czwartek, 4 października 2012

w sadzie

zawsze jest fajnie. szkoda, ze tak daleko (blisko 2 godziny samochodem) ale na szczscie nie trzeba tam caly czas jechac autostrada, tylko waskimi kretymi drogami. tam naprawde widac juz jesien. te wolno spadajace z drzew pojedyncze listki, niektore zwyczajne prosto w dol inne cala droge pokonywaly w piruetach. niezle z nich baletnice.
jablek w sadzie cala masa, pierwsze rosly czerwone delicjusze? niecierpie tego gatunku, niestety sporo ich do torby wpadlo. jak sie okazalo zosia i adam tez za tymi szczegolnie nie przepadaja. najlepsze jonagoldy, wielkie, soczyste, nie za kwasnie, nie za slodkie. tak, nasze ulubione wszystkich bez wyjatku. mialo zaczac padac o 4 ale sie troche przesunelo i lunelo o 2 ;( szkoda, nie udalo sie odwiedzic  ani farmy, ani sklepu z okolicznymi smakolykami, ani poslychac muzykantow. no ale nie ma co nazekac, bo dzien byl przepiekny, zakonczony obiadem w polskiej restauracji. czekalismy na niego chyba godzine, nie zartuje! zaryzykowalam i wzielam placiki ziemniaczane, blada, byly jakies przedwczorajsze, gdybym byla magda, to bym je pewnie zwrocila. czasami zaluje, ze nie jestem. nawet dosc czesto.
zdjec z sadu malo, zosia na wszystkich rozmazana, non stop z bianca biegala. a najlepiej jak adam je dwie gonil i straszyl. mlodsza siostra bianci, andrea nie dawala im rady niestety, musi wiecej cwiczyc.







w pewym momencie zostalam sama z adamem. czekalismy na sebastiana, zosia poszla dalej zbierac jablka z ania. adam troche odpocza na mokrej ziemi, a potm wstal i zapytal czy moze zrobic przedstawienie, bo ma 10 muzyk ;) no i spiewal mi o basiach ktorym spadaja na ziemie lizaki i robia bams i kosmosach co leca i tez robia bams na ziemie, bo kazda piosenka konczyla sie jakims bamsem ktory wiazal sie automatycznie z teatralnym upadkiem przedstawiajacego ;)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz