środa, 11 września 2013

na farmie raz drugi

numeruje, bo bedzie mam nadzieje jeszcze trzeci.
ta sama ulubiona farma na ktorej najedlismy sie pryskanych przepysznych malin i jezyn. narazie zyjemy ;)
tym razem dzwonilam i dokladnie pytalam co mozna zbierac. najbardziej zalezalo nam na plaskich brzoskwiniach.
ala najpierw to niemaz bardzo chcial wyprobowac swoj nowy samolot. calkiem niezle szybowal, aczkolwiek bylam  (jak to ja) cala w nerwach, ze w padnie do kurnika i co wtedy????? kury zawalu jeszcze dostana. potem balam sie jeszcze ze nagle gdzies na dole wyskocza jacys ludzie niedajboze dzieci i na ich glowach wyladuja nasza podniebna maszyna. lubie sie bac ;) na szczescie zakonczylo sie bezwypadkowo i poszlismy na brzoskwinie.



zoska byla zalamana, bo tradycyjne byly tak omszale, ze tylko najwiekszy owocowy hardkorowiec dal im rade, czyli adam. no ale po zjedzeniu pojawil sie kolejny problem, brak wody do umycia rak, klejace rece, to cos z czym adam sobie zupelnie nie radzi...tak wiec zawrocilismy i dobrze, bo adam czytsty to adam zadowolony, a poza tym zobaczylismy ludzi na traktorze. przejazdzka byla darmowa, wiec wsiedlismy bez wahania ;) pana traktorzysty chwile nie bylo, ludzie coniekotorzy zaczeli sie denerwowac, az w koncu sie pojawial, african american, z fantastycznym jamajskim akcentrm. ale to jeszcze nic. przeprosil mocna nas czekajacych, ale byl glodny i skoczyl na lunch. usmiech mial jak 100 dolarow. sympatia wylewala sie po prostu z niego. a jak wsiadl na traktor i zacza spiewac boba marleya na cale gardlo to juz nawet ci najmniej usmiechnieci na traktorze zaczynali sie rozchmurzac. wiozl ludzi tam gdzie chieli, opowiadal o farmie, o swojej pracy i w ogole byl niesamowicie zadowolony z zycia. a brzoskwinie byly najlepsze na swiecie.




potem poszlismy jeszcze na jablka, wczesne kwasidla, i na pole sloneczinkowe.





a potem zlapalismy 'stopa' i traktorem wrocilismy do punktu wyjsca. inny pan o rownie pieknym akcenciei powiedzial nam, ze gdzies na tylach farmy sa klatki z krolikami. jak tam dotarlismy akurat byly karmione, glowie resztakami tego czego na farmie zbywa. pozwolili nam je karmic tymi resztakami, ktore wygladaly ciut za dobrze jak na resztki. wiec zapytalam pana czy to aby na pewno wszystko dla korlikow??? stwierdzil ze tak, ale jak cos mi sie podoba, to moge sobie brac. takim to sposobem wrocilismy do domu z pelnym workiem darmowych warzyw. dzieci oczywiescie nie mogly od tych rolikow odejsc, ale ja im sie nie dziwie, bo byly naprawde przepiekne, i takie aksamitne w dotyku no i jedza tak smiesznie...

ale to jeszcze nie koniec wycieczki. w drodze powrotnej niemaz nagle zboczy z trasy, bo zobaczyl na mapie jezioro. ah jak ja lubie takie niespodziewane wycieczki. nie mielismy strojow, zeby sie wykapac, ale byla tam wypozyczalnia lodzi.
tu prosze bardzo wazny pan z wioslami


tu wazna pani na lodzi


wszyscy chieli oczywiscie powioslowac, bo wydawalo sie, ze to takie latwe ;)




nawiasem mowiac, to bylo przeszlo miesiec temu ;)

niedziela, 8 września 2013

powrot do domu

konczy sie czas codziennych wypraw na plac zabaw. powoli zaczynamy byc w domu wiecej. nie jest to dla was latwe, bo straszne z was powsinogi i najchetniej calymi dniami byscie w ziemi grzebali, sie hustali, biegali, w pilke grali. rozumie was...




