jak mysle o dzisiejszym dniu, to piersze co mi przychodzi do glowy, to ze byl slaby. zosia od rana miala swoje zajecia, do ktorych adam nie umial sie dolaczyc, wycinala, robila pieczatki palcami, no zeszlo jej prawie do lunchu. potem zrobilam im klebek i zaczeli bawic sie w kotki na rozne sposoby, duzo bylo miauczenia, to rzecz pewna. na lunch bylo spaghetti z brokulowym pesto na widok ktorego adam wpad w rozpacz (dziwne, wczesniej jadl i nawet mu smakowalo...) a ja jakas amatorka dolozylam mu do tego sosu pomidorowego, znaczy wszystkim dolozylam wsciekla juz maksymalnie, zupelnie zapomnialam, ze z zielonego i czerwonego wychodzi bardzo malo apetczny koror sraczkowaty... no ale jakos dalismy rade.
a patrzac na zdjecia widze fajny dzine w korym kazdy cos sie nauczyl. adam zazadal lekcji. wiec ponawlekalismy na sznurek dziurkowane serduszka, zosia zrobila na oknie wystawe ze swojej porannej przygody z pieczatkami. na lekcji czytania bylo duzo b i d az sie biedna spocila, na podwoeczorek byla zupa budyniowa z jagodami i herbatnikami, niby im smakowala, ale nikt nie zjadl nawet polowy malej miseczki ;)
adam caly dzien byl jakis taki bardziej przylepny niz zwykle, mam zle przeczucia....
aaa, widac adama nowa fryzure? niestety widac...nastepne ciecie nie predzej niz za rok, jezeli w ogole...
nie moge sie do niego przyzwyczaic, zupelnie nie moge...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz