wtorek, 2 października 2012

jablkowo-kasztanowy dzien

bo z corocznej wyprawy na jablka przywiezlismy skarb: cala torbe kasztanow !!!!
(ja tu na tej naszej 'wsi' kasztanowcow nie widzialam, jest jeden i to po drodze do adama przedszkola, ale jakis chory i od lat nie owocuje...)
kocham kasztany, sa takie gladkie, byszczace i ta aksamitna latka. jestem pewna, ze bywaly laciate, potem chyba im te laty brazowialy... pamietam je jak dzis, caly park kasztanowcami mielismy zarosniety, ze az trawa pod nimi nie rosla i smierdzialo kupami wron ;) i bylo kilka hustawek i wielka zjezdzalnia z ktorej sie wpadalo wprost do piaskownicy, a obok asfaltowa droga, szeroka, bez samochodow, idealna dla poczatkujacuch rowerzystow. na jednym koncu pelno drzew do wspinania, mialam tam jedno swoje, wierzbe placzasa, a na drugim koncu drewniane altanki i jakis taki niby basen, ale nie pamietam, zeby woda w nim byla, za to odpadaly malenkie kwadratowe plytki i mozna bylo wchodzic do srodka i je zbierac. ciekawe jak teraz wyglada.
zosia pyta ostatnio o polske, czy kiedys tam swoj dom znajdziemy i czy juz nigdy tu nie bedziemy mogli wrocic i czy wszyscy polecimy kiedys tam razem samolotem. a jak nam sie nie spodobo, to co?


tyle moich nostalczycznych wspomnien i przemyslen corki, jeszcze zdjecia z dzisiejszej zabawy. na dobry poczatek zosia przyniosla ksiazke o basi, te o tym jak jest w przedszkolu, zawsze chciala zrobic kasztanowe figurki z basi polki. dzien byl idealny, padalo od poludnia do wieczora non stop!





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz