pojechalismy dzis na zakupy spozywcze calorodzinnie, ze tak to ujme. zosia ogladala bajke w telefonie i nie chciala isc, poszlam wiec sama z adamem. wszytsko bylo ok, az doszlam do sekcji z mrozonkami, a tam nie wiadomo z jakiego powodu, tuz na lodowkami poukladali ciastka i rozne tym podobne. adam jest spostrzegawszy, wszystko zauwazyl, malo tego, wszytsko chcial! i bardzo GLOSNO sie tego WSZYTSKIEGO domagal. otworzylam sobie chipsy z juki, adamowi paluszki, potem jeszcze lizaki i ciastka. czestowali makaronem z miesem, adam opedzlowal calosc oczywiscie i udalo mi sie zrobic zakupy. przy kasie musialam troche walczy, bo naduprzejmy pan, chcial mi wszytskie otwarte paczki pakowac w worki, OSOBNO! prawie wygrala, poddalam sie jak bez pytania zapakowal mi paczke surowych piersi do worka...podjechalismy z a wozkiem do auta, a tam okazalo sie ze padl akumulator i jestesmy lekko uziemieni. na ratunek niemaz zadzwonil do krzysia t. ja w miedzy-czasie poszlam jeszcze do miachaels (sklep ze sprzetem do rozny robot recznych itp.) szczesliwie powrocona (kupilam farby do materialu w koncu!) dowiedzialam, ze zostawilam klucz od domu w zewnetrznych drzwiach...na szczescie sasiadka je znalazla...przyjechal krzysiu, uratowal nas i pojechalismy do domu. taka bylam na siebie, za te klucze zla, ze prawie sie w ciemnosci auta poplakalam. w domu doszlam do wniosku, ze mielismy sporo szczescie, bo jak by ten akumulator padl np w drodze do baltimore???
no i druga rzecz, dobrze wiedziec, ze jest ktos, na ktogo mozemy liczyc w takich sytuacjach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz