wtorek, 31 maja 2011

love...

kisiel podejscie drugie

postawilam dzis zosie na meblach i pozwolilam samej wybrac deser ze 'snakowej' szafki. wybrala kisiel od cioci oli, truskawkowo vaniliowy z kawalkami owocow. smakowal!

motyle


kolejny fajny raczkowy projekt

od lewej: tato, zosia, adas i ja ;)

muzeum dla dzieci




















































































na manhattanie, dlugiego weekendu dzien drugi rownie dlugi jak poprzedni, a moze nawet dluzszy???
prawie rowno rok temu bylismy tam razem, adam jeszcze nie mial roku, raczkowal...tez bylo bardzo goraco na zewnatrz i bardzo przyjemnie w srodku. tym razem zaczelismy od wodnych zabaw na powietrzu. chyba z godzine tam sie bawiliscie. lowainie kaczek, krabow, ryb, wedki, konewki, rynny...
potem do piachu, wozu stazackiego, sklepu, klockow i na koniec wizyta u diego i dory. adam dostarczyl nam niebywalej atrakcji, jaka bylo zatrzymanie winy na biegu, znaczy windy w ruchu z nami w srodku, zatrzymaniu towarzyszyl dosc glosny dzwonek. oczekiwalam ekipy ratunkowej jak juz sie nam udalo dojechac na wybrane pietro, ale nikt sie nie pojawil, pewnie czesto dochodzi do podobnych incydentow, biorac pod uwage wysokosc na jakiej zamontowali pstryczek zatrzymujacy winde. sam kierownik zamieszanie sie niezle przestraszyl, windobojna ania rzucila sie na alicje próbując ja uchronic przed nadchodzaca katastrofa, ja nawrzeszczalam na adama a moja mama stala i patrzyla sie na nas jak na wariatki, bo tak naprawde nic wielkiego sie nie stalo ;)
po muzeum pojechalismy do parku na pozny lunch, co nam zajelo troche duzej niz planowalismy i zosia zasnela w wozku. na miejscu adam rozlal jogut, nakrzyczalan na niego (tak, zedecydownie za duzo ostatnio krzycze), a potem za kare w nim usiadlam.
jak by wszytskiego bylo malo, poszlismy jeszcze na plac zabaw z wodnymi sikawkami i piaskiem. do domu dotarlismy ledwo zywi, przynajmniej ja. zasnelam modlac sie o jakas gorsza pogode na jutro.
moje prosby zostaly wysluchane. trzeciego i ostatniego dnia dlugiego weekendu, zaraz po tym jak adam sie obudzil, rozpetala sie calkiem niezla burza z grzmotami!
po sniadamu pojechalismy wiec do ikei ;)
moja wymodlona burza przykryla nam auto dywanem 'paczko-kwiatkow' z drzewa pod ktorym stalo. babcia na widok auta wypowiedziala magiczne slowo 'ale upieprzone!' a zosia na to: 'co upieprzone?' ;)))
dolaczyli do nas tuzinki z zamiarem kupienia rurek do picia ;))) a wyszli z pelnym koszykiem, nasz byl jeszcze pelniejszy, tak to juz w tej ikei jest, ze ciezko tam NIE kupowac.
potem rejs prawie darmowa 'lydka' na manhattan, tam popatrzeliśmy na startujace i ladujace w poblizu helikoptery, adam byl zachwycony, a zosia zasnela. alicja tez byla dosc przejeta, zesikala sie siedzac krzysiowi 'na barana'. no bardzo nam bylo do smiechu, a ania nie miala dla krzysia koszulki na zmiane, skandal !!!
do domu wracalismy baaaardzo wolno, w polowie drogi bedac jeszcze na autostradzie, cos pod autem zaczelo donosnie piszczec, niemezowska inspekcja z pomoca ucha sasiadki wykazala usterke w porzednim lewym kole. pomoc mechanika bedzie niestety niezbedna...

w polowie wycieczki adam wykonal telefon do przyjaciela.















na wykonczeniu



a kiedy pojedziemy do zoo???

