czwartek, 28 kwietnia 2011

komu schaboszczaka?


zosi ubijanie szlo zaskakujaco lepiej niz bratu, jedzenie tez




















adam jeszcze musi sie nauczyc rzuc mieso. jak widac zlamalam swoja wlasna deskowa zasade, surowe mieso tylko na miesnej desce... a propos desek, to wrocilismy ze swiat z kolejna, taka ekstra z roznych kawalkow drewna i wlasnorecznie zrobiona przez artka, tak tak, musze jej zrobic zdjecie. nie wiem jak wy, ale dla mnie prezenty wlasnorecznie zrobine maja w sobie to cos, kawalek osoby, ktora je robila.

autoportret, robota i rabarbar


'mam takie podwiniete nogi i takie policzki' ;)

jezdzi jak szalona po domu na hulajnodze, zaczepiam ja:
'zosiu, co slychac?'
'nic mamo, mam duzo roboty'
i juz jej nie ma...chciala bym, zeby mi sie tak nogi do roboty rwaly ;)

wyjmuje dzis rabarbar z lodowki, zosia mi pomaga, widzi go i mowi:
'o rabarbar, jak basia, jak ty mamo!'
nie pamietala barbara, ale pamietala , ze jak rabarbar ;)

środa, 27 kwietnia 2011

central park zoooooo

wybralismy sie we wtorek na manhattan. samobijstwo? jak niemezowi powedzialam o pomysle, dodal mi otuchy mowiac 'good luck' nalezalo by na koncu dodac jeszcze ten jego usmieszek. fakt, lekko nie bylo, dzien coniektorzy (zoska) zaczeli dosc wczesnie, bo o 5:30. potem sie dowiedzialam od sasiadki, ze trwaja jeszcze wiosenne wakacje. ale tylu ludzi w zyciu sie nie spodziewalam. potem doszlam do wniosku, ze te wakacje, to mialy chyba dzieci na calym swiece i wszytszkie przyjechaly z rodzicami we wtorek na manhattan. wysiadajac z ania z metra nie wiedzialaysmy co nas jeszcze czeka, to byl jakis schodowy horror! na szczescie znalazlo sie kilka osob do pomocy. az doszlysmy do super wysokich 3 czesiowych waskich sochodow i zatrzymalysmy sie na dobre. nie dalo sie po nich wejsc, bo caly czas ktoch schodzil po nich w dol, a nie byly wystarczajaco szerokie, by sie minac... na szczescie po chwili ktos naprawil ruchome schody. koniec poczatkow, udalo sie nam ujrzec niebo i tlumy turystow...
po przedarciu sie przez 5 aleje doszlysmy do parku. rozlozylysmy koc i zjedlismy lunch. dziewczyny wspinaly sie na skaly, adam pospal, sasiad z kocyka obok spiewal i gra na gitarze beatelsow, damian pojadl i poszlism do zoo na spotkanie kolejnych tlumow. przy wejsciu do parku okazalo sie, ze ania zapomniala karty wstepu, z nadzieja w glosie zapytala sie mnie, czy moze ma (ania) ja w swoim portfelu, nie zdazylam odpowiedziec, bo juz sie obie smialysmy i weszlysmy razem na moja karte. ktora owszem mialam w swoim portfelu ;)
udalo sie zobaczyc foki, malpy, czaple, czerwona pande, miska polarnego i pingwiny. adam mial problemy z odchodzeniem od przystankow, zastanawiam sie jak dlugo mogl by stac i patrzec na te malpy, gdybym mu na to pozwolila, godzine????
w miedzy czasie zaliczylysmy jeszcze 3kolorowe super farbujace lody w ksztalcie rakieto-kredki.
zosia w czasie zwiedzania 3 razy zmianiala zdanie, za co chce sie na helloween przebrac: foke, czaple, a na koniec niedzwiedzia polarnego.
droga powrotna nie liczac malego incydentu z jogurtem pitnym (adam wylal go na siebie i wozek tuz przed wejsciem do metra) byla czysta przyjemnoscia. dzis dowiedzialam sie, ze wtorek byl ostatnim dniem wiosennych wakacji.
to co ania, gdszie jedziemy za tydzien? ;)

swiateczne sprawozdanie


nie bardzo mam sile pisac, ale im bardziej zwlekam, tym wiecej ucieka.
swieta tradycyjnie spedzilismy u kasperskich. duzo nas bylo, chyba najtloczniej w wanie, razem cala piatka, dobrze, ze maja taka wielka wanne, no i wody nie zalauja jak co niektorzy w naszym gospodarstwie ;)
dojechalismy w piatek, wieczorem jak zwykle pojechalysmy z marta na nocne zakupy, dla marty to norma, a dla mnie atrakcja, tak po nocy chodzic po targecie. wracajac zastanawialam sie, czy wszytscy beda spali, a w zasadzie to kto
nie bedzie....nie spal tylko jedne osobnik, kto zgadnie kto? no adam oczywiscie. a
le piekny to byl widok, telewizosr gral, a NA sofie 3 mezczyzni, 2 brodatych spalo, a jeden
nieletni ogladal jakis program typowo meski, zrob to sam czy cos takiego ;)
w sobote rano deszcz, dzieciom zupelnie to nie przeszkadzalo, zalozyly kalosze, plaszcze i ruszyly na ogrod.














swiecic jajka pijechaly tylko dziewczyny, czyli ja z zosia i marta z olivia. zosi przeszkadzalo kadzidlo, ktorym to ksiadz swiecil pokarmy, wersja z woda jest zdecydowanie zabawniejsza.
po poludniu wyszlo slonce na caly regulator

tak ze mozna bylo sciagnac buty i biegac na bosaka

















(nic wiecej zosia do szczescia nie potrzeba, no moze jakies czekoladowe jajko czy 'dzele bins'. wieczorem ryba i frytki autorstwa artura. mm, zjadla bym raz jeszcze. w nocy rozchrowala sie olivia, ale rano dzielnie siadla z nami do stolu. nie udalo jej sie nic zjesc i zakonczyla sniadanie ostatnia rundka do toalety. adam i zosia najedli sie jajek na
twardo, zagryzli chlebem i juz ich nie bylo




















jakies lokalne zajace rozniosly po ogrodzie plastikowe jajka wypelnione dosc skapo zelkami i czekoladkami.



















kazdy zbieral przypisane mu kolory. olivia nawet odzyskala sily, a po spozyciu zelek i czelkoladek poczula sie rzec mozna swietnie.
potem jeszcze bylo poszukiwanie skarbu ukrytego w ogrodowym domku. super zabawa.
no i kulminacyjny punkt dnia, artur z niemezem wystawili basen.

tak, basen w kwietniu! ze slizgawka! oj sporo w tym baseie piasku sie zebralo po calym dniu chlapania, wchdzenia i wychodzenia, polewania sie nawzajem i nurkowania. wieczorem jeszcze spacer na pobliski plac zabaw. mezczyzni pograli w kosza, zoska biegala na wzdluz plotu bardzo profesjonajnie machajac rekami, adam odkryl wielka kaluze i chlapal sie w niej do woli, olaf sie w niej przewrocil, emilowi udalo sie nie zasnac, a marcie rzucic do kosza tak, ze pilka utkwila za koszem na dobre ;)oj cieple to byly swieta, domowe choc tak od domu daleko.

czwartek, 21 kwietnia 2011

rysowania czesc 3


magda zadawala i takie powstaly prace:

zosia t. namalowala fantastyczny cyrk!:


michalina narysowala dachowce:


olivii rodzina pod namiotem (zosi bardzo spodobala sie jej praca, co jakis czas prosi, zebym jej ten namiot olivii, troche sie martwi, ze dotykaja glowami kreski ;)


olafa kolka i kropki (rysowal tylko dlatego, ze emil chcial mu zabrac kartke, poza tym zignorowal wzor i przewrocil kartke na druga strone) ah ten emil, znaczy olaf ;)


zosia b narysowala trojkatna karoline (jak ktos nie zna bajki zapewnia ze bardzo podobna ;)

zosia narysowala palac, zapytalam ja o jego skladowe i uslyszalam, ze to wszystko jest palac, glupie pytanie prawda....


a o alicji misz maszu mama opowiedziala tak: jest balwan (na gorce), jest trojkat zielony (lodka), sa lezace drzewa (rozowe) nad gorka, a zielone kropki to male jabluszka. jest nawet grzybek, ktory wyszedl przypadkiem, ale bardzo sie ucieszyla, jak go potem zobaczyla (bokiem po lewej stronie).


tyle w tym tygodniu, ciekawe co bedzie na wielkanocny lany poniedzialek...
ania zadaje, a zosia bedzie z olivia rysowala??? moze olaf dolaczy???? adam raczej nie, jezeli drzwi na ogrod bedea otwarte ;)

sen zosi

wracamy z zakupow w polskim sklepie, zosia jedzie na rowerze i mowi:
'snilo mi sie, ze jedziemy do olivii i jedziemy'
tak kochanie, juz jutro!
'tak i ciesze sie, bo bedzie mi sie dzis snilo jeszcze raz!'
'doczekalam sie mamo, jedziemy!'
tak juz jutro!
'a olivia sie doczekala?'
mhm
'a olaf sie doczekal?'
mhm
'a milek sie doczekal?'
milek, jak pieknie ci sie powiedzialo, nie on pewnie na nas az tak bardzo nie czeka, no na pewno na adama nie czeka...;)

zyczenia

jutro nie bedzie czasu na pisanie, wiec juz dzis, zyczymy wszytskim (czytajacym o naszych sprawach wznych i wazniejszych) zdrowych i pogodnych swiat wielkanocnych, odpoczynku i pysznie zastawionego stolu.
jeszcze zyczenia ze swiatecznej kartki, jedynej, jaka dostalismy, wiadomo od kogo ;)

zeby smialy sie pisanki
usmiechaly sie baranki
niech gorzalka lekko buja
wesolego alleluja

wielkanocne urodziny taty

zosia nie mogla sie juz doczekac, caly czas powtarzala, ze to sa wielkanocne urodziny!
w dniu urodzin okazalo sie o co tak naprawde chodzilo, o egghunt mianowicie. byla zalamana, ze nie bedzie slodkich jajeczek ktorych sie szuka...(taka bardzo fajna amerykanska tradycja wielkanocna). w ogole dzien nie nalezal do najciekawszych, placz co przyslowiowe 5 min o WSZYSTKO. jak juz dotarlo do niej, ze nie bedzie jajek, to zaczela prosic o gosci, bardzo chciala zaprosci na taty urodziny swoje kolezani biance i brianne ;))) w sumie, topewnie fajnie by bylo ;))))
potem byl maly problem z posypka na tort i podjadaniem kremu do tego stopnia, ze balam sie, czy starszy na choc jedna warstwe...

no ale jak juz tato przyszedl wszystkie smutki i smuteczki sie rozwialy. na koniec powedzila tacie:
'bardzo slodkie byly twoje urodziny tato!'
dzien wczesniej przygotowywalysmy papier do zapakowanie prezentu i listy do przyklejenia na kanapke.
zosia caly czas powtarzala, ze to bedzie niespodzianka i ze tacie mowic nie wolno. wiec jak tylko tato wszedl do domu z pracy z mety krzyczala:
'tato, nie mozesz isc do nas do pokoju, tam jest dla ciebie niespodzianka!!!'




tak wiec urodziny sie udaly, mimo tego ze wszyscy baardzo zmeczeni wczoraj bylismy. glownie przez adama, ktory to coraz wczesniej rano sie budzi. marudzilam, ze wstaje o 6:30, to zacza o 6:15, ja znowu marudzilam, wiec przestawil sie na 6:00, 5:59, 5:45, a dzis chcial wstac o 5!!!! na co mu kategorycznie nie pozwolilam. zasna i spal do mega pozna, czyli 6:13....

wtorek, 19 kwietnia 2011

wielkanocne tworzywo


od przeszlo tygodnia tworzymy rozne roznosci. adam ozdobil papierowe jajko bibula, zosia zrobila jajko z tasiemiek




















sa jeszcze filcowe kurczaki od lilla-a i zeszloroczny zajac ze skarpetki, adam bardzo lubi sie nim bwic, jak widac stracil juz jedno oko.dwa jaja sie fajbuje, zosi niebieskie ogumkowane, adasia zielone onaklejkowane. ciekawe jakie wyjda...

palmowa niedziela

raczej stronie od koscielnej lawy (co nie znaczy, ze o bogu nie rozmawiamy), nie bardzo jest czas, bo niedziela to nasz dzien wycieczkowy, ale w ta niedziele mimo ladnej pogody, nigdzie sie nie wybieralismy. zosia sie rozchorowala. zlapala kolejny juz raz w swoim zyciu blonice krtani (dlawiec/krup) obudzila sie w nocy, bo nie mogla oddychac. kuracja inhalacyjno/ benadrylowa (przeciwhistaminowa?) troche pomogla, ale nie byla to latwa noc, zwlaszcza, ze jak na zlosc nie chciala spac z nami w lozku, tylko u siebie. dosc glosno bylo slychac jak harczy, ale rano bylo juz lepiej. tak wiec z powodow chorobowych spedzilismy niedziele w domu, a ze nie byla to zwykla niedziela, tylko palmowa, na predce zrobilam nam palme i poslzysmy na 12 do kociola.

wczesniej przeczytalam je z biblii dla dzieci fragment o tym jak jezus wjechal na osiolku do jerozolimy i na tym chcialam skonczyc, ale bylo jej malo i tak doszlysmy az do pojmana jezusa, kiedy to piotr ucia ucho zolnierzowi, a jezus je uzdrowil, ten fragment jest jej ulubionym z calego opowiadania, ciegle do niego wracamy ;) dzis czytajac inny fragnemt zapytalam ja za co mogla by dzis bogu podziekowac? powiedziala, ze za urodziny taty (tak, tak, to juz jutro!) za mame, tate i adasia ;)))
wracajac do kosciola to siadlysmy z przodu, zeby mogla jak najwiecej zobaczyc. po dokladny obejrzeniu scenografii i zaczela pytac gdzie jest ten jezus??? w zeszlym roku jak bylysmy z marta i oliwia swiecic jakaj ciagle pytala gdzie jest ten krol ;)
a blonnica sie rozwija przepisowo, czyli dzis doszlodo zatrucia, do rana nic nie chciala jesc, dosala rozwolnienie i wymiotowala...


o zabawach

tak to jest, ze pewne zabawy mijaja z czasem. na przyklad paciagi, ktorymi adam przestal sie bawic. teraz przyszedl czas na samochody, coraz bardziej widac, ze mam w domu malego mezczyzne. zaglada im pod karoserie, cos tam naprawia. najbardziej lubi te ktore same jezdza i te ktore graja. zacza sie tez bawic drwnianymi klockami i lodaka. zosia miej wiecej w jego wieku ta lodke dostala i bwila sie troche inaczej z tego co pamietam. ukladala do gory, jak najwyzej, albo ukladala je rowno. adam najpierw uklada tak ja zosia, ale po chwili zmienia zdanie, przewraca lodke do gory dnem i probuje tak ukladac, udaje sie naraz ustawic maksymalnie 2 klocki, po kilku nieudany probach dolozenia kolejengo klocka odjezdza lodka jakby byla samochodem ;)



















zosia lubi sie bawic w ogrod. buduje z niemezem najpierw ogrodzenie z cegiel, sadza drewniane owoce i warzywa. a potem pojawia sie 'maly czlowiek duza demolka' i po ogrodzie nie ma sladu. zosia wskaukuje tacie na plecy i az tak bardzo sie nie smuci.

buduje tez namietnie palace z megablocks. maja zawsze jedna wspolna ceche, pomijajac kolory, sa w 100% symetryczne. czlowiek demolka tez robi z nimi to, co potrafi najlepiej ;)
na koniec wsolna zabawa stajnia. od niedawna bawia sie nia razem, adam zapomnial na szczescie, ze mozna na niej siadac. zosia konie glownie karmi i czesze, duzo z nimi rozmawia, adam lubi je do stajni wkladac i wyciagac, zosia uczy go jak zamykac drzwi na haczyc, co nie jest wcale latwa sprawa...

sobota, 16 kwietnia 2011

hu huuuuu





ksiazka pozyczona z boiblioteki, adama ostatnio ulubiona. chyba najladnie nasladuje sowe, owcy w ogole nie potrafi, za to gaska wychodzi mu swietnie, zabe nasladuje ruchowo, skacze z przysiadem, na widok kota krzyczy ala (czyli maja) podoba mu sie tez domek z ilustracji, bo na koncu wyskakuje z niego pan i krzyczy do zwierzakow, zeby byly cicho ;)

adam i noz

zosia byla troche zbulwersowana, ze dalam bratu 'ostry' noz. tlumaczylam jej, ze on jest duzy, a nie ostry, pozostala nieprzekonana. pokroil banany do bananowego ciasta. widzicie to skupienie, ta determinacje i sukces ;)
plus niteczka sliny,
bo wychodzi mu
juz OSTATNIA
trojka.