środa, 29 maja 2013

wyrosla!

a juz myslelismy, ze nic z niej nie bedzie!


ponad tydzien podlewalismy scieta gorna czesc marchewki, taki troche wysuszony kawalek marchewki, ktora sie kupuje w worku bez naci. wygladalo to dosc marnie, az tu nagle wystrzelila! ta na zdjeciu jest zosi, adama byla chyba jeszcze bardziej 'podsuszana', bo potrzebowala tydzien wiecej, zeby ruszyc.
namalowalismy tez ogromna 5cio stopowa marchewe. dawno niczego tak duzego nie malowalismy. przy okazji mieszalisy klolory podstawowe
zolty + czerwony = pomaranczowy i niebieski + zolty = zielony


adam juz wie co z czego mozna namieszac. tak, malowanie duzych rzeczy to duza przyjemnosc.
teraz bede was przy niej mierzyc i zaznaczac kto ile urosl .


czwartek, 23 maja 2013

przyjemne z pozytecznym ;)

takie zabawy lubie najbardziej.
zbieralismy kwiati tu i tam, troche w parku troche od sasiadow, troche jak przed bozym cialem, prrrawda,  tylko w zdecydowanie mniejszej ilosci. azalie u nas w pelnym rozkwicie, ciagle sa fiolki, bratki tu i tam jak widac...


potem kwiatki tluklismy mlotkami przez lniane szmatki. przy okazji uczylismy sie troche o pigmencie i  o tym po co kwiatom te piekne kolory.


a na koniec zrobilismy kartki okolicznosciowe, ciekawe kto je dostanie, bo sa juz w drodze, pytanie czy dojda na czas, mysle ze powinny ;)


a tu zabawa z mazakami i filtrami do kawy. swietna zabawa. najpierw malowalismy zmywalnymi mazakami kola na filtrach,


potem je skladalismy i rozek zamaczalismy w wodzie.



momentalnie widac jak wode w gore wedruje i porywa tusz mazaka do tanca. rozbiera go przy okazji na czesci skladowe..



chromatografia sie to nazywa. nie sadze, zeby ktores z moich dzieci zapamietalo to slowo. ale skoro mial byc eksperyment, potrzebowalam jakies madre slowo wyciagnac z rekawa ;0)
najciekawiej wychodzi brazowy i czarny.
a wyschniete filtry zamienilismy w motyle. wisza na kuchennym oknie i ciesza oczy.

ps. nadgryziona morela nie byla czescia mojego eksperymentu ;)

wtorek, 21 maja 2013

mi, mi, mi, mi mi...jade sobie jade....

tak adam spiewal, na swojej pierwszej rowerowej przejazdzce bez bocznych kol! wyprzedzil siostre o pol godziny.
zoska chciala, ale sie bala, jak to zoska. ale widok mlodszego brata pedzacego na rowerze z zupelna swoboda chyba doprowadzil ja do ostatecznosci. wsiadla na swoj zakurzony rower i od razu pojechala. nie widzialam jej z przodu, ale ponoc horror na twarzy miala wymalowany. aczkolwiek hamuje juz z piskiem opon i najszerszym z usmiechow ;)



a adam pozyczyl rower sasiada olusia, poszlismy wyslac kartki swiateczne, wsiadl i pojecha ot tak.
i od rzau zacza spiewac. nie umie jeszcze hamwac, ale chetnie na rowerze tanczy, jak uslyszy muzyke z przejezdzajacego obok auta.


co za dzien, zupelnie nie planowany, a tak pieknie sie zakonczyl. moze dlatego, ze zacza sie fatalnie, a moze poprostu potrzebowalam pozadnej dawki optymizmu, bo wszytsko na czarno ostatnio widze.

