sobota, 28 kwietnia 2012

ta czworka

zasadniczo nie moze sie bez siebie obyc. jak nie moga byc razem rozmawiaja przez okno, jedni na dole, drudzy na gorze. czasami musze zamykac rzeczone okno, bo nie sa w stanie normalnie jesc, co chwile ktos ich wola. adrian coraz chetniej do nas przychodzi i coraz niechetniej wychodzi. nawet sebastiana polubil, no joke, i nawet lubi sie z nim wyglupiac, a to nie lada osiagniecie, jeszcze niedawno nie mozna go bylo nawet delikatnie po glowie poglaskac. 







adam rysuje

calym cialem rzec mozna, bo sa przy tym okrzyki typu hurra, wymachiwanie rekami, lokciami i czym sie tam dam. przed swietami zrobil takie smieszne kurczaki, ktore wygladaja zupelnie jak adam w czasie pracy nad nimi.














innego dnia narysowal banana, nie udalo mi sie zrobic zdjecia, bo zacza dorysowywac kolejne banany we wszystkich kolorach teczy.


uczy sie kolorow. czerwony z pomaranczowym myli mu sie ciagle. bezblednie rozpoznaje zielony, niebieski i zolty.


zosi rysowanie

nie jestem w stanie zachowac wszytskich rysunkow ktore powstaja, to co moim zdaniej jest wazne i nowe wrzucam do pudla, juz drugiego. ale czy to przetrwa probe czasu, czy nie zginie gdzies w jakiejs czasowej zawierusze...?
zosia narysowala w tym tygodniu maje, z puszystym ogonem i pazurami. nawet udalo sie ja podpisac. bardzo mocno staram sie jej nie zmuszac do pisania, chce zeby sama chciala, a jak tak sie staje pomagam jej. widze, ze coraz bardziej je sie to pisanie podoba, troche trudno pisac po polsku, jak uczy sie liter po angielku, ale sobie powtarzam, wszytsko w swoim czasie, to nic ze nie rwie sie do tego, przeciez w koncu zacznie, ma DOPIERO 5 lat.


 przy okazji malowania teczy powstala sukienka dla ksiezniczki.


 raz w tygoniu staram sie rysowac razem z zosia. tym razem padlo na rower ;)

urodziny taty

wiosenne urodziny, bo kazdy z nas ma o innej porze roku. przygotowania trwaly caly tydzien. dzieci rysowaly obrazek, ktory nie wyszedl tak jak mama zaplanowala, pewnie jak bym im dala wiecje swobody, bylby lepszy ;) za to do koszulki sie nie wtracala i wyszla super fajna, niemaz stwierdzil, ze to uklad sloneczny. czekalismy pod koldra bardzo dlugo, az nas znajdzie, adam w zasadzie to nie potrafi byc cicho 10 sekund, na glos taty wyskoczyl spod koldry jak na spezynie. w roli glowniej wystapil tort tiramisu z zielona herbata (moze i dobrze, ze dzieciom nie smakowal, wiecej dla nas ;)
zosia nalegala, zeby tato jednak zaprosil jakis kolegow, niestety nie dal sie namowic. ciagle ja to dziwi.









wszystkiego najlepszego kochanie, zawsze.

przerwa w nadawaniu

nie mamy internetu od przeszlo tygodnia, znaczy sie mamy wieczorami, jak niemaz podlacza przez swoj super telefon. fajnie i nie fajnie. prawdopodobnie w tym samym czasie co internet zniknela tez telewizja, nie do konca wiadomo, bo za czesta nie wlaczamy. najgozej z pogoda, bo lubie sprawdzic rano, czego moge sie w ciagu dnia spodziewac. no i gotowanie, a zwlaszcza pieczenie. a z drugiej strony przeczytalam prawie cala ksiazke, nie obyczajowa ;) otworzyla mi oczy na tak wiele rzeczy, ze spac mi teraz nie daje. tak, dobrze sobie odpoczac troche od internetu, ale niech no go juz jutro naprawia, bo zasadniczo to oszalec mozna ;)

środa, 18 kwietnia 2012

mama jest kuleczka

nie to zebym jakos specjalnie przytyla, choc ta bluzka w rozmiarze xl ktora sobie w h&m kupilam (najpierw zmierzylam elke, byla za MALA) troche siedzi mi w glowie ;)
adam mowi ze ja jestem 'kuleka', on jest 'tlofa' czyli katastrofa, a zosia to 'pytec' czyli pypec, wychodzi, ze tatus to bzyk-bzyk, jak by nie wyliczac, za duzo to on raczej nigdy nie mowi, zgadzalo by sie, prawda...;)
o pana kuleczke oczywiscie chodzi. czytalismy kiedys po troche, ale nie za czesto. od jakiegos czasu czytamy codziennie, a co cieszy mnie najbardziej, to to ze i adam i zoska razem , naraz, zakochali sie w tych pieknych opowiadaniach. najbardziej lubimy to o pociagu. katastrofa bulgocze soczkiem jablkowym. pan kuleczka upomina ja, ze to nieelegancko, a ona na to 'ganco, gancko, elegancko' i jeszcze raz bul bul bul  robi. podziwiaja widoki z okna przedzialu pociagu. przypomnialo mi sie jak to my kiedys w dalsze podroze pociagiem sie wybieralismy, nie zawsze bylo gdzie usiasc, ale co by nie bylo zaczynalismy od jedzenia, jak katastrofa. eh, rozmarzylam sie, mam nadzieje, ze kiedys pojedzimy razem gdzies pociagiem, i zobaczymy krowy przez okno i bociany nam pomachaja skrzydlami i dojedziemy na miejsce za szybko...

odswietna niedziela

ha, uratowalam sniadanie, bo znalazlam marynowane grzybki, ktore marta kupila specjalnie na ta okazje w polskim sklepie i nie mogla ich znalazc, okazalo sie , ze byly w szufladzie z przyprawami, potem jak ktos czegos szukal proponowalam mu sprawdzenie owej tajemniczej szuflady ;)
a przy sniadaniu bylo jak w przedszkolu, ktos mial za mokra koszule, ktos inny krzyczal, ze zupy nie chce, a ktos inny nie siedzial tam gdzie chcial, tak, czyli wszytsko w pozadku, bo po chwili wszyscy sie juz smiali
a w czasie sniadania wielkanocny zajaczek pochowal na ogrodzie jajka, malo tego, wiedzial, kto jaki kolory lubi! spryciaz z niego nie powiem. 
byla tez ulubiona zabawa w szukanie skarbu. ah co to byl za skarb, lody, soki, banki mydlane czekoladowe zajace pilki!!! patrze na zdjecia i widze wszystkich w biegu lacznie ze mna i marta.
az 3 razy w ciagu jednego dnia udalo sie nam razem siasc do suto zastawionego stolu, fajnie jesc w takim duzym gronie, w zasadzie to dla mnie niewazne co, fajnie, ze razem.


pierwsi przy stole najglodniejsi?


emilek uczesany ;)


zosia dlugo nie mogla znalezc swoich jajek


adam znalaz cala gore


konsumpcja



nie latwo bylo je otwierac


ta zabawe zosia najbardziej wspomina



artek 'odpoczywa'


biegiem po skarb



skarb znaleziony!

sobota, 14 kwietnia 2012

wielkanocne spotkanie

adam przezywal przeszlo tnazwa ydzien, ze jedziemy do olafa, zosia jak byla mniejsza mowila, ze jedziemy do olivii, teraz wymienia wszystkich, a przedwyjazdowy tydzien wygladal tak, ze za kazdym razem, jak zakladal buty pytal czy jedziemy do olafa i zalamywal sie jak slyszal, ze jeszcze nie. w koncu wszyscy sie doczekali, choc wyjazd stana pod znakiem zapytania, ja zaniemoglam konkretnie, a dziecom oczy sie pozaklejaly ropa. ale kazdy dostal swoj antybiotyk i jakos wydobrzelismy na czas. ja do tej pory lykam, bo dostalam mega serie na 3 tygodnie, nie za dobrze mi z tym, ale jak trzeba, to trzeba, ponoc mialam zatoki zapalone i zapalenie spojowek tez.
podroz minela bez wiekszych przestoi, a dzieci dojechaly nie ogladajac ani jednej bajki ( co nawiasem mowiac nadrobili w drodze powrotnej)
na dzien dobry wybralismy sie razem na basen, zosia lubi chodzic, ale to adam pokazal na co go naprawde stac. skakla do wody na 'bombe' i wcale mu nie przeszkadzalo, ze jest caly pod woda, tak mu sie spodobalo, ze nie chcial przestac. patrzylam zdumiona, ze moje dziecko robi cos , na co ja stara krowa, nie mam odwagi, na sama mysl o glowie pod woda jest mi slabo. tym razem udalo mi sie z kapieli wymigac, czasem fajnie byc chorym ;)
czuje ze teraz to juz naprawde musimy znalezc jakis basen i zaczac chodzic, w sumie to szkoda, ze nie lubie, bo bede musiala tak czy siak im towarzyszyc, niemaz raczej nie bedzie w stanie ich upilnowac, do samego adama czasem 2 osoby sie przydaja ;)
sobota uplynela na milych przygotowaniach, wszyscy udalismy sie poscwiecic koszyki z jedzeniem, i jak co roku bylo polowanie na jajka na przykascielnej lace, jajek wystarczylo dla wszystkich lowcow, potem skonsumowalismy je wspolne i mozna bylo dalej po lace biegac, zwlaszcze ze upelnie sami tam zostalismy. zosia znalazl kwiatnacy juz bez, znalazlo sie drzewo do wsponania i niezwykle interesujace tabliczki przydrzewnwn o ktore adam z emilem troche powalczyli, kleczeli przy nich jak przy oltarzu.
nawiasem mowiac tu pokarmy sa swiecone kadzidlem, a amerykanie przynosza wielkei kosze wypelnione przeroznymi rzeczami, butelka wina to dosc czesty w nich widok, a i pudelko smietany widzialam, taka tam ciekawostka.
wieczorem wybralysmy sie z marta na zakupy, kupilismy dzieciom super blyszczace pilki, a sobie po spodnicy ;) nie wiem do ktorej old navy jest czynne, ale bylysmy tam tuz przed 9, weszlysmy i wcale nas nie wyganiali. a jak wrocilysmy do domu prawie wszyscy prawie spali ;)
cdn
patrze na zdjecie i sobie przypominam, to w sobote niemaz zabral dzieci na nieprzepisowa przejazdzke antycznym autem artka  el camino  bardzo mi sie nazwa tego auta podoba. adam siedzial tacie na kolanach i kierowal z bardzo powazna mina, zosia z olivia gdzies obok, troche na siedzeniu, troche na podlodze, pasy, jakie pasy???? tam sa w ogole pasy???? ;) byly tez zjazdy po super gorzystym ogrodku  swiezo zmontowanym go-cartem













pieklismy ciasta i cieczka, babka nam wyszla, w zasadzie to marcie wyszla, mazurek troche za mocno nam urosl, ale tez wyszedl, znaczy poszedl ;)

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

uwazaj, bo sie pomylisz!

i na przyklad zjesz na deser jajko sadzone ;) i popijesz sokiem ktory nie leci przez rurke, a na obiad beda babeczki, tylko ze to juz nikogo nie smieszylo, bo babeczki sa swiete i sie z nich nie zartuje.
a z jajkiem czyli brzoskwinia w jogurcie, bylo tak, ze zosia bardzo chetnie, wiadomo, jajkowa jest bardzo, ale  adam sie zalamal, i mowil, ze nie chce jajka, nawet jak zosia cale zjadla, bral do buzi i wypluwal, dopiero jak wyciagnelam wiecej ze sloika i pokroilam jak nalezy zacza jesc i uradowany wykrzykiwal ze to nie jajko tylko 'kuinia'.




z sokiem czyli galaretka bylo najsmieszniej, zosia oczywiscie udowodnila wszytskim, ze da sie przez rurke ja wypic, miala szczescie, ze rurka byla sporego kalibru ;)





miesne babeczki adamowi bardzo podeszly, zosia byla niepocieszona, ale zjadla bez smaku mocno zagryzajac ziemniakami.



nie nabralismy taty, ani nikogo innego, w ogole to bardzo slabo sie od soboty czuje, wiec i humoru na zary brak. o tak. i gosci mielismy miec w niedziele i nic z tego  nie wyszlo i jutrzejszych gosci tez trzeba bylo odwolac, przykro mi bardzo, ze to z mojej winy tym razem ;(

udalo mi sie mimo bardzo slabego samopoczucia dojsc na msze z zosia, wizielysmy wlasnorecznie zrobiona palemke, ktora palmy zupelnie nie przypomina. a msze odprawial ksaidz z indii, no wiecie jaki oni maja akcent, no ja nie daje rady. i jeszcze upomnial wiernych zgromadzonych w swiatyni, ze nie wystarczajaco glosno odpowiadaja, glodni byli pwnie, bo msza w czasie lunchu byla ;)


robiac palemke zosia uczyla sie wiazac sznurki, okazalo sie w trakcie, ze umiala juz to robic, twierdzila, ze to jaj ja kiedys nauczylam, dziwne, nie pamietam za bardzo. trzeba bedzie sie zabrac za kokardki, bo piekne wiazane buty mamy na jesien!