wtorek, 25 grudnia 2012

wszystkiego naj od nas dla was

radosci, milosci, spokoju, zeby bylo co czytac i co ogladac i kogo przytulac, zeby bylo dobrze, zeby bylo milo, zeby bylo spokojnie, zebyscie mieli czas, zebyscie byli szczesliwi caly rok, nie tylko dzis teraz w te swieta.

basia, sebastian, zosia i adam.

ps. czasami, zeby bylo cicho, zamiast bajki ;)





przedswiatecznie

choc, to juz prawie po swiatach.
w tym roku zrobiliscie z moja pomoca sobie nawzajem slodkie prezenty, zosia dostala od adama przepyszna czekladowa 'kore'? czyli czekolada na czekoladzie przelozona czekolada a pomiedzy czekoladowymi warstwami potluczone mietusy. pyszzzne! a adam dostal krakersy polane karmelem i czeklada i posypane migdalami. a dla taty zrobilismy karmelowy popkorn. karmel robilismy pierwszy raz, niewyobrazalne ilosci cukru, NIEWYOBRAZALNE.... ale popkorn wyszedl przepyszny, jak ktos takie samki lubi, no i fajny eksperyment, bo na koiec do karmelu wsypuje sie sode oczyszczona ktora sie w nim potwornie pieni.

a bawiliscie caly przedswiateczny tydzien tak pieknie, za az nie moglam sie na was napatrzec. naszla mie taka mysl, ze gdybysmy wyslali zoske w tym roku do szkoly, to bym tego wszystkiego nie zobaczyla, jestem tego pewna. najfajnie bylo jak z zrobila sobie i bratu kieszen na bluzce z tasmy i papieru, cos tam narysowala a potem wkladaliscie sobie do tych na niby kieszonek rozne rzeczy, linijki, plastykowe noze, pieniadze. potem graliscie tymi linijkami w jakies tajemnicze gry, byly brawa i okrzyki a ja stalam i przygladalam sie do woli.


 byla zupelnie przypadkowa zabawa sola. zaczelo sie od najpyszniejszych pierniczkow, kotre robi sie z ciasta bardzo plejdowatego, lepi sie z niego kolki, ktore pod wplywem tem rozplywaja sie w piekarniku. to przepyszne ciastka, a co jeszcze wazniejsze, bardzo fajnie sie je robi.



 bywalo przy takich pracach czasami nieciekawie, ale teraz mamy system taki, ze zosia robi 'suche' a adam 'mokre' i jest dobrze, bo zazwyczaj jest tak, ze osobno sie suche i mokre najpierw miesza, a nawet jak nie trzeba, to tak to robi, zeby kazdy mial prace. a ze do ciestek szla sol i przy dodawaniu sie 'ciutke' rozsypala, to zaczelisci sie nia bawic, dosypywaliscie, podsypywaliscie, az poszla cala. 



w teatrze

trzeba sie bylo po imprezie troche ukulturalnic, prawda, czy ja juz naduzywam tego slowa, czy jeszcze nie?

tak wiec w teatrze bylo super, przedsawienie swiateczne, o myszce angelinie ballerinie. adam co chwile sprawdzal czy jestem i lapal mie za twarz, a zosia siedziala gleboko w swoim fotelu i chyba nawet nie mrugala. jak za pierwszym razem swiatla przygasly i zmieniali dekoracje, przestraszyla sie, ze to juz koniec. musimy zdecydowanie czesciej chodzic na takie imprezy. adam byl bardzo ciekawy, gdzie ballerina mieszka, gdzie poszla, czy wroci???? a potem pytal, czy wczoraj na imprezie byla z nami ;)


sleepover

jest wtedy, kiedy dzieci nie spia u siebie, tylko u znajomych i nie ma z nimi rodzicow. to byl wasz pierwszy raz, nie mogliscie sie doczekac, zosia przezywala ze tylko na JEDNA NOC, adam ciegle twierdzil, ze bedzie spal do rana, pytalam, czy mam po niego przyjsc jak wrocilmy z imprezy, twierdzil, ze nie. skonczylo sie tak, ze o 5 nad ranem sasiadka z dolu , marta, cie przyprowadzila. ale nie bylo zle, aczkolwiek marta nie dala rady cie udobruchac, chciales do domu i tyle, dobrze, ze to bylo tylko pietro nizej ;)
a impreza byla udana, byly drinki i tance, taki jeden pan wyrwal mnie do tanca troche z zaskoczenia, za grzeczna bylam zeby odmowic, no i ten pan to mi prawie nadgarstki za stawow powyrywal, w zyciu mnie jeszcze nikt tak nie wyszarpal w tancu, a do tanczacych szarpidrutow, jestem, prawda, przyzwyczajona ;)
i jeszcze my tacy piekni razem, tylko ten drink...

czwartek, 20 grudnia 2012

a jutro

najdluzsza noc w roku. a myidziemy na przyjecie swiateczne, a piszac idziemy, mam na mysli mnie i niemeza ;) tak tak, pierwszy raz od lat. zosia i adas spia na dole u sasiadow. ciekawe jak bedzie, bardzo ciekawe...zosia wbrew moim oczekiwaniom jest zalamana ze to bedzie tylko jedna noc ;) o nia sie nie martwie, ale z bratem moze nie byc latwo...

a zycie toczy sie dalej

swieta tuz tuz, adwentowa choinka juz cala w babkach, po katach poukrywane prezenty, te slodkie i nie tylko, ciiii! nikomu ani slowa. bo te najwazniejsze prezenty macie caly czas pod nosem, w kuchennej pufie ;) jak by ja ktos przypadkiem otworzyl... to by byla tragedia.
tydzien temu na zakupach byl przed sklepem mikolaj, jak prawdziwy, z dluga krecona prawdziwa broda, z wasami, w okularach. a do mikolaja kolejka wystrojnych do zdjecia dzieci. adam bardzo chcial do mikolaja podejsc, w przeciwienstwie do siostry, ktora na wszelki wypadaek stala za mna. najpierw mikolaj pomachal adamowi ze swojego wielkiego fotela, o kurcze, byl zachwycony, a potem podszedl i podal mu reke!!! no i co, jak ja mialam m powiedziec ze on nie jest tym prawdziwym mikolajem??? potem byly pytania od adama, a gdzie on zaparkowal sanie???? dobrze, ze nie pytal o renifery ;)
niemaz dodal ze brode troche wybielona mial ;) pamietam jak powedzialam zosi w zeszlym roku, ze ten przedszkolny mikolaj nie byl prawdziwy, byla szczerze zawiedziona, ale przynajmniej przestala sie go bac.
a w domu kroluja zabawy w mikolajow, ciagle jakies prezenty sa pakowane rozdawane. byla zabawa w szkole, uczniowie zasiedli pieknie pod choinka i wysluchali historii o kapturku. w jednej z ksiazek znalazlysmy instrukcje do wycinania papierowych sniezynek, o kurcze, az sie mozyczki zosi od tego ciecia dymily. a potem pozwolilam na zabawe w snieg, serio, no jakas niepowazna bylam, tego nie dalo sie ogarnac ! do tej pory tu i owdzie znajduje rzeczony snieg...a sniezynki dolaczyl do stosu rzeczy do wyprasowania, bo adamowi zachcialo sie snieznych kol...

a tu ulubiona ostatnio zabawa w 'salatke' najwazniejsze w tym wszystkim jest to, zeby jesc dwoma lyzkami ;)







cisza

byla mi potrzebna. tyle niemojego cierpienia, tyle zyc straconych. nie potrafie sobie wyobrazic bulu rodzicow tych dzieci, niepotrafie, to nie moj bol, ale serce i tak peka...mialam nadzieje, ze przyjdzie mroz, taki wielki mroz, i wszytsko znieruchomieje, ze sie zatrzymamy w biegu, obejrzymy za siebie. nie przyszedl, szkoda...

wtorek, 11 grudnia 2012

z rana


upodobali sobie ostatnio aparat, zwlaszcz ten najmniejszy. czlowiek, nie apart. 





mikolajki

czyli imieniny mikolaja, tak?
tak jest u nas, 6 grudnia mikolaj czasami zostawia dzieciom male podarunki, obietnice ze przyjdzie z czyms jeszcze, jak nadejdzie ten wlasciwy czas ;)
byla afera, bo zapomnialam, ze mam do czynienia z bardzo szczegolna szczegolistka, ekhm, ekhm. mikolaj zapakowal podarunki w nasz srebrny papier, a co gorsza zniknela CALA rolka. zosia mocno sie przejela, szukala papieru po domu (doslownie) przezywala ten papier caly dzien. a papier byl przywieziony z manhatanu (niemaz znalazl go na ulicy, bardzo czesto przywozi mi takie prezenty, nieotwarta rolka papieru nie pogardzilam). wiec powiedzialm, ze moze to byl papier mikolaja i on go zgubil, a tato go znalaz i teraz go potrzebowal, taaaa, tak patrze na ta moja juz prawie szescioletnia zosie i zastanawiam sie jak dlugo bedzie w tego mikolaja wierzyla, widze ze nie ma jeszcze zadnych watpliwosci. a mikolaj przyniosl plastikowe mikolajki wypelnione sitelsami, moim zdaniem mikolajki spiewaja, zosia wymyslila, ze zygaja prawda ;)
byly zabaway w mikolajow, prezenty dla zabawek, pakowane w papier i zaklejane tasma, bylo duzo fajnej zabawy w zeszlym tygodniu. o czekoladce z adwentowego kalendarza nikt nie zapomni, ale zawiesic babke na adwentowo choinke? prawie codziennie musze przypominac...
w zeszlym tygodniu adam spal prawie kazdego dnia, w tym tygodniu nie spi wcale, hmm, dziwne to jest, ale we go with the flow, jak che spac spi, jak nie zasnie nie spi i tyle.







czwartek, 6 grudnia 2012

taka odwaga

osobnego posta wymaga ;)
w zeszla sobote pojechalismy na lodowisko, mialo byc tydzien wczesniej, mialo byc w tygodniu, ale nie dalisMY rady, wypadlo, ze w sobote. autem na manhattan???? blad! w sobote zwlaszcza, w niedziele z reszta pewnie tez zwlaszcza, a w tygodniu to juz w ogole ZWLASZCZA!!!!! wiec wypadlo, ze w sobote.
dodam tylko, ze lodowisko jest zasadniczo w centrum manhattanu...niemaz pojechal szukac parkingu a my poszlismy pozyczyc lyzwy. czekalismy z lyzwami pod nogami jakies 15 min. zadzwonilam, nie bylo dobrych wiadomosci. zapytalam (znajac odpowiedz) czy moze chcemy sami, bez taty??? nie nie nie, poczekajmy, uslyszalam, tak jak sie spodziewalam. ale po kolejnych 10 minutach bez dobrych wiadomosci, jedanak zdecydowalismy sie sprobowac. ja (nie pamietam kiedy ostatnio jezdzilam, znaczy ile lat temu) adam na lyzwach po raz pierwszy i zoska na lyzwach po raz drugi, zapowiadalo sie niezle. ale jak zobaczylam, ze potrafia w lyzwach chodzic po gumie bez problemu, to stwierdzilam, ze damy rade. no i dalismy!!!!! adam glownie przy bandzie, zoska sama sobie radzila, tez glownie przy bandzie, ale czasami trzeba bylo kogos wyminac, dawala sobie rade calkiem niezle. udalo sie nam zrobic, prawie 3 kolk!!! duze kolka!!! pod koniec ostatniego adam troche oslabl, udalo mi sie zawiazc go do wyjscia na rekach, udlo sie nam nie upasc zna lod, aczkolwiek, padalam w trakcie podnoszenia adama i chyba niepotrzebnie zlapalam sie bandy, upadek na lod mogl byc mniej bolesny...
ogolnie wyprawa udana, aczkolwiek, adam po raz ostatni w tym roku ;)
aaaa, po tych super udanych 3 kolkach niemaz znalazl parking!!!! serio, zajelo mu to bagatela, poltorej godziny!!!! udalo mi sie samej kilka kolek zrobic, o kurcze, jak fajnie sie jezdzi w pozycji pionowej ;)
a potem zosia poszla z tata i jezdzili i jezdzili i jezdzili....a adam w tym czasie robil zdjecia ;)







poniedziałek, 3 grudnia 2012

do tablicy!!!

najpierw niemeza musialam namowic, zeby mi nasza stara zielona tablice, ktora dostalismy w spadku od sasiadow, pomalowal na czarno. potem trzeba bylo czekac 3 dni, slownie TRZY dni, a to duzo jak sie ma nowa duza czarna tablice, zeby na niej malowac. na wszelki wypadek schowalam krede ;) a potem trzeba bylo ja hmm, zahartowac??? czyli pomalowac cala kreda. to bylo fajne zajecie na pol niedzieli, potem mozna bylo po niej malowac woda.






a w ten weekend powstala na tablicy choinka, ktora miala byl tylko tlem ;)



a w niedziele wieczorem mielismy pod ta tablica calkiem spory tlum!






swieto dziekczynienia

w tym roku nie udalo sie nam pojechac do marty i artka. w tym roku ania i krzys nas zaprosili. my to mamy dobrze, co??? zrobic TAKI obiad, dla tylu ludzi to nie lada gratka. ale ani potrafi przyjmowac gosci.
z roku na rok coraz bardziej lubie to swieto, amerykanizacja na calego??? no ale to naprawde fajna rzecz raz w roku pomyslec o tych wszystkich rzeczach za ktore jestesmy wdzieczni, bo tacy jestesmy zabiegani, praca, dom, gotowanie sprzatanie, KUPOWANIE, oddawanie, wymienianie. a w taki dzien mozna sie zatrzymac, pomyslec o tych wszytskich fajnyc rzeczach, ktore juz mamy. ktorych nie trzeba  wymyslac, kupowac, zapakowywac, oddawac, wymieniac.

rano niemaz pojechal z dziecmi na manhattan na parade. pogoda byla piekna. mieli dobre miejsce. nie widzieli co prawda idacych parada ludzi, ale widzieli sunace w gorze ogromne balony. adam byl pierwszy raz, bardzo mu sie podobalo. zosia to jez paradowa weteranka to byj jej 3 raz z tata na paradzie. zrobila sie nam z tego fajan tradycja. a ja moge zostac w domu i sobie 'nicnierobic' z ogromna  przyjemnoscia zadanie to wykonalam.









a u ani byla prawdziwa uczta. napisze wam co bylo, bo wszytsko bylo pyszne i chce wam smaka zrobic ;)
indyk, nie przepraszam, indor!
pieczona pietruszka z miodem
brukselka z orzechami
zapiekanka z dyni i pora
rukola z niebieski serem i cykoria
i zurawina
a na deser slowacki placek z jablkami
dzieciom najbardziej podobala sie popkornowa inwazja prosto z wnetrza indyka. moze uda sie od ani jakies zdjecia wyciagnac, to wam jeszcze wiekszego smaka zrobie!

to byl bardzo mily dzien zakonczony tancami w rytmie gummy bear, koreanskiej makareny i i like to move it move it. ja z ania walnelam kaczuchy, bo my zawsze do kaczuch razem tanczymy, powiem tak, to byla najdluzsza wersja kaczuch jak slyszalam! zoska tanczyla jak by w tym dniu odkryla, ze taniec to fajan rzecz, nie wstydzila sie nikogo, nie chciala przestac. musialam ich ciagnac do domu bo wyjscie nie chcieli. niemaz tez sie roztanczyl. po powrocie do domu jeszcze z godzine plasali w kuchni.
tak, to byl naprwde fajny dzien.

43

tak mi corka w urodziny dolozyla, no prosze cie kochana, to dopiero za 9 lat!!!




zosia poprosila o ulubiony 'tort', pamietala, go z zeszlorocznych urodzin. to nasze ulubione ciasto, calej rodziny bez wyjatku. zjedlismy caly, za jednym podejsciem. o povlovej mowa oczywiscie.
czyli beza, ubite z cukrem pudrem, odrobina maki ziemniaczaje i octu bialka. adam bardzo mi pomogl, jak juz mialam prawie zupelnie ubite bialka, przyszla z zyczeniam ewa. w tym czasie adam wlal mi zoltka do miski z ubitymi bialkami......nie zdenerwowalam sie za mocno, naprawde ;)

w ogole to wszyscy o mnie pamietali w tym roku, duuzo niespodzianke. od marty kalendarz sciereczka ;) od ani bardzo fajna plyta, od lucji aniol zeby mnie 'chranil' lucja jest ze slowacji. ewa jak zawsze zawitala z kwiatami i prezentem. nawet od niemeza w tym roku bukiet LILII, prawda, dlugo stoja, za dlugo???? ;)))) smiesznie z tymi liliami bylo bo nastepnego dnia maja byla zolta na pyszczku i chwile sie zastanawialismy skad ten kolor na jej futrze ;) nawet madalina pamietala i zadzwonila z zyczeniami.
no i jak zawsze wyczekane paczki od oli i mamy z pachnacymi chustkami, lubie myslec o tym jak je kupuja, skladaja, zawijaja, a ja je potem otwieram i mysle ze to ich rece je ostatnio dotykaly, a teraz moje i moge je nosic na szyji i to tak jakby mnie przytulaly na odleglosc...

urodziny byly bardzo fajne. moze nie jestem najszczesliwsza osoba na ziemie, ale bardzo mocno cenie szczescie ktore posiadam tu i teraz.