piątek, 2 listopada 2012

sandy

amerykanie maja zwyczaj nadawania huraganom imion. jada alfabetycznie, wypadlo s. okazalo sie, ze sandy jednych oszczedzila, a innym zabrala wszystko. az mi glupio, bo nie ogladalam wiadomosci, nie lubie ogladac, nie lubie wiedziec, no ale tym razem sie nie dalo. a glupio mi,  bo wydawalo mi sie, ze to takie nic, wialo i tyle. u nas wialo a innych domy albo splonely, albo zalala je slona woda. sebastiana kolega prawie stracil zycie zabezpieczajc dzrzwi w piwnicy budynku w ktorym mieszka, nagle wlala sie do piwnicy woda z sila ktorej nie potrafie sobie wyobrazic, wlala i prawie go zabrala, w ostatniej chwili kolega podal mu reke i wyciagna go z wody.
masa ludzi jest bez pradu. polowa manhattanu i wiekszosc long island. niemaz caly tydzien byl w domu. nawet nie wie, czy biuro zalalo, czy nie (dolny manhattan, piwnica), z pewnoscia nie ma pradu. przez most mozna przejechac samochodem z conajmniej trojka pasazerow, ale jak tu jechac, skoro na stacjach nie ma paliwa, a to co w baku lepiej trzymac na czarna godzine. siedzimy wiec w domu, gramy w gry, bawimy sie, gotujemy cale mnustwo pysznych rzeczy, odwiedzamy sasiadow, oni nas odwiedzaja, chodzimy do parku, biblioteki. myslimy jak duzo szczescia mamy...tak sobie pomyslalam, ze fajnie by bylo nie miec pradu dzien, ale tydzien, to ja dziekuje, sasiadka z dolu gosci znajomych, sa u niej od wtorku, ledwo tu z long island dojechali, swiatla drogowe nie dzialaly, a na autostradzie lezaly polamane drzewa...nie wiedza kiedy wlacza prad, nie wiedza kiedy beda mogi wrocic do domu...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz