środa, 27 lipca 2011

union square park

poniedzialkowa wyprawa na mnahattan. pogoda wprost wymarzona. adam mimo dosc poznej pobudki (7:30) nie dojechal, zasna w metrze. na poczatek male zakupy w h&m,

gdzie zosia krzyknela na widok pieknego naszyjnika z piorkiem i tyle bylo adama spania.
zjledli wszystkie mozliwe snaki i trzeba bylo wyjsc, zeby nas nie wyprosili. na lunch pizza.










a potem czesc dla dzieci najwazniejsza super nowy i w ogole kuloski plac zabaw:


.



































a na placu piaskownica, drabinki, hustawki, krecone talerze, trampoliny, tubo-telefony z ktorych bez przerwy dzwonili do taty

i WIEKA mwtalowa kola, an kotra zoisa wdrapala sie ze 100 razy (czerwona jak piwonia byla, a usmiech nie schodzij jej z twarzy) adam z moja mala pomoca tez, a ze adam to i ja musialam.

bardzo sie nam tam podobalo, wrocimy tam niebawem.

zosia i zdjecia


ciagle nie za bardzo lubi pozowac, co wychodzi czasem na zdrowie, zwlaszcza jak sie nie usmiechnie

normalnie 100 stopni!

bylo, w zeszlym tygodniu na szczescie. doslownie nie dalo sie z domu wyjsc, bo powietrze bylo za geste, a slonce palilo. co w takie dni robimy? ciacia czyta ksiazki,

ciocia tanczy z niezwykle trudna tancerka, daje sie mietosic adamowi, prawie traci bardzo cennego zeba...
























na obiad ryz z kukurydza i kielbasa, jak tylko pomyslalam, ze zosia pieknie je, zaczelo jej mniej smakowac...

wtorek, 26 lipca 2011

bardzo owocowe przyjecie


dla adasia urzadzilismy z okazji drugich urodzin. adam kocha wszytskie owoce z jednym
wyjatkiem, nie lubi melonow ;)

nie wszytskim udalo sie dojechac, pogoda dopisala tak sobie, bylo goraco i
wilgotno, ale przynajmniej nie padalo ;)

owocowi goscie spisali sie na medal, wszyscy procz alicji

dali sobie na sobie namalowac owoce, do wyboru byly wisienki, jablko i arbuz. co niektorzy chcieli wszytskie w najdziwniejszych
miejscach, oliwia zazyczyla sobie na czole, a zosia na brzuchu nawet chciala

. znalazla sie jedna duza, odwazna, nie bala sie mojej trzesacej sie reki.

zdrapywane byly owoce,

chyba winogron mial najwieksze wziecie, brianna z zosia tworzyly najdluzej.

ogromna laka zapraszala do biegania, ale w pewnym momencie pojawily sie na
d nia osy w ogromnej ilosci i trzeba bylo bieganie zakonczyc.
robione byly owocowe salatki, calkiem duzo co niektorzy zjedli, a todlatego, ze zapomnialam wziac z domu hot dogow i nie bylo jedzenia dla dzieci, tak za bardzo...

a skoro o zapomianych rzeczach, to zabraklo jeszcze musztardy, keczupu i muzyki, ta ostatnia zostala w aucie na dosc odleglym parkingu.
malowane byly owocowe talerze:


farbki zrobilam z kolorowej oranzady w proszku, bardzo ladnie pachnialy, fantastycznie mocno barwily rece i niesamowicie szczypaly, jak ktos mial przecieta skore, moje biedne palce zostaly prawie doslownie przez nia zjedzone...adam postawil na kolor czerwony i taki obraz stworzyl. zosia zaczela na imprezie, a skonczyla po imprezie w domu, swoimi nowymi wodnymi farbkami.
byly zabawy z dmychanymi pilkami i spadochronem,

ania pogonial dzieci po lace,

bylo puszczanie baniek i zabawa woda. mysle ze bylo przyjem
nie, adam bral
we wszytskim udzial, co mnie niezmiernie ucieszylo.
na zrobienie tortu w domu nie bylo warunkow. nasze 2 klimy, ktore zazwyczaj daja rade sie zalamaly i przestaly wyrabiac, ale ilez mozna zniesc 100 stopniowy upal??? 3 dni to az nadto...
tak wiec byl ulubiony malinowo-cyutrynowy tort z ulubionej polskiej piekarni. adam dmuchal swieczki na calego, zosia mu pomagala, a swieczka sie wciaz od nowa zapalala ku wielkiej gosci uciesze.

dziekuje wszytskim za piekne prezenty, kasperkim panstwu za to, ze kawal swiata na impreze jechali, w upal nieziemski dodam, ze jaremczakowie panstwo jednak przyjechali, mimo tego ze blisko nie mieli, ze briana z rodzicami dojechala, choc dokadnie nie wiedzieli gdzie jada, a moj telefon jak zwykle nie dzialal, dziekuje tuzinowskim panstwu za pomoc wielka przed, po i w trakcie. ciacia ola, jestes the best, bez ciebie zadnego zdjecia bym nie miala, ze o przynies, zanies, pokroj, umyj nie wspomne. niemezowi za przygotowanie pysznego miecha, grilowanie i jak zawsze o wszystkich gosci dbanie. tak, tyle z podziekowan. zosia na fali urodzinowych przygotowan powiedziala, ze juz wie jakie urodziny bedzie miala, ballerina party;) ah jeszcze olafkowi dziekuje za poszerzenie adasiowego ubogiego zasobu slownictwa o super powiedzonko 'oh man'.

czwartek, 21 lipca 2011

co jest najlepsze na upaly?


zapytalam zosi.
co uslyszalam?
lody i zimna kawa!







tak zosiu, masz racje, a nawet swieta racje.
upaly u nas straszne. nie wychodzilismy dzis z domu, jutro tez nie mamy zamiaru. na szczescie na niedziele zapowiadaja ochlodzenie.

pozdrowienie z NY cz.2


prosze tylko spojrzec, ciocia ola jest naprawde POZADNA, jaka skupiona spisuje adresiski z notesika, tak, ale ona juz pod koniec czerwca kupowala zeszyty na nowy rok szkolny, zakladala okadki, przyklejala naklejki, temprerowala kredki ;)))))

a wracajac do kartek, to tym razem pomalowane przez zosie akwarelkami, nowymi akwarelkami, kupilam je w michaels za jakies smiesze 5 dolarow, jest tam 36 przepieknych kolorow i sa twarde, takie jak pamietam z polski.

środa, 20 lipca 2011

adam, ile masz lat?


wiem, wiem, jeszcze nie ma, ale pocwiczyc mozna ;)
tak, adam bardzo cwiczy mowienie, za duzo nie potrafi, a to co mu wychodzi powtarza bez konca, zacina sie jak plyta. najczesciej:
'oo bum bum'
'tu tu tejn mamo, tu tu tejn tato'

jak zaczyna w aucie, po kilku powtorkach zosia zaczyna prosic zeby przestal, bo boli ja juz glowa do tych jogo tu tu tejnow i bum bumow ;)
do nowych slow mozna doliczyc fantastyczne ' ne cem' i jeszcze 'ne to' ....
zdecydowanie ZA czesto zaczynam to slyszec.

pozdrowienia z nowego jorku cz.1

ciocia ola jest pozadna, zawsze z wakacji wysyla kartki, my tez od niej zawsze dostajemy, a ze u nas na wsi kartek nie ma, a do miasta sie tymczasem nie udalo wybrac, zrobilysmy z zosia nowojorskie kartki dla cioci kolezanek (a ze ma ich troche jutro ciag dalszy). dodatkowo ciacia wybrala te kartki jako zaplate za pedicure, ktory zosi juz kilka razy robila.

poniedziałek, 18 lipca 2011

berry busy niedziela

wieczorem po owocobraniu wyladowalismy na przyjeciu (babyshower)
niezwykle poznym przyjeciu (czas trwania od 6 do polnocy) czesto na takich nie bywamy i juz wiem dlaczego. za glosna muzyka nie podobala sie mi i niemezowi, zgaszone swiatlo i odchodzacy w nieznane tato adamowi, a niepokrojony tort zosi (niestety wyszlismy zdecydownie za wczesnie, zeby krojenia tortu doczekac) ze juz nie wspomne o rozstawionych na stolach malych zapalonych swieczkach...
a co sie podobalo??? kozlina w sosie curry (wolowina sie tu chowa o niebo) duzo miejsca do biegania dla dzieci, woda w malych butelkach dla dzieci, corona w malych butelkach dla nas ;)
zadziwila mnie zosia, ustawila sie do zdjecia z bianca, fotograf byl duuuzy i mial baaardzo ciemna skore, aczkolwiek dobrze mu z oczu patrzylo, wic sie dziewczyny usmiechnely ;)

very berry niedziela
















































na maliny i jagody zachcialo sie nam jechac. trasa dluga, cale poltorej godziny w jedna strone, upal piekielny, na niebie ani jednej chmurki, na szczescie troche wialo. malin bylo zatrzesienie, pyszne, soczyste, takie PRAWDZIWE. jagod zdecydownie mniej, ale zrywanie ich szlo mi lepiej niz malin. jestem cala podrapana na rekach, ale szczesliwa, potrzebne mi to bylo bardziej niz dzieciom, moze po prawdziwej lace nie pobiegalam, ale przynajmniej szlysmy z zosia dosc polnym poboczem (staram sie wymazac z pamiecie te za szybko i czesto mijajace nas samochody, juz praiwe mi sie udalo...)adam zrywal z wielkiem zacieciem, a jak wpadlo mu w raczki cos mniej dojrzalego pokazywal mi i pytal: 'to to?' ja na to ze takie nierozowe sa niedobre, wyrzucal je w mig i szukal kolejnych w moich rekach glownie. zosia radzila sobie swietnie sama, aczkolwiek moja kobialke raz wyczyscila do dna.
w praktyce wyglada to tak, ze jesc mozna ile sie chce, a placi sie za te, ktore sie do kobialki uzbieralo. smialam sie, ze beda nas przy kasie wazyc, alicja by najwiecej musiala dopacic, prawdziwy z niej owocowy potwor, choc adamowi tez nic nie brakowalo.
po zasluzonej pracy nagroda, ta najlepsze, czyli lody z samochodu. zimne, slodkie, dobre, ponoc ;)

a dzis wczorajsze zbiory w wiekszosci wyladowaly w ulubiony deserze: