czwartek, 29 grudnia 2011

odswietny show

tak zosia nazwlala swoje i alicji tance przed widownia jednego widza. adam troche z  nudow zacza zawijac dywan. zoisa pozwolila mi robic zdjecia, pewnie dlatego nic fajnego mi nie wyszlo. alicja troche sie stawiala pani choreograf, zaczela spiewac, a na to zosia ze nie, ze spiewac nie wolno, ala wtedy troche ciszej nikomu nie przeszkadzajac zaspiewala co sie spotkalo z kolejny sprzeciwem kierowniczki:' nie alicja, po cichutku tez nie mozna, tanczymy, tylko tanczymy!'




no i sobie z pol godziny potanczyly, adam naprawde dosc dlugo sedzial na tym specjalnie dla niego ustawionym krzeselku.

anielska zofia

w swiatecznym stroju od ani, a w rekach nieodlaczni ostatnio przyjaciele: szczurek i myszka prosto z ulubionego sklepu, ktorego naprawde nie reklamuje!



kisiel

to moja najnowsza obsesja, zaczelo sie od zurawinowego na wigilie, ktory byl bardzo dobry, ale mial smak raczej dla doroslych. kolejny mial juz zdecydowanie bardziej dzieciolubny smak, chyba najbardziej smakowal damianowi, gruszka z jagodami. a dzis byl jeszcze lepszy, bo zdrowszy, kupujac to i owo w polskim sklepie natknelam sie na mus z owocow czarnego bzu, produkt ekologiczny z certyfikatem za smieszne 3.49 ;) bardzo dobry, swietnie sie w kislu skomponowal z resztka masla zurawinow-jablkowego. bardzo smakowal, miski zosiataly wyczyszczone w tepie iscie blyskawicznym! a kisiel to generalnie lyzka maki ziemniaczanej na szklanke plynu, zagotowac toto i gotowe. polecam!



dzielna zofia

walczy ze smokiem, w jednej rece uniesiona do gory tarcza w drugiej miecz, szkoda ze tak slabo to widac...

temat zaczerpnela chyba z najnowszych puzli, ktore wczoraj ukladalysmy.

swietowania dzien drugi?

tak sie w tym roku zlozylo, ze mielismy drugi dzien swiat (przez to, ze wigilia wypadla w sobote) ktory byl tak naprawde pierwszym, no troche to skaplikowane, ale najwazniejsze ze niemaz mial wolne. rano udalismy sie, az wstyd sie przyznac, do ikei, w celu kupienie najblizszym znajomym lampek sciennych w bardzo atrakcyjnej cenie, ktora na miejscu okazala sie byc jeszcze bardziej atrakcyjna niz tydzien wczesniej, nabylismy osiem kapletow, czesc juz zostala rozdana.  reszta czeka na nowy dom ;) potem weszlismy na chwile do h&m, milam kupic skarpety i majtki dzieciom, dolaczyl do mnie niestety niemaz z dziecmi, nie bardzo lubie, jak to on stoi przy kasie i placi, a do kupienia byla, prawda, spora kupka nie liczac tych niezbednych skarpet i majtek...w h&m jest tak jak i w ikei, do tej drugiej jedzie czlowiek po doniczke, a wychodzic z rachunkiem na conajmniej siedem dych, a w tym pierwszym jest jeszcze gozej, wchodzisz paczke majtek i skarpet a wychodzisz z rachunkiem na 130 dolarow i nieco strapionym niemezem ;)))
ale najwazniejsze, ze kupilam te majtki (dla adama, wyrosl juz z pierwszego zestawu na 2-4 lata, zosia jeszcze do niedawna w swoim pierwszym zestawie majtek na 2-4 lata chodzila, kupilam jej nowe jakis czas temu, bo w starych pojawily sie dziury ;) a w ikei lampki ktore kosztowaly calego dolara za sztuke ;)))))
po poludniu mielismy kolejne zaproszenie (czy juz pisalam, ze jestesmy rozchwytywani?) do lucji i ladislawa, na  'lazaniu'. zosiabyla troche niepocieszona, bo jakub spal, ale na szczescie po 30 minutach udalo sie go wspolnymi silami 3 dzieci obudzic. mezczyzni pogadali sobie o swoich sprawach, a my obejrzalysmy katalago ikei na nowy rok, okazalo sie ze beda ponownie sprzedawac rozciagane lozka, chce kupic adamowi takie samo jak ma zosia, bardzo mnie ta wiadomosc ucieszyla, poogladalysmy sobie jeszcze to i owo, dzieci w tym czasie doslownie przemeblowaly sypialnie, uzadzily bitwe na pluszaki i bardzo dobrze sie ogolnie bawily.
wrocilismy do domu ponownie dosc pozno, ale bez stresu, miejsce parkingowe na wjezdzie do garazu sasiadow grzecznie na nas czekalo.

środa, 28 grudnia 2011

swietowania ciag dalszy

czyli co sie u nas dzialo w pierwszy dzien swiat. adam jak nigdy obudzil sie pierwszy, krecil sie i wiercil, az zobacyl czyjes otwarte oko i zacza nadawac: 'kolaj, bedzie pezety isinka?' i tak razy kilka, szybko wyslalam niemeza po ladujaca sie w kuchni kamere, ale potem to juz tak fajnie nie gadal. ostatnia wstala zosia ze lzami w oczach pokazala z daleka nowa lalke, odpadla w nocy bidulce noga ;) tato szybko sparawe nogi zalatwil przypominajac o prawdopodobnej nocnej wizycie mikolaja, pobiegli do kuchni jak strzaly. i zaczelo sie, ochy, achy, papierki, w tym roku zosia byla przeszczesliwa, dostala to, o czym w liscie do mikolaja pisala. adam troche mniej, bo mikolaj zapomnial o bateriach do kasy, chodzil i smutny mowil 'nie dziala, nie dziala ;(' ah ten mikolaj, tyle mial pracy, ze zapomnial. potem byl telefon do polski i niemaz chodzil z moim nowym laptopem-prezentem i pokazywal dzadkom rozne ronosci ktore dzieci wyprawialy, ja w tym czasie sprzatalam kuchnie, przez ktora przeszlo papierowe tornado.
potem adam poszedl z tata na drzemke, a ja z zosia do kosciola. amerykanskiego. usiadlysmy w drugiej lawce, zosia chciala w pierwszej, ale jakos za blisko wtedy mi do wszystkiego bylo ;) bardzo stary ksiadz wyglosil nic nowego nie mowiace kazanie, zosia zalapalo jedno slowo, mowa byla o jakims ksieciu, ktory mial atak serca czy cos i wyladowal w szpitalu, zosia wychwycila slowo klucz, czyli szpital wlasnie, kto i dlaczego. w ogole jak to w kosciele, pytan byla cala masa, gdzie jest jezus, czy moge go poznac, z czego jest zrobiony ten co wisi., a z czego ten maly, dalczego nie SPIEWAJA! caly czas zerkala na nas siedzaca w niewielkiej odleglosci polka z klasyczna trwala na glowie. przy skladanu siobie znaku pokoju (czyli podawaniu reki) zosia oczywiscie sie skulila, pan amerykanin sie usmiechnal dotkna jej lalki i odwrocil, a pani polka wyglosila swoje zdanie na temat tego, ze nalezy dzieci wstydu oduczac, pzeciez to taka DUZA dziewczynka...opuscilyusmy jej lawke i udalysmy sie na ta, ktora byla kolo szopki.
pozniej udalismy sie calorodzinnie na urodzinowy tort do ewy, ktora to skonczyla juz cale 18 lat! bardzo sie zosi spodala ewy ruda ziuta (kotka) jest taka do glaskania, przytulania i w ogole jest swietna. lecz w pewnym momencie stanele przed ekranem na ktorym byla wyswietlana swiateczna epoka lodowcowa, na co zosia jej powiedziala: 'ej zaslaniasz' ;)))) powspomianlaismy swieta stare i nowe, pogadalismy i udalismy sie w kolejne miejsce, bo jakby ktos nie wiedzial, jestesmy rozchywtywanymi goscmi, kto jescze chce nas zaprosic?

pojechalismy na swiateczny obiad do ani i krzysia. ah co to byla za uczta! szynka w kszytalcie kamienistej gory, pieczone pietruchy, pyszzzne, super kaloryczna zapiekanka z ziemniakow, moja ulubiona i salata z niebieskim serem, mmmm, przepyszna. na deser moja pavlova, ktora na czas podrozy niestety zawinelam w folie przezroczysta, nie byl to najlepszy pomysl, co prawda dojechala na miejsce cala, ale niesty juz nie taka chrupiaca jak powinna...
o kawie nie bede juz pisala, bo nas ania wiecej nie zaprosi, sie niemezowi dzis odgrazala, kawa byla aniu naprawde odpowednia, jak na ta pore dnia dla mnie, ze tak dyplomatycznie napisze  ;)
byly kolejne prezenty, piekne ksiazeczki, adam wycalowal krzysia po glowie, zosia z ala potanczyly w nowych zielonych tutu, zdjecia ania robila z przyczajki, zosia nie dawala sie sfotografowac w tancu niestety, a szkoda, bo naprawde ladnie jej to wychodzi.
potem zrobilo sie bardzo pozno i wrocilismy do domu nie martwiac sie tym razem az tak bardzo parkingiem, bo sasiedzi wyjechali na sylwestra do nowego orleanu i mozna parkowac na ich wjezdzie grazu ;)

wtorek, 27 grudnia 2011

wigilia

zawsze mam takie poczucie, ze wigilia trwa za krotko, ze tyle prcay, przygotowan, a w 15 minut jest po wszystkim... tylko ze te przygotowania w tym roku byly naprawde mile, bo to byla nasza pierwsza wigilia w domu. na popoludnie zostawilam zrobienie zapomnianych, a jakze lubianych rogalikow z powidlami. zosia i adam bardzo pomagali, zosia wiekszosc zawinela, a adam obficie coniektore cynamonowym cukrem posypal. potem niemaz zabral dzieci na spacer, ktorego celem bylo znalezienie siana. cel zostal osiagniety po godzinie, zosia sama znalazla przepiekna wiazke suchej trawy, z ktorej po wigilii uplotlam gniazdko. bardzo sie maji podoba, musialam je umiescic na czubku choinki, moze tam po nie nie wskoczy ;)
nastepnie dzieci przystapily do bajkowego seansu, bez pytania wlaczylam lole o swietach i zal mi bylo, ze nie moge obejrzec...
do stolu zasiedlismy poniekad odswietnie ubrani. najlepiej wygladal oczywiscie solenizant, czyli adam, niemaz zapiety mocno pod szyje wygladal nieco sztywno, zosia zalozyla swoje stare zielone getry (rozmiar 2t, nawet na adama sa krotkawe) a na to swoja najodswietniejsza sukienke, niamaz nieco oburzony zapytal czy ja w getrach do wigilii, a tak, czerwonych i niebieskiej koszuli ;)

zapomnialam o dmuchaniu na krzesla, zapomnialam o dodatkowym nakryciu, poniekad zapomnialam o rybie (zabraklo czasu i checi, najwazniejsze, ze udalo sie odkurzyc ;) w poludnie nagralam z trojki koncert polskich kolend i sluchalismy go przy kolacji, do ktorej zasiedlismy, o zgrozo, o 6:30!!! adam juz padal z glodu. a co moje dzieci jadly, bo to dosc ciekawe, 'brudny' barszcz, bo ze smietana i jajkiem, a na drugie pierogi z owocami i slodka smietana wszytsko obficie popijane kompotem z suszu;)














a na deser kiesiel zurawinowy, ktory byl za ladny i samczny zeby go jesc ;)

odpakowalismy prezenty z polski, adam dostal zygzaka, ktory stal sie przedluzeniem jego reki, ksiazke o temze samym samochodzie, niemaz gorska koszulke, zosia lalke z czerwonymi wlosami (sama zobila jej zdjecie) i zoltego 'zygzaka'. ja dostalam piekne zardzewiale cizemki, lakier w tym samym kolorze, i dla wszytskich zestaw slodyczy w tym wszytskie mozliwe samki gumy maoma, adam jadl ja pierwszy raz i bardzo mocno zaklejona buzia twierdzil ze 'buma' jest dobra. niemoglam dzieci zagonic do lozka, zosia ciegle musiala cos jeszcze zrobic, narysowac i na nic sie zdaly tlumaczenia, ze musza isc spac, bo mikolaj przychodzi dopiero jak wszytskie dzieci spia! na koniec narysowala na serwetce dla mikolaja wskazowki, nasz dom, flage, choinke, a pod nia prezenty, wyraznie zaznaczone literami Z i A.


mikolaj uwina sie z prezentami dopiero kolo polnocy, po czym maja stanela na ich strazy ;)


piątek, 23 grudnia 2011

zyczenia

wanda chotomska
swieta

jaka bedzie choinka w tym roku?
jakie beda w tym roku swieta?
stol nakryty bialym obrusem,
garstka siana pod obrus wsunieta.

polozymy na sianku oplatek,
wolne miejsce przy stole zrobie,
moze przyjdzie z dalekiej drogi
jakis bardzo znuzony wedrowiec?

to niewazne, czy bedzie choinka
taka wielka, czy calkiem mala,
moze nawet byc jedna galazka,
byle swieczka na niej mrugala.

kto zapali te pierwsza swieczke?
kto oplatkiem podzieli sie  nami?
jak to bedzie, powiedz, mi mamo,
jak to bedzie  tymi swietami?

bedzie dobrze, prawda, ze dobrze?
odlozymy stary kaledarz
i zaswieci nam dobra gwiada,
i polaczy nas wspolna koleda.



kalikimaka mamo!

tak mnie zosia wola jak leci w radio moja ulubiona swiateczna piosenka, porywam was i tanczymy a mele kalikimaka  (czyli boze narodzenie po hawajsku) gra na cala pare. wyobrazacie sobie siweta w takim klimacie? ja nie ;)

czy mozna

gotowac caly dzien? mozna, jak ktos lubi oczywiscie. udalo mi sie zrobic pomidorowa z rosolu na lunch ktory jedlismy nawiasem mowiac dopiero kolo 4 ;)
kapuste z grzybami, kurcze fantastyczna wysza, bez zartow!
bigos, nie wiem, czy dobry, ponoc powinien sie schlodzic i trzeba go potem z godzine jeszcze pogotowac, ze sliwkami, winem, grzybami, mmm, tato dzieki za jesienna dostawe grzybow, bez nich nie byłoby to wszystko takie dobre!
zrobilam jeszcze barszcz czerwony, salatke jarzynowa i kompot!
jutro tylko podgrzeje zrobione przez babcie pierogi, uszka i krokiety i gotowe.
wiem, najwieksa robote to nie ja tu odwalilam ;)
jak adam spal zosia ozdobila pierniczki cytrynowym luktrem, objadla sie przy tym potwornie, wiadomo, ale ten lukier jest taki dobry, ze jej nie zalowalam, tylko przypomnialam o pomidorowej, ze czeka i TRZEBA bedzie ja zjesc jak adam wstanie ;)







 adam wstal i zacza popoludnie od pierniczka, a potem jeszcze znalazl czekoladke, ktorej nie pozwolilam mu zjesc, wiec zacza ja nosci rozpakowan w dloni, w tej sytuacji wybralam 'lepsze zlo' i pozwolilam mu ja zjesc. z zupa poczekalam az zglodnieja, warto bylo, kolo 4 wciagneli ja jakby byla czekoladowa z orzechami, a nie pomidorowa z brazowym ryzem ;)
potem dostali prace, mieli pozadnie zmyc nasza tablice, tak dobrze umyli, ze az sie cali zmoczyli. udalo mi sie tez dzis uniknac grania w nowa gre (a very busy airport) ktora mi troche zbrzydla juz, bo grac to ja lubie, ale nie w jedno i to samo 2 razy pod rzad , a do tego 2 dni z rzedu...
a co bylo na kolacje? nie uwierzycie, salatka jarzynowa jedzona prosto z miski! adam, prawda, w stroju galowym ;)
a po kolacji byl jeszcze musztardofon i buraczkofon do babci ;) bo babcia i dziadek bardzo nam dzis dzien umilili, rozmawiali z zosia ze 2 godziny, adam spal, a ja moglam w tym czasie sobie spokojnie gotowac. dzieki!



po wieczornym czytaniu opowiadalma zosi o wigilii, nie chce skaladac zyczen, juz zaznaczyla, bedzie jutro z tata siana na dworze szukala, polozymy je na stole, a na nie bialy obrus (z ikei ;) nakryjemy do stolu (talerzami z ikei:), bedziemy dmuchac na krzesla (z ikei :), zeby nie usiasc na niewidzialna duszyczke, moze babcia zosia do nas jutro zajrzy? a po polnocy maja podziekuje zosi, ze ta tak delikatnie ja glaszcze.

czwartek, 22 grudnia 2011

pod choinka ciagle pusto

a na choine duzo naszych rzeczy: 


niemaz zrobil gwiazdke z papieru wybranego przez zosie


moje ulubione anioly


zosi serduszkowy koszyczek (powstal caly zestaw)


 pawie oczko, moje materialowe babki (dzieci nie daly rady, troche za duzo zabawy  z klejem bylo) papierowy lancuch robimy nowy co roku


adasia guzikowa sniezynka

jutro wieszamy cukierki i moje ulubione sliwki w czekoladzzie (tu usmiecham sie do marty ;)
w koncu poszlam na zakupy, caly dzien robilam liste (adam sie mocno na niej dopisywal jak odchodzilam od stolu), tylko po to, zeby o niej zapomniec, standardowo. o dziwo robienie listy ma w sobie to cos, ze nawet jak jej zapomne, pamietam co potrzebowalam, no prawie pamietam, zapomnialam o jednej reczy, oliwie, bardzo waznej, bede rano szla pozyczac do sasiadki. szykuje sie poranne smrodzenie kapucha, juz sie nie moge doczekac, to moje ulubione smaki. nabylam tez wszytskie skaldniki na BIGOS.  to bedzie moj pierwszy w zyciu, mamo szykuj sie, bede dzwonic nie raz i nie dwa!

psikus

zosia przrekornie nie chce ogladac swiatecznych bajek, a z  ksiazki o polskich zwychajach wybrala opowiadania o topieniu marzanny, prima aprilis i smingusie dyngusie, wrrrrr. spodobalo sie jej slowo psikus i bardzo chcia jakiegos psikusa tacie zrobic, stanelo na solonej kawie i pierniczku z sola.  jak tylko tato wszedl do domu zapytala sie czy ma ochote na kawe, a tato akurat nie mial, a zazwyczaj ma, wiec musialam wkroczyc do akcji i namowic tate na mala 'kawusie'. nie pamietam kiedy moje starsze dziecko tak sie smialo. az milo bylo popatrzec.

nie pisze na blogu o tych mniej przyjemnych sprawach, zlosci i smutkach ktorych nie brakuje, kadego dnia jest cos. wczoraj w wielkiej zosci zapowiedzialam zosi, ze prezentu od nas (czyli mnie i taty) nie dostanie. a cisna mi sie na usta teks o odwolaniu swiat...tak ze roznie jest, przynajmniej raz dziennie zione i dym idzie mi uszami, ale potem jest lepiej i zapominam, dobrze ze tych swiat nie odwolalam ;)

wtorek, 20 grudnia 2011

isinka

stoi piekna, nie za wysoka, niestety nie pachnaca, ale piekna, bo prawie cala wystrojona w robione naszymi rekami ozdoby.
jednego dnia wyklejalismy choinki z papierowych paskow. adam za kazdym razem wybieral ten najkrotszy pasek, a przyklejal roznie, na koniec wykrzykna zaskoczony i zachwycony: 'isinka, mamo isinka!!!!'


najlepsza zabawa, to schowac sie za choinka, przy okazji przesunac ja o metr i wyrwac z gniazdka lampki, ze o calej glowe igiel nie wspomne...

pakowac prezenty

to ja bardzo lubie, bardzo bardzo. pomagacie mi w tym bardziej niz myslicie. z wielkim zacieciem malowaliscie niezliczone ilosci klamerek i serwetek. 
szalenstwo jednym slowem, bo inaczej te od nas dla przyjaciol, inaczej te od mamy i taty dla was, inaczej te mamine recznie robione dla was i inaczej te od mikolaja. a te ktore sobie nawzajem zrobiliscie? ciekawe jak je zapakujecie, nie bede sie wtracala ;)





jutro swiateczne przyjecie

w przedszkolu. zrobilysmy z tej okazji bardo mocno czekoladowe precelki, niektore sa mietowe, ciekawe czy beda dzieciom smakowaly. alicji nie za bardzo podeszly ;) zosia lubi wszytsko mietowe ze szczegolnym uwzglednieniem mietowej herbaty z miodem, ze o mietowych laskach nie wspomne. adam zasadniczo mluci wsystko slodkie. upieklismy tez dzis na wielka zosi prosbe ciastka z czekoladkami, jakos za nimi specjalnie nie przepadam, z biala czekolada i zurawina byly by lepsze ;) pomine milczeniem, to ze adam wsadzil mi reke do miski i wyciagna garsc odmierzonej juz maki, moze dlatego wyszly takie tam srednie...





zrobilam drobne prezenty dla dzieci (dziewietnascie!!!) zapakowalam w papierowe torebki sniadaniowe, a niemaz wlasnie mnie powiadomil ze ma padac. CALY DZIEN. no i jak ja mam tam jutro rowerem z przyczepka pojechac? zawsze jest nadzieja, ze moze jednak sie nie rozpada, przynajmniej jak bedziemy jechac tam, z powrotem moze sobie nawet lac...

zosia skonczyla




prace nad prezentem dla adama. 2 dni jej to zajelo. dumna jestem z niej bardzo. to ksiazeczka do liczenia. bardzo jest ciekawa co adam dla niej robi. na 10 stronie 10 zygakow, a na jedenastej adam w 'kolkowych' wlosach. nie za chetnie przyklejala te wszystkie zygzaki, sama miala na nie ochote, a zwlasza na tego czerwonego co ponoc psuje drogi ;)



poniedziałek, 19 grudnia 2011

slodka sobota

bardzo slodka??? dla niektorych nieprzyzwoicie rzec mozna. poszli na drzemke bez lunchu, a jak wstali domek wlasnie byl ozdabiany, czy tez powinnam napisac rozbierany? adam nie mogl wstac w lepszym momencie. to byl projek zosi i taty, postanowilam sie nie wtracac nic a nic co nie jest latwe w moim przypadku, tylko na poczatku zapytalam po co niemezowi predluzacz do miksera, nie czekajac na odpowiedz wrocilam do swoich zajec. a domek jest piekny, ma 2 kominy, okna i co dzien jest go jakby mniej?




 a po ciezkiej pracy nad budowa domu odrobina muzyki ;)




niedziela, 18 grudnia 2011

to byl chorobowy tydzien

znaczy sie zosie rolozylo przeziebienie. twierdzila, ze nie ma sily wydmuchiwac nawet nosa, taka jest slaba. zdecydowala, ze w piatek nie bedzie szla do przedszkola, zeby nikogo nie zarazic. przynajmniej przez kilka dni mialam spokoj z pytaniami kto nas odwiedzi i kogo my, doprowadzaja mnie te pytania do szalu, ze nie wspomne o odwiecznym 'a co po jutro bedziemy robic?'
w czwartek rano zamiast bajki zrobilismy rano nowe playdoh, z nowego przepisu. fajne, bo mozna zrobic wiecej niz jeden kolor  za jednym razem, a nie fajne, bo do dzis mam niebieski barwnik pod paznokciami ;)
rozne rzecy powstaly, kopytka, pulapki, tunele...adam bardzo mnie namawial do skosztowania, twierdzil namolnie: 'to naim niam mama, to nie pejdo' a jak sie krzywilam mocno nalegal, zadowolony odchodzil dopiero jak mi posmakowalo: 'dobe mama, dobe' ;)



adam bardo duzo juz mowi, ale nie zawsze jestesmy w stanie go rozumiec, kazdemu po kolei tlumaczy, chodzimy za nim, pokazuje, nie dochodzimy do porozumienia, dzis na przyklad bardzo mocno o jakims jaju na zewnatrz mowil, niemaz nawet zszedl z nim na dol po schodach, ale nic sie nie wyjasnilo.
a moje ulubione slowo adasia to: 'te chame' czyli takie same, zaden 'cham' nie umknie jego uwadze ;)

po poludniu byla przedszkolna wywiadowka, moja pierwsza, bo w zeszlym roku nie udalo mi sie dojsc, a w tym roku o pierwszej zapomnialam. o drugiej juz nie, dzieki kolezance lucji ocywiscie. pojechalismy we trojke, bo niemaz zapomnial, ze mial wczesniej wyjsc z pracy, moja wina, zapomnialam mu przypomniec;)
tak wiec jedziemy sobie, ja rowerem, dzieci w przycepce i napotykamy taki oto widok. nalezy wyjasnic, ze mieszkamy w dzielnicy, w ktorej nie brak polakow. nie to, ze mam cokolwiek przeciwko rodakom, nie to ze pijemy wiecej niz inni, ale jakos tak bardziej to po nas widac, zwlaszcza na ulicy ;)
wiec jedziemy sobie po fresh pondn (naszej glowenj ulicy) a z naprzeciwka idzie ekipa, trojka, swieta trojka rzec mozna, bo nie raz ich juz widzialam. pierwszy pcha zakupowy wozek pelen butelek i puszek (brawo za ekologiczne podejscie do zycia!) drugi mocno na twarzy czerwony idzie dosc pewnym krokiem, na ramieniu siedzi mu piekny szary kot! trzeci jest mocno zawiany, ma dosc dluga siwa brode, podpiera sie laska, a na glowie ma czapke mikolaja ;) ah, szkoda ze nie mialam aparatu...

 a piatek zacza sie inaczej niz zwykle. zazwyczaj szykuje dzieciom jakas prace na rano, ze niby maja zajecie jak ja robie sniadanie, niestety czasem jest zupelnie na opak, zapomnialam i zostawilam wieczorem na stole cale opakowanie brokatu. adam rano wstal i poszedl sam do kuchni zzrobic siku, a ja chwile leniuchowalam, jak sie okazalo za dluga chwile. tak wiec na sniadanie nakarmilam odkurzacz brokatem, ktory byl doslownie WSZEDZIE.


o spac chodzeniu

bo spac chodzic nie chcecie. najlepsze zabawy zaczynaja sie po kolacji i bajce. wtedy nagle robicie sie bardzo glodni i chcecie jogurty, nie zraza was wizja ponownego mycia zebow, prawda, zapomnialam, toz to sama przyjemnosc dla was ;) 
zosia narysowala taki obrazek na naszej super tablicy, zawolala wszystkich zainteresowanych i jak pani nauczycielka objasnila znaczenie uywajac pomaranczowej paleczki od sushi: 'tu jestem ja, i ja mysle, ze NIE wolno isc spac, X znaczy ze NIE wolno!'.
wszystko jasne, koniec wykladu ;)


adam czasem spi w poludnie ciut za dlugo, znaczy sie ze 2 i pol godziny ;),  moje budzenie go ogranicza sie do otwarcia drzwi. wiem, ze nie bedzie mu w tym dniu latwo zasnac, zwlaszcza ze nie da sie wybiegac na dworze calej  nagromadzonej w czasie drzemki sily. 

niedziela, 11 grudnia 2011

popoludniami

bardzo milo uplywa nam popoludniowy czas adwenotowy. codziennie robimy swiateczne ozdoby, niekoniecznie na choinke, ciesze, ze adam tak chetnie w tych pracach uczestniczy, a jak cos jest ponad jego sily kladzie sie na kuchennej sofie z ksiazka


czasami to tylko ja pracuje, a wy patrzycie, czasem przylapiemy maje na przestepstwie


czasem wyjdzie wam cos bardo ladnego



a czasem zupelnie sie nie uda. jak z tymi krasnalami w sloikach, wyszly slabo, ale wam sie podobaja i ciagle brokatowy snieg w nich pada


wacikowe prezenciki okazaly sie zbyt trudne do zrobienia dla zosi, ale gotowe pieknie na nitke ponawlekala, dalismy kilka maji, bardzo sie jej spodobaly. czekam niecierpliwe na ksiazke z polskimi koledami, moze jutro przyjdzie to cos wieczorem pospiewamy.