zosia meczyla mnie juz od tygodnia, kiedy i kiedy...powedzialam, ze jak przyjedzie babcia, WTEDY.
tak wiec doczekala sie i babci i zoo, choc twierdzila, ze sie niedoczeka...
adam uwielbia takie wycieczki, widok najzwyklejszego (dla mnie ;) zwierzaka wprawia go w zachwyt (czytaj kaczka ;) sporo czasu spedzilismy w dzieciecej czesci zoo, jest
najbardziej zacieniona, jest krecona slizgawka w
pniu drzewa, pajeczyna do wspinania, pieski preriowe mozna z bardzo bliska ogladac.

















potem jeszcze wizyta na 'farmie' czyli czesci gdzie mozna karmic zwierzaki typu kozy i barany. nie ma w adamie jeszcze strachu przed podawaniam im jedzenia, mysle, ze w przyszlym roku bedzie (patrzac na prawie rowno rok starsza alicje) zosia tez bez oporow karmila z reki nawet lamy.
obowiazkowo (jak to w zoo ;) przejazdzka na karuzeli (adam jechal na rekach u taty, nie krzyczaj jak alicja w zeszlym roku, ale bal sie sam jechac choc tato stal tuz przy nim). na koniec poszlismy popatrzec na foki i pozazdroscic im w wodnego terarium i do auta na zasłużona dla niektorych drzemke.
wracajac kupilismy tajskie na wynos i pojechalismy do parku spotkac sie raz jeszcze z tuzinkami.
bardzo duzo sie dzialo, dorosli dotarli do domu baardzo zmeczeni, a dzieci wypoczete, adam spal 2 razy w ciagu dnia, a zosia raz, wiec jakos do spania im sie nie spieszylo ;)
tak w ogole, to od przeszlo tygodnia adam wstaje mniej wiecej kolo 5:30!!! wykancza mnie, nie mam na nic sily wieczorem, doslownie. dzis wstal za 10 szosta, ale ja juz sie na 5:30 przestawilam i 20 minut na niego czekalam.
aha, juz 2 noce przespal w swoim lozku!

adam, prosze cie, spij do 6:30.
dzieki, mama.

takie buty






przyjechaly razem z babcia. adam nie oparl sie pokusie przymiarki, zwlaszcza, ze byla widownia, podobalo sie, bili brawo, zdjecia robili...
nawet 2 ubral i przeszadl cala kuchnie, az do lazienki!!!

sobota, 28 maja 2011

babcia zosia

nie udalo sie wam jej poznac. codziennie patrzy na nas ze swojego najladniejszego zdjecia z kuchennej polki. jest na nim pieknie uczesana i pomalowana. nie taka ja pamietam. byla taka fajna, taka zyciowa i taka zwyczajna. tak ja zapamietalam: palila papierosy, nie lubila gotowac, ale zjesc owszem, przeklinala jak szewc, lubila drinki z kola, truskawki ze smietana, mietowa herbate z swiezych lisci zerwanych z ogrodka, kanapki z feta i szczypiorkiem, mocna kawe, slodkie ciasto i kielbase z grila ;)
niema jej wsrod nas juz prawie 8 lat. nosisz jej imie zosiu. to bylo takie niesamowite, ze nigdy z niemezem o tym nie rozmawialismy, ale oboje wiedzielismy, ze jezeli bedziemy mieli corke, to bedzie miala na imie zosia.

babcia ircia

to ktos wyjatkowy, najlepsza do zabawy w chowanego, straszonego, do robienia pierogow, do biegania, do fikolkow, do berka, do WSZYTSKIEGO!
jak sie ma taka babcie, to mozna zdzierc kolana codziennie, zwlaszcza ze przywiosla ze soba kolorowe plasterki prosto z polski. babcia jest do przytulania, calowania, do wypraw na lody i kolorowy popkorn. z nasza babcia nie brak nam niczego. bardzo sie cieszymy, ze z nami jestes. kochamy cie.

niedziela, 22 maja 2011

where the wild things are

coraz czesciej czytam zosi po angielsku. wszystkie ksiazki erica carle, bo jakos tak po angielska brzmia mi ladniej niz w moim autorskim tlumaczeniu. adam uwielbia 'from head to toe' kaze wszytskim po kolei krecic glowa jak pingwin. bardzo ladnie kopie nogami jak osiolek, uwielbia goryle bicie po klacie, pokazuje palcem kto ma nastepny pokazywac, najpierw tato, potem ja...zosia tez ja lubi.
pozyczylismy z biblioteki (powoli dochodze do wniosku , ze nie jestem w stanie kupic WSZYSTKICH ksiazek, ktore sie nam podobaja...) 'where the wild things are' m. sendaka. bardzo sie zosi spodobala. walkujemy ja od czwartku, tez po angielsku jej ja czytam. gonila dzis adasia po domu ze slowami 'i'll eat you up!' (zjem cie! to fragment tej ksiazki). potem ja za nimi gonialam i tez do zosi powiedzialam: 'i'll eat you up!' a zosia do mnie: 'AND DOWN!' szkoda, ze nie da sie tego na polski przetlumaczyc...
babcia przywozi nam cala walizke ksiazek, nie bede pisala ile kilo, bo sie co niektorzy CIEZKIEJ do (NIE)zniesienia prawdy dowiedza...;)

czekamy....

a moze sie juz doczekalismy?
pojechaliscie z tata po babcie na lotnisko.
zosia juz baaardzo rozumie kim jest babcia i co z nia przybywa. 'bede spala z babcia czasami mamo, a zabierze mnie babcia na lody???'
w parku wszystkim opowiadalas, ze w niedziele przyleci twoja babcia. wielokrotnie w ciagu tego tygodnia slyszalam 'niedoczekam sie mamo babci...' westchnienie, dluuuuugie westchnienie.
wczoraj w kuchni tak sobie niby do siebie mowilas:
'jutro przylatuje moja babcia, nie twoja adam, nie mamy, nie taty, tylko moja...'
nie, nie moglam sie powstrzymac i weszlam do kuchni wyjasic, ze owszem moje babcia nie przylatuje, ale moja mama owszem ;))))
z moja pomoca napisalas literke b, reszte sama. potem zaproponowalam, zebys sie pod spodem podpisala, no to sie na babci podpisalas ;)
zet ciagle sie z es myli...


piątek, 20 maja 2011

pogodynka to ja nie zostane

ania, mozesz byc spokojna, twoja pozycja nie jest zagrozona ;)
ja nie wiem jak ja czytam, ale przed wyjsciem do parku z rana sprawdzilam, co tam na weather.com slychac u nas i napisali (jestem swiecie przekonana) ze bedzie padac kolo 3. wiec sie spakowalismy i wyruszylismy (a tak tak, ja sie do parku pakuje, musze miec dla adama jakis niby lunch, bo zasypia mi w drodze powrotnej, a jak mam dla niego, to musze i dla zosi cos miec, do tego jakies owoce, lopatki, pilki, krede...) po niespelna godzinie zaczelo delkikatnie kropic, potem coraz mocniej...az wyladowalismy pod daszkiem kolo lazienek. tak mocno padalo, ze spedzilismy tam blisko godzine. dzieciom nie nudzilo sie. w zasiegu reki byly lazienkowe krany, ktos mial wiaderko i kubki, ktos inny pokazal jak nalac wody i wylac, ktos inny pokazal, ze jak sie kubek na deszczu zostawi, to sie 'sam' napelni woda ;)
mamie brakowalo tylko kawki i lawki ;)

po poludniu rysowalismy raczki. kazdy swoje. chyba za bardzo sie w moje wczulam, bo doprowadzila corke do lez. ze jej nie sa takie ladne jak moje i ze ona tak nie potrafi jeszcze. a ze czas byl wczesno popoludniowy, duzo zosi nie trzeba i zaczyna plakac, a ten jej placz opanowac nie jest latwo, oj nie jest. propozycja pojsca spac wysuszyla lzy tym razem.
zosia porobuje pisac, nie chce zebym jej pomagala, (znam taka jedna samosie, po ktorej to ma) przynajmiej narazie. nie spodobala je sie literkowa gra ktora niedawno kupilam. jeszcze poczekam....


na poprawe humoru zrobilysmy pachnace play doh, i ponownie nam nie wyszlo... jakies takie klejace i wodniste jest, ale pachnie ladnie. dalam wiec zosi ulubiona rzecz z kuchni, czyli pudelko z maka. konsystencja playdoh sie znacznie polepszyla i powstal pachnacy lemoniada i rzucajacy kamieniami 'bulkan' ;)


projekt nr.7


mialma z nim troche opoznienia z winy kogoz by innego ja nie niemeza, ale rysunek jest. jak go zosia na stole zobaczyla zapytala sie mnie:'mamo, co to za cebulke narysowalas???'


dynia zosi b.


bardzo kolorowa pilka alicji:


praca olivii i olafa

projekt nr.6


nadrabiam zaleglosci, bo juz jest numer 7 a ja jeszcze 6 nie wrzucilam.
kolko i trojkat tym razem.

praze zosi b. i ani b.:


zosi wyszlo cos takiego:
‘to jestem ja mamo, nie mam oczu bo jestem taka odwrotna’ (tato troche przy rysowaniu podpowiadal, dostal nagane oczywiscie)


tu praca olafa i olivii:


i alicji prace dwie, najpierw kredkami, potem farbami


czwartek, 19 maja 2011

latawiec

sobie dzis zrobilysmy. daleko nie poleci, ale pieknie sie kreci nad kuchennym stolem. najpierw dalam zosi patyczki i ukladala je wedlug wielkoosci. potem odrysowalam je na papierze i odpowiednio ponumerowalam, a zosia je odpoasowala




















potem ja skleilam patyczki, zosia wyciela 'material' i zrobilysmy razem ogon. chcialam taki z kilku polaczonych paskow bibuly, ale zosia chciala taki sznurek z kokardkami. kolory kokardek sama ukaldala, kazden kolor osobno.




















w miedzyczasie wstal pognieciony snem adam, szybko wciagna jakies 'mniam mniam' i przystapili do malowania kropkami, adam wybral sobie rysunek z ala (maja) a zosia klauna.






w ogole to caly tydzien mialo lac, a tak naprawde to moze jeden dzien padalo, no jeden i pol. parno bylo okropnie, ale prawie codziennie wychodzilismy na dwor. w srode zapomnialam wziac na zajecia biblioteczne portfel, wiec nie mialm tez karty. zosia wybrala sobie dvd charlie i lola, a adama ciu ciu thomasa. niestety nie udalo sie nic wypozyczyc. zosia zrozumiala, ale adam maial problem z oddaniem plyty. dzis po poludniu poszlismy po nie raz jeszcze. zosia przed wyjsciem 3 razy mi przypominala, zebym tej karty nie zapomniala! wychodzac z biblioteki zauwazyla wysoko na meblach swoje skrzydla. zostawilysmy je tam z miesic temu, dlugo na nas czekalay, az sie doczekaly!
powoli mija nam tydzien pelen gosci. w poniedzialek rano odwiedzili nas sasiedzi z dolu, po poludniu byly 2 anie z dzieciakami: alicja, damianem i marysia. we wtorek po poludniu byla lucja z chlopakami: jakubem i ryskiem. dzis dzien wolny, ale na jutro zosia zazyczyla sobie bianke z siostra andrea, coz, prawda jest, ze dawno ich u nas nie bylo, tylo one zawsze sie mocno spozniaja...

pelna glowa i slodkie sny

zosia ostatnio czesto o swojej glowie mowi. kilka dni temu taka historie mi opowiedziala:
'boli mnie glowa mamo, bo cos mi przyszlo do glowy, chyba jakis monster (potwor)'
albo takie historie:
ma na nodze maly plasterek z pieskiem: 'mamo bede czula, ze bedzie mi sie snil taki piekny plasterek z pieskiem jak bede spila' milosc do plastrow trwa.
wieczotrem tato wrocil z pracy z cupcejkami. czekoladowymi z mietowym kremikiem. juz w lozku mi powiedzila:' czuje, ze beda mi sie snily te pyszne mietowe cupcejki ze spinkols z kuleczkami i ten piekny plasterek z pieskiem mamo' tak to bylby piekny sen ;)))
w ogole to co noc cale historie przez sen opowiada, szkoda ze tak malo udaje sie zapamietac... czasmi jakies takie zalosne, typu 'adam nie pchaj mnie' a czasem sie smieje w glos. jak nie zasnie przy wieczornym czytaniu puszczam jej sluchowisko po cichu. dzis stwierdzila, ze chce, zeby cala noc lecialo, az do rana, bo jak sie budzi i nie slyszy to bedzie sie 'boila' ;)

adam natomiast zasypia drugi w kolejce przytulajac sie i okladajac mnie rekami na zmiane. sluchowisko mu raczej nie przeszkadza, tak glosno gada, ze chyba go nawet nie slyszy. dzis bardzo dlugo i wytrwale cwiczyl slowo 'nie' na wiel sposobow:
ne, ni, nije, no, nono, mama nje (i palca wsadza do nosa) ala nono (cos maji zabranial) zasypiajac bawi sie snejkiem i myszka. do nowych slowek mozna zaliczyc ostatnio naduzywane 'mniam mniam'. wyrosl juz z 'amamam'. az sie w nim gotuje, tyle dziwkow z siebie wydaje. ah adasiu, czekam niecierpliwie na twoje slowa, ciekawa jestyem czy bedziesz mial taki zachrypniety glos, tak sie wydaje w tej chwili, ale kto wie jak to dalej bedzie.

sobota, 14 maja 2011

proba nocnikowania

sie jak najbardziej nie powiodla. tak sobie pomyslalam (mimo tego ze adam nie wykazuje rzadnej gotowosci) ze sie nam jakos uda? ze zaoszczedze na kupowaniu pieluch, ze oszczedzie ziemi kolejnych brudnych niezniczszalnych pieluch, ze skoro z zosia poszlo mi tak latwo, to czemu z adamem ma byc inaczej???
po pierwsze adam jest 5 miesiecy modszy niz zosia wtedy, po drugie nie mam dla niego tyle czasu co mialma dla niej, po trzecie nie jest jeszcze wystarczajco cieplo (tak, to moj glowny argument ;)
a proba nocnikowania skonczylam sie jednym siku zlapanym do nocnika w locie i jedna mega kupa rozdeptana po calym dywanie. a mam tylko jeden dywan w calym domu, dodam tylko, ze jest to dosc gruby welniany dywan...(adam stoj wdepnales!! a co adam na to??? W NOGI!!!!)

zdrapka i kaka

sezon parkowy mega otwarty. coraz mniej czasu spedzamy w domu. i rano i po południu wychodzimy na dwor. nie ma w zwiazku z tym czasu na wieksze prace reczne. chce im sie jedynie rysowac, zwlaszcza z rana.
ktoregos dnia powstala rodzinna zdrapka.
















ja to ta lysa, tato w okularach, zosia w teczowej fryzurce, a adam ma czapke, jak widac jestesmy w domu ;)

a jakis czas temu zrobilysmy z zosia ptaszkowy mobil (karuzele?) wzor wydrukowalam na papierze do akwarelek z joelowego bloga, wycielma, a potem zosia je pomalowala. kolejne 2 zestawy sa 'w robocie', nawet adam troche podzialal pedzlem i nawet czasem nim trafial w dosc male ptaszki. zawiesilam je w kuchni pod sufitem (adam w tym czasiek spal) jak wstal i je zobaczyl zacza krzyczec na cale gardlo 'KAKA, MAMA, KAKA'. bo kaka to sa wszystki ptaki, a ała to wszytskie psy i koty nawiasme mowiac, lacznie z maja.

nurkowanie

w wannie. czasami zosi sie przypomni, zakalada okulary i nurkuje. marzy sie jej lato, i ze bedzie plywala w basienie i skakala z trampoliny ;))) powiedzila dzis tacie, ze w tym roku bedzie juz bez dmuchanego koloa plywala, ekhm, ekhm, no zobaczymy kochanie ;)

dragony

jadac dzis po poludniu na zakupy wypytalam zosie o szkole. calkiem sporo sie dowiedzialam. ciegle powtarza, ze bawi sie tylko z adisiem (nie prawda, pytalam pan, bawi sie z wszytskimi dziecmi). wymienialm imiona dzieci ktore pamietalam, a ona mi o nich opowiadala.
christina jest malutka i ma czarne wlosy.
jojo jest troche niegrzeczny, bo rzucil w zosie klockiem (o tym chyba juz bylo). zapytalam sie co wtady zrobila? powiedzial ze krzyknela 'stop it!' ale pani nie uslyszala i dalej rzucal, tym razem w adisia ;)
potem zapytalam sie o olivie i uslyszalam ze olivia nie jest cichutka a w szkole trzeba byc cichutko 'be quiet!' 'a potem jeszcze:'mamo, w szkole mowi sie englisz, wiesz?'
zapytalam jeszcze o viktorie. dowiedzialam sie ciekawej rzeczy: 'bawimy sie z viktoria w dragony, ale ja nie wiem co to sa dragony mamo?' 'bawimy sie ze budujemy im domek na drzewie' ;). tak wiec w domu tatus pokazal dzieciom jak wygladaja dragony (smoki). obydwoje byli wielce przejeci projekcja, jeden dragon to nawet siedziel na ubikacji. byl jeszcze filmik na ktorym ktos robil smoka z papier mache, z bardzo ladna muzyka w tle, dwa razy to ogladali ;)
ciekawa jestem, czy bedzie sie zosi po tej projekcji dobrze spalo...

wtorek, 10 maja 2011

o bardzo smacznej ksiazce

mam cale mnostwo przeroznych ksiazek kucharski. jedne sa lepsze, z drugich nigdy nic nie ugotowalam, ale czesto (kiedys czesto) je ogladalam, bo sa bardzo ladne (achkolwiek malo zyciowe) ;)
w zeszlym tygodniu dostalam od ani nowa, i jest tak dobra, ze ugotowalam z niej dzis 4 rzeczy, na serio CZTERY. co prawda jak sie je polaczy, to sa to tylko 2 potrawy, z czego jednej jeszcze nawet nie skosztowalam, ale pachnie pieknie (zupa brokulowa). ksiazke napisala piekna aktorka gwyneth paltrow. nosi tytul: 'my father's daughter'. to taka rodzinna ksiazka kucharska, zacheca do wciagania dzieci do gotowania, daje przyklady co moga robic, namawia by dawac im rzeczy pozornie za trudne. no jedym slowem rewelacyjna lektura. dzis najpepszy na siwecie stir-fry jaki jadlam. a zeby wam slinka pociekla dokladam zdjecie ;) smazony ryz z jarmuzem (ktory to jest niezwykle zdrowym warzywem, mozna go do brokula spokojnie porownac), a do tego kurczak. pycha....

poniedziałek, 9 maja 2011

cos dla dziewczyn i cos dla 'chlopakuch'

tak wiec te pierwsze dostaja kwiaty, a ci drudzy komputery wedlug zosi ;)
no i sie zgadzam! bardzo piekne zolte tulipany dostalam wczoraj od ciebie zosiu. sama je ponoc wybralas i wcale nie szkodzi ze mialy lekko zolte liscie. a ten komputer co mial tata dostac na urodziny to czas najwyzszy zeby dostal, bo by sie przydal...

urodziny kolezanki z przedszkola

pochopnie przyjelam zaproszenie, nie zdajac sobie sprawy z tego, ze byl to akurat dzien matki plus przepiekna pogoda. ale nie bede nazekala, bo dzieciom bardzo sie podobalo. impreze pod dachem. najwieksza atrakcje stanowily kraniki z woda pitna (nie wiem czy w polscre juz sa) bardzo lubiane przez moje moje dzieci. te byly bardziej atrakcyjne, niz te parkowe, bo nawet adam potrafil sam puscic wode...udawalam, ze nie widze marnotrastwa, bo bardzo im sie ta wodna zabawa podobala. byla tez pizza za ktora zosia juz sie bardzo stesknila, w tygodniu oytala kiedy w koncu ja zjemy bo juz nigdy jej nie jadla (ma na mysli dawno, jak to mowi) potem bylo szalenstwo z hula hop w rytm popularnej muzyki z radia. slizgawki, samochody na zetony itp itd. niestety przy zabawie hula hop padla nam bateria w aparacie...