czasami sie uda

zrobic prace, ktora sprawia wielka przyjemnosc szasciolatce i czterolatkowi.
najpierw spacer i zbieranie materialow. staralismy sie nic nie zrywac, tylko zbierac. przy okazji, pewien starszy pan przestrzegl nas, ze to jest wszystko osikane przez psy. pewnie mial racje, ale wyczulam w glosie, ze za psami nie przepada...potem opowiedzialm dzieciom jak psy znacza teren, czyli sikaja. bardzo sie to opowiadanie spodobalo trzeba bylo jeszcze raz i jeszcze raz...no ale dzieci maja nieograniczona zdolnosc sluchani tych samych opowiesci milion razy...
w domu zalalismy klejem przykrywki od pudelek po butach. takkkk, lanie kleju, ktore dzieci tego nie lubia...
potem ukladalismy w kleju to co znalezlismy na spacerze i na koniec troche koloru, czyli chlapanie farbkami ;) (i w tym momenie tato sie ulotnil, jak mozna sie spodziewac)






dogonic lato

bede sie starala, bo jesien zaczyna nam powli na ulice zagladac...
wycieczka upstate ny, najpierw samochod, a potem waska sciezka doprowadzila nas do przepieknego wodospadu. wooda potwornie zimna, POTWORNIE. niemaz sie odwazyl i sie wykapall!!!! zoska wlazla do polowy, adam ledwo do kolan, a ja tylko nogi moczylam ;)





najfajnie bylo jak znalezli zabe. jakies za spokojne byly te zaby, zupelnie nie uciekaly z rak, trzeba bylo wkladac rece do wody, zeby sobie poszy. nie to, zeby ktos chcial sie ich pozbyc. najchetnie by je do domu wszytskie wzieli ;)







czwarte urodziny adama

w tym roku zupelnie inne niz dotychczas.
pomysly byly rozne, mialo byc przyjecie w inym miejscu niz zwykle, ale nie bylo, mial byc 2dniowy wypad na weekend, ktory tez nie wypalil. chyba najwazniesze bylo to, ze tato wzia wolne, a to sie za czesto nie zdarza!
na sniadanie, ulubione, fantastycznie niezdrowe, przeslodkie, farbowane, raz jeszcze ULUBIONE, paczki z dunkina ;)))
ja nawet ich nie kosztuje, bo pozostawiaja dziwny osad na podniebieniu gornym, dziekuje bardzo, i'm good ;)
ale dzieci kochaja je, przynajmniej moje.



pobodka jak to w takich dniach zazwyczaj bywa, bardzo wczesna, czyli jakas 6:30??? slysze jak adam siada na lozku i mowi, eee, cos sie nie zgadza, balony na podlodze???? cala podloga balonow!!!!
potem ubieranie, a jak ja szykowalam sniadanie (to sie naszykowalam, mowie wam ;) a dzieci w tym czasie ruszyly na poszukiwanie wszystkich czworek, ktore poukrywalam w najdziwniejszych zakatkach domu. podobala sie wam ta zabawa. wejdzie do rodzinnej tradycji. najsmieszniej bylo, jak adam poszedl zrobic siku i znalazl 4ke na wewnetrznej stronie klapy od sedesu ;)




potem sniadanko


i wyruszyismy na wycieczke na farme, moze powinna napisac to w czudzyslowiu ;)
na 'farmie' bylo goraco, ale najwazniejszym uczestnikom to zupelnie nie przeszkadzalo.





tu adam siedzi w drewanianym pociagu, chcialam wejsc i scisc razem z nim, ale uslyszalam, ze tam moze siedziec tylko laskawy. laskawy???? '...konduktorze laskaway, zabierz nas do warszawy...' ;))))








wieczorem tort, bo co by nie bylo, to tort musi byc. tradycyjnie nieciastowy, tylko galaretkowo-piankowy, bo takie lubimy najbardzije, specjalnie dla adama tort farma z blotem koniecznie i jeziorem ;)
wieczorem przyszli ci najulubiensi sasiedzi. niestety im tort nie posmakowal, co adama wielce ucieszylo i pochlona kolejny kawalek ;)