czwartek, 18 października 2012

hura!

jedziemy na wakacje, a co ;)
rano ruszamy do vermont, spieszyc sie nie bedziemy, bo ma prawda, caly dzien padac, ale pogoda na sobote, niedziele i poniedzialek wymarzona. jeszcze mnie tam nie bylo, a juz bardzo mi sie podoba.
a tak wygladaja liscie na naszym przydomowym drzewie, piekne sa takie juz bardziej zolte niz zielone z cimnozielonymi kropkami.

wtorek, 16 października 2012

do dyni z taka wycieczka

jak co roku wybralismy sie na dynie. to byla niestety jedna z najgorszych wypraw, szczerze mowiac.






ludzi jak mrowek, dyn malo co, strasznie przebrane. ciagle tylko trabili, zeby nie podnosic ich za ogonki, bo w nocy byl przymrozek i moga poodpadac...zosia zmeczyla sie troche czekaniem na wejscie na dyniowe pole, z reszta nie tylko ona.





 prosze zwrocic uwage na rudego jednorozca po lewej ;)


 na szczescie w trakcie czekania znalezlismy z adamem fajne miejsce, zaraz za polem dyniowym byla laka a tuz obok plac, a na nim przerozne emerytowane maszyny rolnicze. no i to byl fajny plac zabaw, prawda. tatus troche panikowal, ze cos peknie, sie rozwali, ze nie wiadomo czy mozna tu wchodzic...zupelne nietatusiowo. ja bylam w niedziele tatusiem i pozwalalam na wszytsko wlazic ;) w pewnym momencie adam wyja ze stacyjki traktora kluczyk i sie troche przestraszylam, ale przyjazalam sie blizej traktorowi i stwierdzilam, ze to niemozliwe, zeby ruszyl ;)





przy okazji dowiedzielismy sie, co bylo raczej do przewidzenia, ze dynie przyjechaly na ta 'niby farme' z delaware czy jakiegos innego stanu ;( to byl nasz 3 i ostatni raz tam. co by nie bylo, za rok jedziemy gdzies indziej. w sklepie kupilismy jedno cukierkowe jablko, o dziwo poszlo cale, jablkowe paczki, zadziwiajaco dobre, choc za mocno cukrem obsypane, lokalny miod, 2 srednie dynie i butelke cudru jablkowego. razem 27 dolarow!!!!




 ale to jeszcze nic w porownaniu z moimi bardzo szybkimi i jeszcze bardziej nieudanymi przypadkowymi zakupami w ulubionym sklepie. nie musze pisac jakim, prawda?  wiec jak mi przy kasie pani powiedziala, ze za 2 rzeczy, z  czego jedna kosztowala 7 dolarow, mialam zaplacic 108 dolarow, szczeka mi opadla !!! 100 dolarow za lampe (90 plus tax)!!!
niemaz, jak nigdy, wrecz rzucil sie do montowania, chyba byl bardziej ciekawy niz ja. po wyjeciu z pudla stwierdzil, ze to jest chyba lampa kuchenna, po zamontowaniu potwierdzilo sie, to lampa kuchenna, najlepsza do zawieszenia nad stolem... nawet byla mysl, zeby jakas ja nad kuchennym stolem zawiesic, ale pomysl padl, a lampe trzeba bedzie oddac...chyba zrobie jej na pamiatke zdjecie, bo jest taka fajnie kosmiczna, a ze opadla ta czesc zakrywajaca kable przy suficie, wygla teraz wprost uroczo ;)

środa, 10 października 2012

w trakcie

coraz wiecej czasu spedzamy na gotowaniu i pieczeniu.


to miedzy innymi za to kocham jesien. miedzy innymi, bo powodow nie zlicze.
dzis obiecane juz jakis czas temu precle. uff, duzo przy nich pracy. kolo 4 jak pierwsze wyszly z pieca zosia zapytala, czy mozemy zaprosci na nie biance. hmm, pomyslalam, ze wlasnie mama odbiera ja ze szkolnego autobusu (ktory zatrzymuje sie 100 metrow od naszego domu ;). byla CZWARTA!!!!! przyszly bardzo chetnie, lubie takich niespodziewanych gosci.


poza tym uczymy sie codziennoscia i nie tylko, zosia juz przywykla do porannych lekcji czytania, idzie nam coraz lepiej, wszystkim bez wyjatku, mi prowadzenie, zosi czytanie, a adasiwi 'nieprzeszkadzanie'.
szykujemy sie do halloween, zoska chce byc, prawda, zlodziejem ;) w sklad stroju moja wejsc tylko 2 rzeczy, czarna opaska na oczy i worek na lupy. a adam piratem.  bardzo malo pracochlonne i malo skomlikowane stroje, dziekuje wam kochani ;)


in 1492

columbus sailed the ocean blue ;)


zosia stwierdzila, ze statki nazywaja sie jak dziewczyny, adam byl zachwycony, ze mogl mieszac kolory, nakladal farbe na kartke pedzlem jak lyzkal. dawno nic nie malowalismy, to bylo widac.
zosia w trakcie znalazla na podlodze papierowego krola ktory sie juz od jakiegos czasu pod nogami paletal i stwierdzila, ze to bedzie jej kolumb.
a po poludniu zrobilismy, prawda ;) apple pie i bardzo nam smakowal.


jak to jest, ze mezczyznom ladniej w fartuchach niz kobietom???? wygladaja w nich wrecz odswietnie ;) czesciej trzeba zakladac kochanie, zdecydowanie!

poniedziałek, 8 października 2012

bailey arboretum


najsmieszniej bylo jak sie troszeczke zgubilismy, ale naprawde tylko odrobine, bo mamy nowy gps, stary/nowy sie nie znalazl, ostatnio uzywany w drodze powrotnej z sylwestra. mamy pazdziernik, chyba sie juz  nie znajdzie...wiec bedac praktycznie na miejscu skrecilismy dosc niepewnie w jakas uliczke i zaraz zatrzymal sie kolo nas zmotorozywany czlowiek chetny pomoc. no i jak sie go zapytac o to arboretum, bo jak niemaz nie jest  pewien jak cos sie wymawia to nie bedzie szczelal, a sowo nie nalezy do najlatwiejszych (wlasnie przerabialam dzis z zosia dzwiek 'r' i wiem cos na ten temat ;) wiec pan pyta, a niemaz mysli, what you call it...ja za plecami mowie arboretum i od razu sie domyslam ze on nie wie jak to wymowic ;))) jeszcze chwile pomyslal i wymyslil! botanical garden! a pan na to: oh, arboretum? yessss! jest za rogiem ;)
zupelnie przypadkiem znalazlam to miejsce w zeszlym roku na sieci. ucieklo mi z glowy na jakis czas, na szczescie sie przypomnialo. mialy byc w niedziele rowery, ale pogoda zapowiadala sie paskudnie, wybralismy sie wiec w sobote w miejsce z mojej glowy. przepiekne miejsce. mozna pobawic sie na niby placu zabaw, pograc na cymbalkach, pobiegac po trawie pochodzic po lesie. tylko trzeba sie odpowiedniej ubrac, obuwiowo odpowiedniej. po 10 minutach nogi mielismy przemoczone. dzieci to w ogole byly w crocsach, nie moga sie z nimi rozstac, chyba bede je musiala brutalnie schowac...
zosi najbardziej podobalo sie krzeselko, adasiowi mostek, mi cympalki, piekne dzwieki wydawaly, mozna bylo zwyczajnie ot tak sobie uderzac a brzmialo to jak najprawdziwsza muzyka! niemezowi podobalo sie, ze wstep byl wolny ;)
nie no zartuje, tez mu sie bardzo bodobalo. maja tam troche zwierzat ktore w roznych smutnych okolocznosciach do nich trafily i musialy zostac, bo nie poradza sobie same na swiecie. smutne bylo to, ze prawie wszytakie byly okaleczone przez ludzi. badz to tych za kierownica, bodz uwolniene z domow w ktorych zyly na lancuchach...













wrocimy tam na pewno. w lepszych butach, moze z rowerami...


piątek, 5 października 2012

gadula

caly czas gada i gada i pyta, czy moze cos powiedziec, a jak mu mowie, ze juz mi to mowil!!! upiera sie ze chcial jeszcze raz. doszlo to tego, ze trzeba miec swoja kolej, zeby cos powedziec i to ja musze tych kolei pilnowac. ciegle spiewa jakies zmyslone piosenki, zupelnie bez sensu.
rozmawia z obcymi, na szczescie po polsku. podszedl w parku do malo-znanej mi dziewczyny i powiedzial czesc, zapytala sie go jak bylo w przedszkolu, odpowiedzial ze fajnie, ale juz nie bedzie wiecej szedl ;)
do innej znajomej krzyczal z hustawki, zeby sie na niego nie patrzyla,  bo sie jej boji.
bylismy dzis na wycieczce na manhattanie, mylam zosi rece w fontannie i slyszalam jak adam zrzedzi nam za plecami: idz babka, idzi babka, myslalm, ze on tak do zoski, zeby odeszla od wody, po 10tym idz babka odbracam sie , a on do jakiejs pani mowi, a ta sie na niego patrzy usmiecha i mach, taaak cos czuje, ze sie jeszcze przez synka nie raz wstydu najem...

zadaje rozne dziwne, trudne pytania:

dlaczego ogien jest niebieski?
dlaczego swiatlo jest grube? ......jakie?????
gdzie mieszkaja ryby?
dlaczego mam kosci?
dlaczego kasztany maja kolce?

a zabawa w 'a ty jestes....' zmienil na wersje do polowy angielska. teraz zaczyna tak: 'hello mr. bananna'  i w nieskonczonosc. nie wiem jak dlugo meczyl ta zabawa piotrka w niedziele w restauracji, ale minimalnie 30 minu!!!!

a w przedszkolu przelom. koniec z placzem. w wtorek byly moze 2 lezki w domu i moze 4 przy rozstaniu. za to we czwartek wstal rano i stwierdzil ze juz nie bedzie plakal w przedszkolu! cos zacza mowic, ze jakies pani nie lubi, tu sie zmartwilam i powiedzialam, ze mi na placu pokaze ktora to, wtedy oprzytomnial i stwierdzil z szerokim usmiechem, ze on 'psecies wsyskie lubi!' no i na wszytskie mowi 'babcia' jedna ma biale wlosy, a 2 pozostale czarne, ale tez sa paniami babciami ;)

czwartek, 4 października 2012

w sadzie

zawsze jest fajnie. szkoda, ze tak daleko (blisko 2 godziny samochodem) ale na szczscie nie trzeba tam caly czas jechac autostrada, tylko waskimi kretymi drogami. tam naprawde widac juz jesien. te wolno spadajace z drzew pojedyncze listki, niektore zwyczajne prosto w dol inne cala droge pokonywaly w piruetach. niezle z nich baletnice.
jablek w sadzie cala masa, pierwsze rosly czerwone delicjusze? niecierpie tego gatunku, niestety sporo ich do torby wpadlo. jak sie okazalo zosia i adam tez za tymi szczegolnie nie przepadaja. najlepsze jonagoldy, wielkie, soczyste, nie za kwasnie, nie za slodkie. tak, nasze ulubione wszystkich bez wyjatku. mialo zaczac padac o 4 ale sie troche przesunelo i lunelo o 2 ;( szkoda, nie udalo sie odwiedzic  ani farmy, ani sklepu z okolicznymi smakolykami, ani poslychac muzykantow. no ale nie ma co nazekac, bo dzien byl przepiekny, zakonczony obiadem w polskiej restauracji. czekalismy na niego chyba godzine, nie zartuje! zaryzykowalam i wzielam placiki ziemniaczane, blada, byly jakies przedwczorajsze, gdybym byla magda, to bym je pewnie zwrocila. czasami zaluje, ze nie jestem. nawet dosc czesto.
zdjec z sadu malo, zosia na wszystkich rozmazana, non stop z bianca biegala. a najlepiej jak adam je dwie gonil i straszyl. mlodsza siostra bianci, andrea nie dawala im rady niestety, musi wiecej cwiczyc.







w pewym momencie zostalam sama z adamem. czekalismy na sebastiana, zosia poszla dalej zbierac jablka z ania. adam troche odpocza na mokrej ziemi, a potm wstal i zapytal czy moze zrobic przedstawienie, bo ma 10 muzyk ;) no i spiewal mi o basiach ktorym spadaja na ziemie lizaki i robia bams i kosmosach co leca i tez robia bams na ziemie, bo kazda piosenka konczyla sie jakims bamsem ktory wiazal sie automatycznie z teatralnym upadkiem przedstawiajacego ;)









w parku

jesiennie. pustki. tylko my, mamy spacerujace z niemowlakami w wozkach  i bejbiki w glebokich hustawkach. nie zawsze jest az tak pusto, akutral bylo mokro po nocnym deszczu, moze dlatego nikt nie skusil sie na spacer do parku. a bylo bardzo przyjemnie. hustawki wszytskie nasze. zosie ugryzl jakis jesienny komar, rownie toksyczny jak te letnie, a moze nawet bardziej...





szukalismy jesieni. zielone jagody na drzewach spomaranczowialy, troche lisci juz spadlo, najwiecej z 'plastelinowych drzew' ale i z lip zolte juz zlatuja. adam chcial znalez jakies kwiaty. no i sie udalo. zrobilismy jesienne korony, zosia swojej oczywiscie nie zalozyla ;)


adam zrobil mi zdjecie w moich nowych bardzo jesinnych wlosach. bardzo mi z nimi dobrze. dzieki ewa!