piątek, 7 listopada 2014

ogrod botaniczny queens

po raz pierwszy.
nie wiem jak to sie stalo, ze tyle lat tu mieszkamy I nigdy nas tam sie bylo, to taki piekny ogrod.
a ze jest juz listopad wstep byl wolny ;)
pogoda piekna!
a wszystko w poblizu naszego lokalnego queensowego chinatown ;)
pojechalismy z ania, ala I damianem. najpierw lunch. wietnamski, potem zimna herbata z kulkami z tapioki. kazdy ja chcial, ale nie kazdy sobie z nia poradzil ;) powiem tak, bylo smiesznie, bo najpierw pan zapytal czy wszyscy chca kulki, I tu powinnam sie zastanowic, dlaczego pyta, ale oczywiscie wszyscy chcieli. ja nie dalam im rady, adam tez nie, zosia poniekad, ala I damian tez nie bardzo, za to smakowaly ani ;)
a potem to juz tylko spacer po ogrodzie, wypady do lezienki czeste, aaa, a w laziene nad toaleta napis, szkoda ze nie zrobilam mu zdjecia bo mi nie uwierzycie... nad toaleta tabliczka 'woda z toalety nie nadaje sie do picia' koniec cytatu. zastanawia mnie, bo nigdy w zyciu podobnego napiu nie widzialam, czy to dlatego, ze ogrod jest w bardzo chinskiej okolicy??? moze kiedys kogos przyuwazono....starch sie bac...napis byl stary farba sie zniego luszczyla ale byl... no tyle o napisie ;)

kwitly jeszcze ostatnie w tym sezonie roze



I rozne inne kwiaty ktorych nazw niestety nie znam...w ziolowym ogrodzie pelno bylo ziol prawda, troche pojedlismy (szczaw) a troche przyjechalo z nami do domu, bo przeciez juz niedlugo przyjdzie mroz I nic z nich nie zostanie ;)
droga powrotna autobusem zajela mnam tyle samo co droga tam, czyli godzine ;) ale autobus mimo poczatka swej trasy byl pelny. ustopila nam miejsca para azjatow, rzecz nieslychana! a wczesniej jeden dziadek bardzo zapraszal adama na swoje kolana, no nie skusil sie synek ;) a jedna babcia mimo tloku upierala sie zeby sobie na osobnym siedzeniu polozyc torby ;) co zirytowalo inna pania I usiadla na jej torbach ;) tyle z moich autobusowych obserwacji ;)
I zdjecia:




halloween 2014

bardzo bliska bylam odwolania tego swieta w tym roku, nie zartuje. juz nawet nie pamietam o co chodzilo adamowi, serio. bardzo zle wspominam ten dzien. poprostu takie ciezkie uczucie we mnie pozostalo, ze to nie byl adam I nie bylam ja tego dnia. jeden z najciezszych naszych dni. na zdjeciach tego nie widac.
nie zawsze jest u nas kolorowo, wycieczkowo I z usmiechem na twarzy. sa krzyki, placz, tupanie nogami I trzaskanie drzwiami. ale jak ktos zaczyna gardzic sniadaniem ktore mama przygotowala z obowiazku, ale z miloscia, to juz brak mamie sily. zabraklo I sily w ten wlasnie piatek, tydzien temu...
po poludniu przyjechali do nas sasiedzi, ktorzy nie sa juz naszymy sasiadami. poszlismy zbierac cuksy. musze przyznac, ze zosia po raz pierwszy od kiedy jest w pelni swiadoma tego swieta, przebrala sie I cieszyla sie ze swojego stroju baaardzo. w zeszlym roku jak w strasznie niewygodnym stroju ducha szla zbierac cuksy stwierdzila, ze w przyszlym roku bedzie nietoperzem I dotrzymala slowa. latala, biegala, naprawde cieszyla sie tym zwyklym strojem, ktory zrobilam w niecala godzine!
adam w tym roku byl chrisem (albo martinem, ale chyba chrisem ;) z wild kratts. malo kto wiedzial kim jest, nie wiem, czy winic moje umiejetnosc :) czy raczej to ze ludzie nie znaja tej fantastycznej bajki.
pierwszy przystranek jak co roku wata cuktowa!


a potem to juz po kolei az do rybnego sklepu. bo taki byl cel mojego spaceru ;) kupilam krewetki I rybe I mozna bylo wracac do domu. chlopaki zostali u nas na noc. czesto zostaja I zawsze jest fajne. za kazdym razem spia inaczej. tym razem adam spal z olusien w jednym lozku na ich wlasne zyczenie, a Adrian spal na materacu z lozeczka przedluzonym o kawalek materaca z sofy ;) wszyscy razem w ich nowym malutkim pokoiku.

jeszcze zdjecia, z naszego podworka glownie, zanim wyszlismy I zanim chlopaki przyjechali