doradcow z biblioteki, robil sam ;)
mama z pomoca zosi zrobila ciasto z rabarbarem!




















zosia z tata zrobila pranie duze
tato z zosia rozwiesili pranie male, adam im przeszkadzal, czyli tez ciezko pracowal ;)




















moje chorobowe w koncu sie skonczylo i z koniecznosci posprzatalam lazienke

urwalam na dworze galazke forsycji, jeszcze nie zakwitla. linea pisze, ze nie wolno zrywc galezi, ale jest to ode mnie silniejsze...wlasnie na nia spojrzalam, jutro juz bedzie!

piątek, 11 marca 2011

chorowanie mamy

jest chyba gorsze niz chorowanie dzieci.
tak sobie w chorobie pomyslalam, ze juz wole, jak dzieci sa chore.
chyba od marty sie przez internet zarazilam ;)

zatrulam sie prawdopodobnie papryka, ktora to obudzila mnie o 2 w nocy i przypominala o sobie przez caly nastepny dzien. do tego doszlo calkowite wycienczenie, polamanie i brak sil.
dzis jest juz lepiej, aczkolwiek sily wracaja po takim zatruciu powoli.
pani papryko, tymczasem pani podziekujemy...

lodziki do wanny?



czemu nie?
najpierw byly zielone z roznymi malymi zabawkami.
dziwna rzecz ta fizyka. w calosci wszystko plywalo, a jak sie lod roztopil, ciezsze rzeczy zatonely?
cos niemaz probowal mi wyjasnic, ale moim zdanim to czary, lodowe czary ;)
najsmieszniej bylo z pomponem, najpierw nie chcial sie wlozyc do zanuzonego w wodzie garnka ;) wiec go adam umiecil w waniennym kranie, puscilam wode i wylecial a potem jeszcze z 10 razy tak samo.
na drugi dzien zdobilismy same pompony, zosia wybrala te najmniejsze, woda tym razem niebieska. super zabawa z lapaniem jeszcze w kostkach, trzeba sie spieszyc z zabawa, bo szybko sie topia!

wtorek, 8 marca 2011

miasto




powstalo jak usypialam adasia w poludnie. zaczela budowac jak adam jadl lunch. pochwalilam ja na dobry poczatek. pierwszy raz nie wywalila wszystich klockow, tylko brala pojedynczo te, ktore potrzebowala.
placem wskazuje nasz nowy dom, wchodzi sie po schodkach, czyzby ponownie jakies pietro gdzies na nas czekalo? byle mialo duzo okien, drewniane podlogi i widok na jaks mniej ruchliwa ulice niz w tej chwili, w sumie to moze byc z widokiem na jakis park. miec nowa kuchnie i lazienke, duzo szaf, jakas piwnice, ogrodek, taaaa, zawsze mozna sobie pomarzyc....
dla zosi najwazniejsze, zeby przed domem rosla jablon, na ktorej zawiesimy hustawke, taka jak ma ela w ksiazce 'jablonka eli' ;)