piątek, 17 maja 2013

to byl chorobowy tydzien

pierwszy raz na dwor wyszlismy dopiero w srode i to troche z przymusu, bo trzeba bylo jechac na lekcje plywania. tak tak, nie ma ze glowa boli, lekcje zaplacone, to trzeba jechac, zwlaszcza, ze jest ich tylko osiem. poszlam na calosc, nie wzielam wozka dla adam, tylko kazdy dostal hulajnoge, ja plecak na plecy i pojechalismy na manhattan. wysiedlismy z metra a tu niespodzianka (dodam, ze jade zawsze duzo wczesniej i wstepujemy na ulubiony plac zabaw po drodze). pada deszcz. na szczescie jest tam tez w poblizu ksiagarnia bardzo przyjazdna dzieciom. okazalo sie, ze az za bardzo. dawno tam nie bylismy. polowa jednego z pieter jest calkowicie poswiecona zabawkom, dla dzieci w kazdym wieku. troche mi bylo szkoda ksiazek, bo tyle nowosci wylowilma golym okiem. niestety nie dane mi bylo poogladac wiele, bo choc dzieci bardzo ksiazkowe mam, to mega wypasiony sklep z zabawkami wygral, zwlaszcza ze za czesto w tego typu miejscach nie bywamy. nie to, ze zabawek nie kupuje, co to, to nie. poporostu latwiej przez internet sie to robi. no ale i ja skozystalam, poogladalam, kazdy pokazal co mu sie podoba. nic nie kupilismy, ale oczy nacieszylismy wszyscy. nie bede pisala jak bylo na basenie, bo niestety nie obywa sie bez lez zwlaszcza na poczatku. ale jestem twarda, obracam sie i udaje, ze nic nie widzialam...ufam, ze bedzie lepiej...

to byl tez tydzien siania i sadzenia roznych nasion na rozne sposoby. jak cos nam wyrosnie, to sie pochwalimy. wszytsko w zwiazku z ksiazka the carrot seed r. krauss. to bardzo prosta historia spisana w kilku zdaniach, zosia przeczyta ja juz samodzielnie z malym 'ALE'. nie wezmie je sama z polki i nie zacznie czytac, wkladam ja jej do reki i prosze, zeby mi przeczytala. nie robi tego niechetnie, ale zapalu tez jeszcze nie widze.

w wazonie na kuchennym stole stoja sloneczniki. natchnely mnie do lekcji o tym najslynniejszym malarzu od slonecznikow.




posadziismy tez z zosia ogrodek dla elfow. tak szczerze mowiac, to zosia jakiegos wiekszego zainteresowania elfami, czy ksiezniczkami nie wykazuje, zupelnie (porsze zwocic uwage na tatuaz na dloni ;). ale wiedzialam, ze pomysl sie jej spodoba, bo grzebanie w ziemi to jak najbardziej jej BAJKA. a jak jeszcze dodac domek do pomalowania, ptaszki, kamienie, muszle....





a na koniec tygodnia zrobilo sie lato! marta znowu zrobila adrianowi wagary i spotkalismy sie wszyscy w parku. 3 godziny zabawy w najlepszym wydaniu. zapowiedziala, ze to juz ostatnie wagary w tym roku. ale kto ja tam wie ;)



wtorek, 14 maja 2013

dzieci 'dokladaja' czyli zagadka od zoski i stwierdzenia adama

mielismy wczoraj po sniadaniu (a w zasadzie to i w trakcie) zagadkowy poranek. zaczelo sie od autorskiej zagadki zoski, na ktorej....poplynelam...
"jest szare, ma dlugi nos i lubi orzeszki, jest to zwierzatko"
rozne rzeczy wymyslalam, az wstyd sie tu przyznac, ale nawet z mysza wyskoczylam, a jak juz zupelnie nie mialam pomyslow na szare zwierzatka adam zasmial sie ze mnie i powiedzial: 'SLON!' no tak, zupelnie nie wpadlam na ten trop, chyba to zwierzatko mnie zmylilo, myslalam, nad czyms mniejszych rozmiarow ;)
potem wyciagnelam 'kraine zagadek' m.przewozniaka, swietna pozyca. mamy ja od lat i bardzo lubimy, zoska poplynela na strusiu, a adam na lisie ;) musialam sie jakos odegrac, co nie ;)

adam rozmiawia a olusiem, w skrocie: olus twierdzi, ze adam dokucza zosi. adam sie wypiera, ze niby nie, olus dalej sie upiera, ze tak, ze dokucza, na to adam do niego: 'olus ty to sie nie znas na ludziach!' nie ma zielonego pojecia skad on te teksy bierze, mozna by posadzic babcie, bo co jakis czas cos tam z babcinego slownika dolozy, jakis czas temu powiedzial olusiowi, ze u jego babci jest 'zawse pieeeeeekna pogoda' albo twierdzi ze cos jest 'swietne', a to juz 100 procentowa babcia ;)

w sobote jak sie zabieral do malowania: 'ok cas sie zabalac do loboty' ;))))) to mozna przypisac mamusi ;)
to nowe dla mnie, ze dziecko powtarza cale zadnaia po doroslych, zoska nigdy tego nie robila, adam wrecz przeciwnie, czasami cale zdania z ksiazek cytuje.

wylewny jest tez mocno. skakali  sobie dzis po macie do jogi. kazdy pokazywal i drugi mial robic tak samo. adam nagle podszedl do mnie, rzucil sie na szyje i powiedzial:' kocham cie mamo' potem rzucil sie na niemeza i tez powiedzial ze go kocha, odwrocil sie, zobaczyl siostre i juz bez prztulania (wie, ze siostra nie lubi sie przytulac, ze o wylewnosci nie wspomne) stwierdzil ze zosie tez kocha, a zosia z wyrzutem zapytala: 'a maje?????' tez oczywiscie maje kocha ten nasz adas kochany

a i jeszcze cos swiezego, dzisiejszego mi sie przypomnialo. byla dzis u nas ewa. cos grzebala przy kmpie chyba i nagle powiedziala: 'ale jaja' a adam z mety do niej:' co jaja, jakie jaja, gdzie????'

niedziela, 12 maja 2013

dzien wagarowicza

nie u nas, w piatek ktos zrobil komus wagary na serio.
lubie moja sasiadke marte za miedzy innymi luzne podejsce do spraw szkolnych ;)
w czwartek wieczorem zadzwonila do mnie z propozycja pojechania do ogrodu botanicznego na brooklinie. spora grupa sie zebrala  bo dolaczyla do nas jeszcze madalina z dziewczynami. trojka szesciolatkow, jedna homeschooled, drugi na wagarach a trzecia hmmm tez do szkoly w tym semestrze nie chodzi. dodac do tego trojke czterolatkow....tak bylo gwarno i wesolo ;)


mielismy malego pecha w zwiazku z wszelkimi zakazami. ciagle ktos nas opierniczal i zakazywal:
chodzeniem po murko/kraweznikach
wspinania sie na drzewa i kamienie
wlazenia pod krzaki
siadania na trawie
jedzenia!!!
na szczescie po trawie mozna bylo raczej bezkanie biegac, a piknik z jedzeniem na trawie mozna bylo robic wsrod przekwatajacych pieknie wisni.
a tu prosze bardzo adama mina obrazona, wszedl w te piekne niebieskie kwiaty w tle, wiec go osobiscie zjechalam




ale i tak wszystkim sie bardzo podobalo



wisnie byly w trakcie przekwitania, krajobraz prawie zimowy prezentowaly przed nami. adrian krzyczal, ze pada snieg!







jak zawsze spora atrakcja cieszyla sie fontanna, taki maly kranik z pitna woda dla zwiedzajacych. taka woda smakuje o niebo lepiej niz ta przywieziona z domu, zawsze.



na sam koniec odwiedzilismy czesc specjalna dla dzieci. byla zabawa z pompa, potrzebne byly 2 osoby, jedna musiala wlewac wode a druga w tym czasie pompowala, ze juz nie wspomne o tym, ze wode trzeba bylo przyniesc w wiaderku ktore sie napelnialo w jeziorku na dole. swietny przyklad pracy zespolowej, jedna osoba nie dala by rady, no powiedzmy, ze bylo by jej ciezko.


a na sam koniec zoska znalazla super duper tlusta dzdzownice, wszyscy jej zazdroscili, no prawie wszyscy ;)


wtorek, 7 maja 2013

kawalki dni ostatnich...

zamieszkaly z nami 2 slimaki, ktore trzeba bedzie uwolnic w najblizszym czasie...adam negocju ze mna, za kazdym razem pokazuje cale 10 palcow, tyle jeszcze dni chce go miec. dzis zabral go do przedszkola, bardzo sie wszytskim podobal, nawet babci na skypie go dzis pokazal.


byly pyszne sniadania z nowego przywiezionego od marty bloga kulinarngo
bylo duzo szkoly planowanej i tej mniej planowanej, ktora zawsze wypada lepiej niz to co zaplanuje...


niamaz zacza przywzic z pracy wode w plastikowych butelkach (nie kupujemy wody w butelkach, pijemy filtrowana kranowe) no i trzeba bylo cos z tych butelek zrobic, bo przeciez nie moglam ich tak po prostu wyrzuciec do kubla na plastik ;)


niby trampolina

dostalismy w spadku od znajomych roczny materac. do spania sie nie nadal, ale do skakania jak znalazl!
najfajnie jest rozbiec sie z konca mieszkania i wskoczyc na materac, albo zrobic fikolka z rozbiegu, albo skakac z muzyka lub bez. bylo kilka wypadkow, wiadomo, ale na szczescie nic powaznego. gosci tez mielismy i takich spokojnych i takich szalonych i na szczescie nikomu nic sie nie stalo. niemaz zaproponowal, zeby materac zostawic, bedzie dla oli i kuby jak przyjada. tak, to nie jest zly pomysl ;) tylko czy ja z nim jesze dwa miesciece wytrzymam i czy dywan lezacy pod nim bedzie kiedys jeszcze soba??? ;)))







'swietnie sie bawilismy u olafa na ogrodzie'

cytuje w tytule slowa adama ktore dzis wypowiedzial przy sniadaniu.
a bylismy nie tylk u olafa, wiadomo gdzie bylismy calusienki ponad tydzien prawda ;) ale tak to ostatnio jest, ze jak jedziemy do kasperskich panstwa to jedzedziemy do olafa i tyle. kiedys jezdzilismy do olivii, nawet nie wiem kiedy to sie zmnielo i jezdzimy teraz do olafa. kto wie, moze w przyszlym roku pojedziemy do emila ;)
'swietnie' zostalo adamowi po babci, zdecydowanie wczesniej nie uzywal tego slowa!
powrot do nowego jorku po takich wakacjach jest jak kuracja wstrzasowa. na sniadnie pierwszego dnia bylo niewiele. najpierw prosiliscie o mleko, nie mialam, potem o sok..., wiadomo, jak poprzednio, mialam za to chleb, ale byl nie taki jak lubicie!!!??? a potem zrobilam sie troche nerwowa, a co za tym idzie i ton glosu podwyzszony mialam, ze o cisnieniu nie wspomne... wiec po niezbednej chwili ciszy zaczely padac kolejne pytania, dlaczego my nie mamy takiego ogrodu jak olaf?  nastepny pytanie prosze..a czy kiedys bedziemy mieli??? wtedy poprosila, zeby mnie jeszcze raz o to mleko zapytali, bo juz wole...
ale mialam napisa jak bylo. 
byliscie brudni, podrapani, posiniaczeni, wolni, byliscie najszczesliwsi. mam nadzieje, ze zostana wam te chwile w pamieci, ze kiedys bedziecie je wspominalai, jak ja wizyty w ksiaznicy, koze na ogrodzie, ziemnieki z parnika....uciechow i stog siana, krzaki agrestu, dom babci pachnacy farba olejna...
patrzylam na zosie jak biega z olafem po ogrodzie, machala rekami, smiala sie, chyba nigdy takiej jej jeszcze nie widzialam.



miala z olafem ciagle cos do zrobienia, a to kompost, a to blotne ciasto, a to pogon za zlodziejami, czy kims innym.





podeszlam raz do nich jak sie na hustawce bujali, a robili to dosc czesto, bardzo chcialm im zdjecie zrobic, nawet sie udalo. ale po chwili wygonili mnie, bo chcieli sobie pogadac, a ja im przeszkadzalam. och ilez bym dala, zeby sie dowiedziec o czym oni na tej hustawce gadali...



adam czesto zajety zabawa z emilem w piaskownicy, albo jazda na traktorze, albo razem sie hustali.



zimny dran, znczy lokiec ;)






wszyscy rowno pomagalismy marcie sadzic, och bedzie miala sporo kalarepy w tym roku ;)))
nie obylo sie bez kilku wycieczek. zaliczylismy i biblioteke i cotygodniowe wielkie zakupy i ulubiony plac zabaw zakonczony wizyta na wiosennej lace, a nawet wycieczke kolejka podmiejska do balimore, gdzie bilet w dwie strony zadzialal w 3 strony, czemu dociekliwa olivia mocno sie na glos po angielsku z drugiego konca wagonu dziwila ;))))
niezapomniane chwile.... dzieki!