środa, 30 listopada 2011

strazakowe urodziny olafa


zaczelo sie od zaproszenia, adam jak je wzia do reki, tak nie oddal. jak tylko je zobaczyl powiedzial ogien po swojemu oczywiscie ;) wytlumaczylam mu co to jest, powiedzial: 'adam olacha tup tup tup?' uslyszal ze tak ale nie dzis tylko jutro, i tutaj jakos nie moglismy sie porozumiec, bo on chcial tup tup tup JUZ a nie JUTRO! ;)
zosia byla troche zdziwiona, ze bylo tak malo godsci, chyba nie zrozumiala tak do konca ze jest tak naprawde tym jedynym specjalnym gosciem olafa, bo ja, niemaz i adam to tak na doczepke tylko bylismy ;)
nad stolem wisialy ogniste kule, na stole ogniste bomby pelne prezentow.



 a w preencie od rodzicow olaf dostal zestal PRAWDZIWYCH' nazedzi. pila chyba miala najwieksze wziecie, ach z jaka znajomoscia olaf je ogladal i jak fachowo zaczepial o pasek metrowke. wszyscy chcieli pomagac przy skaladaniu, wsyscy pilowac, wbijac i wkrecach.




plonely budynki,


 potem zabawa przeniosla sie na dwor. bylo rzec mozna nieprzyzwoicie cieplo jak na koniec listopada, biegalismy po dworze w samych bluzkach. to byl naprawde piekny dzien i tak jak obiecali w zaproszeniu pelen swietnej zabawy.






thanksgiving

niemaz byl troche zawiedzony, ze nie poszedl na parade (macy's parade), ale tylko troche. to byla nasza dotychczasowa tradycja, ktora z wielka przyjemnoscia zamienilismy na odwiedziny u marty i artka.






lubie to swieto glownie przez jedzenie, takie proste i pyszne, naleze do tych dziwakow, ktorzy kochaja brukselke, a w to swieto nie moze jej na stole zabraknac. byl tez przepyszny kalafior, indyk  dobrego chowu ;) kompot sliwkowy i drozdowe rogalili, ktore bardzo wszytskim smakowaly, a w kazdym rogaliku zawinieta wiadomosc, kto za co jest wdzieczny. jedni za pokoj na ziemi, inni przyjaciol, traktor, arbuzy, bum bumy a jeszcze inni za caloksztal i bycie mama. jest za co dziekowac, za spotkania, za przyjaciol, prace o kora nie zawsze latwo, za usmiech ktory dzien rozjasnia, za slonce ktore nam swieci, za bure dni i siedzenie w domu, za farby na sniadanie i popkorn na kolacje, za kazdy dzien, za kazda chwile dziekuje.

przedszkolne przyjecie

z okazji swieta dziekczynienia. a ja dalej w nastroju nazekajacym jestem. a wiec bylo:
za duuuzo ludzi
za duszno
za goraca
a zosia za cicho spiewala, zebysmy mogli ja uslyszec choc siedzielismy w pierwszym rzedzie.
fajnie bylo popatrzec na dzieci, w tym samym wieku a tak rozne. jedne plakaly, drugie wolaly mame: 'hej mamo, tu jestem' inne donosnym glosem spiewaly i po kostki sie klanialy.




adam natomiast TROCHE przeszkadal siedzacym za nami paniom, ktore chcialy uwiecznic na kamerze swe pociechy. niestety pewnie ZA czesto nagralo im sie slowo adam w parze z :
usiadz
siedz spokojnie
nie skacz
nie krzycz
nie przesuwaj kresla
nie zaczepiaj olusia
itd, itp...;)

wesele po chinsku

sie nam trafilo w moje urodziny, pomyslalam, ze warto zobacyc jak wygloada. wiec poszlismy, calorodzinnie. spoznilismy sie o godzine za malo, znaczy sie spoznilismy sie godzine a potem kolejna godzine czekalismy az para mloda zrobi sobie zdjecia z wszytskimi goscmi, a na przyjeciu bylo bagatela, z 200 osob z czego moze 20 'naszych' a reszta to chinczycy z krwi i kosci, przeroznej urody. ja, jako urodzony obserwotor nie moglam sie napatrzec, prawie skretu karku dostalam od obracania sie. tak ze na chinskie wesela, jak by ktos mial isc, proponuje sie spoznic 2 godziny. po zakonczeniu sesji zdjeciowej zaczeli noscic jedzenie, talerz za talerzem, a na nich, jedna wielka niewiadoma. nie liczac krewetek w sorupach, z wasami i wielkimi carnymi oczami, nie wiadomo bylo co jest co, kelner obslugujacy nasz stolik niewiele mogl pomoc, niestety nie mowil ani po polski, ani po angielsku.


przy zupie zaczelam nalegac, chcialam wiedziec z czego jest trobiona, przyslal pomoc, pani mi oswiadczyla, ze to zupa, 'szing szong' na moje czy moze powtorzyc jeszcze raz z szerokim usmiechem powiedziala 'szing szong' pokiwala glowa, ja tez poddajac sie zupelnea, zabrala waze i po chwili pojawila sie z powrotem niosac zapakowana w pudelko na wynos obrzydliwa zupe o spiwewajacej nawie, wicej pytan nie zadawalam ;) przy jednym z koncowych dan klelner postawil na stole tace i z usmiechem powiedzial 'stek' ;)
nawiasem mowiac byl to stek w panierce ;) ze znajomych przysmakow byl jeszce kurczak w calosci, znaczy sie z glowa na ktorej zachowal sie grzebien ;)




dzieci przesiedzialy przy stole 2 goidziny, nie bardzo bylo gdzie biegac, bo pelno stolow i ciegle ktos z goracym jedzeniem chodzil, duzo kolorowali, adam bardzo sie wczol w swoj rysunek, bawili sie tez wasatymi krewetkami, ktorych adam sie na poczatku bal ;) impreza skonczyla sie przed jedenasta, nawet bylo z 15 minut tancow na zakonczenie ;) duzo zdjec, duzo migalacych swiatelek, dymu z podlogi (smierdzacego bardzo zdaniem zosi) ogolnie wszystko bylo jakies takie plastikowe, lacznie z tortem. a bym zapomniala wspomniec, przy 3 czy 4 daniu zeskoczyla mi z widelca i upadla na sukienkie kolo dekoldu i potoczyla prosto w dol wielka tlusta chinska pieczara ;(

czwartek, 17 listopada 2011

kto oddaje i zabiera, ten sie...

w piekle poniewiera, tak? ale ja do piekla to niekoniecznie za to ;)
dalam kiedys oli mojego starego, pierwszego, znoszonego, kochanego, zielonego ipoda.
a ze nie zaczela go moja kochana siostra uzywac (pewnie za stary i jeszcze nie ten kolor ;) odebralam ;)
podlaczylam go dzis do glosnika, zadzialal, zaczelam przegladac i trafilam od razu cos, czego baaardzo dawno nie sluchalam. conjoure one, bardzo meczylam ta plyte bedac w ciazy z zosia. najbardziej pamietam jesien jak wracam autobusem z pracy do domu, jest tlok, nie wszyscy widza, ze jestem w ciaszy, a mi stanie jakos jeszcze nie przeszkadza. czasmi spotykalam anie, wracala ze swojej pracy, tez z ipodem w uszach.
i jeszzcze ta ulubiona piosenka.
zawsze dawalam na niej glosniej. dzis tez. popatrzylam na zosie, moze pamieta? nie zwrocila uwagai, za bardzo zajeta zabawa z sasiadem, jutro znowu poslucham glosniej ;)

jakas sentymentalan sie kolo urodzin zawsze robie, tego zielonego ipoda dostalam na urodziny 100 lat temu, a potem jeszcze czerwonego, a potem czarnego, czy w tym roku tez dostane? ;)))))))))

ps. mamo, jak klikniesz na fen filletowy tekst u gory otworzy sie strone youtube i zagra ta piosenka ;)

ja wiedzialam ze zapesze...

jak o tych wspanialych wyspanych porankach napisze. nie jest jakos bardzo zle, ale bylo zdecydowanie lepiej, czyli jak by nie myslec, jest gozej niz w zeszlym tygodniu ;)
adam sip z nami co noc. zosia czasem nad ranem przychodzi. budzimy sie w trojke, niemaz od kilku miesiecy zacyna prace wczesnie, wiec nie widzimy sie rano, dzieki bogu ;)
adam budzi sie i od razu pyta : 'khm maj  tu tu tlej mama?' czyli budzi zosie (jak akurat z nami spi)
tak sie zastanawiam, bo jak przenosimy w nocy adama do nas (niestety nie chce juz sam isc, ze o przynoszeniu wlasnej poduszki nie wspomne) bierzemy jego poduszke, a czasem i koldre, ta druga dla mnie, bo spie przyklejona do bardzo zimnej sciany, zawsze to jakas izolacja :) tak mysle, chyba trzeba brac poduszke, koldre i pociag, tylko gdzie go w nocy trzymac, zeby rano byl pod reka, bo pod swoja poduszke to ja go nie biore. musze zrobic zdjecie zosi podpoduszkowych skarbow, o man czego tam nie ma...


a poranki i tak lubie, te jesienne, zwlaszcza jak jest zimno, zwlaszcza wtorki i czwartki, nigdzie sie nie spieszymy, przekasek nie szykujemy, powoli sie budzimy, wiem, wiem, powtarzam sie ;)
a na sniadanie waniliowa kasza manna z sokiem pomaranczowym i czekoladowymi kulkami w towarzystwie ukochenego duplo. mozecie mi wierzyc lub nie, ale adam jak chce siku wstaje od stolu i bierze ze soba wszystki pojazdy, kladzie je na podlode kolo nicnika, do mycia zebow tez je nosi, w ogole nosi je non sto przy sobie, musze mu jakas torebke na nie uszyc ;)

precle

w koncu sie odwazylam. wydawalo mi sie, ze ciasto drozdowe jest trudne do zrobienia. no trudne to moze nie jest, ale pracochłonne na pewno, dobre 2 godziny w sumie. na szczescie mialam pomocnika, ktoremu praca nad ciastem jeszcze nigdy tak bardzo sie nie spodobala. zaczelam sie zastanawiac w trakcie, czy mozna je za dlugo ugniatac? bo z przepisowych 8 minut zrobilo sie dobre 20. byly rzuty, ponoc lis 'baker' z busytown tak rzucal ;)
a wszystko udalo sie zrobic jak adas sobie slodko spal. wstal w najodpowiedniejszym momencie, jakby wyczul ze to juz, wyjmowalam je z piekarnika, polalam roztopionym maslem i mozna bylo jesc. wyszlo 6 precli, mi najbardziej smakowaly cynamonowe, a zosi i adasiowi wiadomo ktore, kolorowa profanacja ;)








mimo panujacego w dziecinnym pokoju chlodu adam dzien w dzien budzi sie z popoludniowej drzemki mokry, tak samo jak latem ;)



wtorek, 15 listopada 2011

kjej

adam uwielbia kleic, najlepiej klejem wyciskanym w plynie, odkad przestalam go ciagle upominac, ze ZA DUZO daje,  zacza dawac tyle ile trzeba, umiarkowanie oczywiscie ;) pomalowali z zosia i alicja w zeszlym tygodniu gazetowe liscie, ja z zosia je wycielam, a adam pieknie przykleil na kartonowe kolo, musialam mu tylko na poczatku wyjasnic, ze chodzi tez o kolor, zeby bylo go widac, potem kazden listek podnosil do gory i dumnie mnie informowal: 'kojoj mama, kojoj!'


'kjej' to tez klejace od dzemu raczki i przyklejony do gory ptaszek (bardzo go rozsmieszyl, a mnie prawie do lez ;)

mr. blue and miss. green

podawanie ktoremukolwiek pomaranczowej lyzki stracilo sens, wiec oddzielilam kolory lubiane od tych innych rownie pieknych, aczkolwiek obecnie nietolerowanych. z talerzami nie dawalam rady, wiec kupilam w ikei nowe biale 'prawdziwe' i tyle. kolorowe plastikowe kubki tez zamienilam na 'szklane' szklanki po tym jak adam rozbil moj ulubiony kieliszek z ikei. byla u nas akurat lucja z dziecmi. bylysmy w pokoju dzieci, slyszalam, ze ktos w kuchni czyms bardzo mocno stuka, zastanawialam sie kto i czym (zamiast pojsc i sprawdzic migiem), az przyleciala zosia i doniosla ze adam rozbil kieliszek ;(
tak ze mr. blue uczy sie codziennie, ze szklanki sluza do picia, a nie wystukiwania rytmu, ze talerzy lepiej na glowie nie klasc, a jajecznica pelna wody slabo smakuje.
a miss. green przestala ciagle prosic o duze talerze, bo jej maly jest teraz tez 'duzy'. ciagle pozycza od brata jego ulubione rzeczy, czasem chce te najulubienszze, czasem znajduje je u niej pod poduszka, tam trzyma swoje najulubiensze rzeczy, jak sie okazalo nie tylko SWOJE.


2 nowe identyczne latarki z ikei (genialne, na korbke!) trzeba bylo podpisac, bo ciegle ktoras byla bardziej czyjas, niez tego kogos drugiego.  kazdy ma swoje miejsce przy stole i nie daj boze zeby tato na nim usiadl. zosia wyajsnila, ze bardzo lubi SWOJ zapach, dlatego nie lubi jak ktos siedzi na jej krzesle ;)

niedziela, 13 listopada 2011

morgan park

ania zaprosila nas na wycieczke do przepieknego parku. myslalam, ze slonce troche odwazniej wyjrzy zza chmur, ale i tak bylo przepieknie. tyle cudownych czerwonych lisci jeszcze na oczy nie wiedzialam, i tych grubych brazowych, blyszczacych jakby byly woskowane. bylo drzewo o tajemniczej nazwie beech, w domu komputer powiedzial, ze to buk, ha w koncu wiem jak wyglada i czym od olszy sie rozni. oj jakas ksiazka o drzewach by sie przydala nie powiem, ja chyba cale zycie buk z debem mylilam... ;)
wszedzie pelno bylo ogromnych polan do biegania, rzucania sie liscmi, spania, zakopywania, wywracania

.






krzys nie baczac na swoje wrazliwe plecy porwal 3 lisciaste potwory do tango, na raz! (czekali, nawolywali, az sie dochrapali ;)




nawet plac zabaw na plazy byl


i takie piekne jagody na krakach


zosia chcial sie wspiac na tego olbrzyma ;)


przywiezlismy cale pudelko kolorowych lisci i kilka piorek, a zosia chyba juz ostatnia tego sezonu rane na kolanie, calkiem rozlegla, wymagala przyklejenia 2 plastrow, a w domu okazalo sie ze i 3 bedzie potrzebny, bo jedna mala rana na stopie sie ukryla i plastra wcale nie potrzebowala moim skromnym zdaniem, ale co ja tam wiem...

piątek, 11 listopada 2011

polubilam poranki

dlaczego? bo 5, a nawet 6 rano to dla mnie jeszcze noc, ale 7 jest juz fajna godzina na pobodke, ze nie wspomne o fantastycznej 7:30!!! tak, doczekalam sie, aczkolwiek zdaje sobie sprawe, ze nie potrwa to wiecznie, zwlaszcza jak adam przestanie spac w dzien, ale do tego nam jeszcze daleko. wczoraj jakims dziwnym przzypadkiem obudzil sie z popoludniowej drzemki po 30 minutach. to nie bylo najprzyjmeniejsz popoludnie, na szczescie odwiedzila nas alicja, a potem ania z damianem, nie wiem jak bym ten dzien bez nich prztrwala, adam im mniej spi tym wiecej ma energii, a wykozystuje ja na swoj sposob, wiadomo czesto nieprzemyslany, takim to sposobem uderzyl alicje 2 razy (mysle, ze chcial ja zaprosic do zabawy, tylko sie troche zle wyrazil ;) o malo nie wyrwal z korzeniami regalu na ksiazki, nie potrafil widelcem do buzi trafic, bo najpierw reka mu skoczyla do gory, potem pare razy na boki i jedzenia na widelcu juz wiadmomo, nie bylo...) tak wic spij adasiu w dzien, bedziesz mial zdecydowanie mniej klopotow (ze nie wspomne o puzlowym mlotku ktory jakims tarafem wyladowal na siostry glowie, mysle ze cos tam zawinila, ale mlotek tymczasem skonfiskowalam) 
a poranki sa super, te nieprzedszkole oczywiscie ;) lubie jak biegniecie sprawdzic co na stole naszykowalam, lubie jak moje projekty przemieniaja sie w wasze wlasne, lubie patrzec jak wspolpracujecie, siedzicie przy stole nawet do 10 z przerwa na sniadanie, potem gonie was do lazienki umyc zeby, ubierac sie (tu dla zachety pojawia sie slowo bajka) odnosicie pizamy do swoich lozek i ogladacie bajkie, ale juz negocjowanie ostatniego odcinka nie jest najlatwiejsza sprawa, ze nie wspomne o wylaczaniu telewiora i dvd, kto co i ile razy, istne szalenstwo...




środa, 9 listopada 2011

mamo zrob mi zdjecie!

prosze bardzo












adam:'a ja mama? '


prosze bardzo ;)


w poniedzialek w przedszkolu byly zdjecia, o czym ja zapomnialam oczywiscie. po powrocie z przedszkola zosia prosila zebym ja nastepnym razem na zdjecia odswietnie ubrala ... w zeszlym roku tez zapomnialam...

moje zapominanie o rzeczach przeroznych, waznych i wazniejszych zaczyna mnie sama denerwowac...