środa, 31 lipca 2013

brooklyn bridge

jedno z tych miejsc, ktorych nie mozna ominac jak sie nas odwiedza. nawet nie pamietam kiedy tam poprzednim razem bylismy. trafilismy na remont mostu niestety...
to byla jedna z tych dluzszych calodniowych wycieczek, na ktore zaliczalo sie koniecznie:
plac zabaw
lody
piwo (pod mostem, znaczy sie na, i to jeszcze nielegalnie:)
zdjecia, duuuuzo zdjec
ledwo zywe dzieci w drodze powrotnej, a najpewniej to spiace ;)












kolo samochodu okazalo sie, ze zabralam nie to co trzeba zapiecie do roweru na dach...(niemaz dojechal do nas na most rowerem prosto z pracy) kuba zglosil sie na ochotnika, wrocil do domu rowerem, a reszta pojechala samochodem. okazalo sie, ze byl pierwszy! odwazny jest nie powiem, mi by to pol dnia zajelo, choc mieszkam tu przeszlo 10 lat.


a zeby dzien milo zakonczyc poszlismy do restauracji. tym razem z ewa na sushi. z moich 12 kawalkow zoska zjadla mi TRZY! moze komus sie wydawac, ze to malo, ale jak ktos baaardzo sushi lubi, a za czesto go nie jada to te 3 kawalki, to bylo bardzo duzo. ale ciesze sie, ze jej posmakowalo, no pewnie, ze sie ciesze! oboje z adamem lubia tez japonska zupe miso. a ja lubie restauracje do ktorych ide z dziecmi z przyjemnosca, bo nie musze przeszukiwac menu i zamawiac im kolejnego makaronu z serem, czy nalesnikow z serem czy tortilli z serem ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz