piątek, 25 stycznia 2013

bardzo zimny tydzien za nami

dzien w dzien conajmniej -10. a nawet nizej do tego jezcze ten przeszywajacy wiatr. na dwor wychodzilismy tylko w adama dni przedszkolne. zrobilismy smakolyki dla ptaszkow, ale te cos ich nie widza, to juz drugi raz, wisza takie pysznosc i nikt sie po nie nie zglasza, nawt miastowe latajace szczury...

jednego dnia odwiedzila nas bardzo odwazna ania z dziecmi, ze chcalo jej sie w takie zimno stac na przystanku z dziecmi??? no ale dali rade, umilili nam wtorkowe popoludnie. a w srode raz jeszcze sama alicja nas odwiedzila. ania w tym czasie byla u fryzjera. wrocla z paczkami i miala nawet chwile zeby napic sie herbaty. badzo lubie pic herbate w towarzystwie, bardziej niz kawe.



adamowi spodobalo sie powiedzonko tatusia, chodzi po domu i mowi rozne wersje: hej hej kup se kelj i heja heja nie ma kleja.
zupelnie przypadkiem poznalysmy legende o tym jak powstala nawa miasta warszwy. mamy bardzo fajna nowa obrazkowa ksiazke o buzliwych dziejach tego pieknego miasta. na jednym sa narysowani wars i syrena sawa. potem przeczytalaysmy z innej ksiaki legende o tychze i bardzo fajan lekcja z tego wyszla.

a dzis kochani, dzis spadl snieg!!!! piekny taki drobniutki, blyszczacy, skrzypiacy pod nogami. wyszlismy na dwor jak tylko cienka warstwa przykryla chodnik. okazalo sie, ze na dworze wcale nie jest zimno. adam tak smiesznie pada na chodnik co kilka metrow i robil piekne orzelki. mozna bylo ogladac kto jakie ma wzory na podeszwach i patrzec na slady maksia, psa sasiadow,a po potem adam wpadl na fantastyczny pomysl. rozpedzal sie, padal na kolana i jechal, bo spodnie ma fajnie sliskie. ah, jak dobrze ze ten snieg spadl, bo juz tracilam nadzieje i nawet wiosny zaczynalo sie chciec. jutro szykujemy sie na sanki, choc sporo przedurodzinowych zakupow i prac przed nami, ale co tam, snieg wazniejszy.





poniedziałek, 21 stycznia 2013

czarodziej

adam wybral sobie w niedziele w moim drugim ulubionym sklepie COS. nie byle co, a przepiekna czarna aksamitna podszyta bordowa podszewka peleryne! taka prawdziwa peleryne czarodzieja z przecieciem, zeby wlozyc rece, zapinana na haftki. jest piekna, a adam za nia szalej, przy kasie jeszcze srawdzil mnie, czy aby ja kupilam, bo rozne numery mu juz w zyciu przy kupowaniu wycinalam, wiec mi nie ufa (nieopisana na blogu historia z niekupionym a obiecanym kijem odkurzaczem z pierwszego ulubionego sklepu... ) peleryna ma swoje miejsce, ma wisiec na ramie lozka razem z kapeluszem czarownicy.

jak mysle o dzisiejszym dniu, to piersze co mi przychodzi do glowy, to ze byl slaby. zosia od rana miala swoje zajecia, do ktorych adam nie umial sie dolaczyc, wycinala, robila pieczatki palcami, no zeszlo jej prawie do lunchu. potem zrobilam im klebek i zaczeli bawic sie w kotki na rozne sposoby, duzo bylo miauczenia, to rzecz pewna. na lunch bylo spaghetti z brokulowym pesto na widok ktorego adam wpad w rozpacz (dziwne, wczesniej jadl i nawet mu smakowalo...) a ja jakas amatorka dolozylam mu do tego sosu pomidorowego, znaczy wszystkim dolozylam wsciekla juz maksymalnie, zupelnie zapomnialam, ze z zielonego i czerwonego wychodzi bardzo malo apetczny koror sraczkowaty... no ale jakos dalismy rade.
a patrzac na zdjecia widze fajny dzine w korym kazdy cos sie nauczyl. adam zazadal lekcji. wiec ponawlekalismy na sznurek dziurkowane serduszka, zosia zrobila na oknie wystawe ze swojej porannej przygody z pieczatkami. na lekcji czytania bylo duzo b i d az sie biedna spocila, na podwoeczorek byla zupa budyniowa z jagodami i herbatnikami, niby im smakowala, ale nikt nie zjadl nawet polowy malej miseczki ;)
adam caly dzien byl jakis taki bardziej przylepny niz zwykle, mam zle przeczucia....
aaa, widac adama nowa fryzure? niestety widac...nastepne ciecie nie predzej niz za rok, jezeli w ogole...
nie moge sie do niego przyzwyczaic, zupelnie nie moge...










sobota, 19 stycznia 2013

kocia zosia

bardzo kocia, chce miec kocie urodziny. spojrzalam dzis na jej gole stopy, boze ale wielke sie nagle zrobily, chyba z numer sie w ciagu miesiaca urosly!!! twierdzi, ze jak skonczy 6 lat to bedzie chciala gdzies chodzic, moze na balet, moze na pilke nozna???? mama sie cieszy i zaciera rece. adam w tym momencie zacza krzyczec, ze on NIE bedzie chodzil, a zosia pyta dleczego, przeciez tak pieknie tanczysz ;))) no ciekawe jak to w rzeczywistosci wyjdzie. widze jak mocno sie zmienia. zaczela strasznie za tata teskinc, codziennie odlicza, ile jeszcze dni tato bedzie w pracy. a adam dzis na dobranoc zadal tacie pytanie zasadnicze: 'tato, a co ty w tej pracy tam robisz????? co????'
jutro sie dzielimy, zosia jedzie z tata na lyzwy, jeszcze nie wie, ale sie jutro ucieszy!!! a ja z adamem jakde wybrac zosi prezent, zastanawiam sie kto bardziej czeka na te urodziny, zosia czy adam. wczoraj przyszla paczka od kogos, babci lub cioci oli, oszukalam was, ze to do sasiadow nie do nas. adam sie zalamal, stwierdzil, ze juz nie moze sie doczekac tych paczek do zosi ;))))



manhattan

dla taty zbudowaliscie, chyba natchnieni zeszlotygodniowa wycieczka, a moze wy wiecie, jak wasz tatus manhattan lubi??? a moze to za ten kartonowy domek ktory wak kupil???
no nie powem, niezle to wam wyszlo, mocno napakowany, czego tam nie ma, zupelnie jak w rzeczywistosci :))))




a w kartonowym domku jest straszny balagan, jednego dnia nawet troche posprzatalam jak sie wieczorem kapaliscie, ale jest to typowy przyklad syzyfowej pracy. ciegle sie w nim cos dziej, przyjecia, szpital, sypialnia, kemping...

wtorek, 15 stycznia 2013

grand central

pojechalismy w niedziele na nowojorski dworzec centralny, ktory niedlugo obchodzi swoje setne urodziny. glownie na wystawe elektrycznej kolejki. okazalo sie, ze to nie jeden pociag a kilka, wiec bylo glosno. na szczescie mieli tez ksiazki, glownie o pociagach, ale nie tylko. pewna mloda dama odnalazla tam spokoj, bo huk 10 pociagow to bylo dla niej troche za duzo. adamowi sie podobalo, ale wylozone obok ksiazki mocno kusily...;)








poniedziałek, 14 stycznia 2013

jeszcze o starym roku


zakonczylismy go wyprawa do marty i artura. nie udalo sie wynajac naszego 'stalgo' miejsca niestety. no ale odwiedziny u wyzej wymienionych sa dla nas zawsze atrakcja. bo tam jest zawsze fajnie, wystarczy pare milimetrow sniegu na dworze, wstep wolny do remntowanej piwnicy, cokolwiek, tam nikt sie nie nudzi. adam pojechal z falszywie podleczonym powigilijnym czyms i troche go tam rozlozylo, potem troche mnie, a potem to juz lepiej nie pisac, bo najwazniejsze, ze wszyscy sa juz zdrowi, bo chorzy byli chyba wszyscy uczestnicy wyprawy...
dzien przed sylwestrem chyba najmilej wspominam, gralismy wieczorem w rewelacyjna gre. mysle ze ze 3 godziny gralismy, smiechu bylo coniemiara.
a sylwester jak to u nas zawsze zacza sie pozno, ale trwal chyba dosc dlugo, nie wiem, bo, co tu duzo pisac, niepamietam za duzo ;)))))

















zaleglosci


zaleglosci, z kazdego kata do mnie zagladaja, w koncu udalo sie swieta sprzatnac, ale napisac o swietach nie bylo kiedy??? to moze dzis, bo jeszcze miesiac i wiosna nas zastanie.
adam byl mocno zmeczony, jak sie okazalo, zaczelo go cos brac, ale w wigilie tego jeszcze nie wiedzielismy. byl barszcz z nowego przepisu, bardzo slaby, ze az musialam pewne osoby na przymusowy przedwigilijny spacer wyslac, po sianko i barsz z torebki ;) pierogi i uszka robilismy w sama wigilie i wyszly przepyszne. kaspusta z grzybami troche gorsza, bo grzyby w niej kupne i troche w zebach zgrzytaly...sernik taki sobie, dietetyczny, bez spodu ;) byly sledzie, ktorych w tym roku nie zapomnialam kupic, choc sama ich nie jem, znaczy nie jadlam, bo niemaz przy dzieciach mnie zaatakowal widelcem z nabityk kawalkiem "sprobojesz kochanie???' eeeee no i co bylo robic,  sprobowalam, nie lubie, przynajmniej teraz juz wiem, sledzie to nie moja kategoria, sa takie geste intensywne, nierybne...brrrr. adam za to nic nie zjadl, nic a nic, spedzil wigilie wszedzie tylko nie przy stole, zaczy sie glownie pod, a potem odkryl drabine, ktore spelniala role statywu w tym uroczystym dniu. jak na nia wszed, tak zejsc juz nie chcial. po kolacji otworzylismy nasze recznie robione prezety. w tym roku slodkie, ehh, za rok jakos inaczej trzeba to zrobic, wczesniej zaczac prace, najlepiej zaraz po wakacja, wtedy na pewno sie zdazymy i zostana nam po nich pamiatki, a nie zbedne kalorie ;)
otworzylismyy prezenty od babci, zagralismy w gre i dzien sie skonczyl. to byl pracowity i piekny dzien. za to nastepny nie byl najfajniejszy, wszyscy obudzili sie mocno zmeczeni, a coniektorzy chorzy. wszyscy procz zosi, ktora nie mogla sie doczekac az wstaniemy, bo pod choinka byl jakis WIELKI prezent. jakos udalo sie przez poranek przebrnac, a potem juz zlecialo, dzieci mocna zmeczone zasnely po poludniu, niemaz zadzwonil do brata i rozmawiali i rozmawiali....
a tak to na zdjeciach wyglada: