juz stracilam rachube ile razy padalo. i ma padac jeszcze wiecej i ma przyjsc mroz na weekend, a tyle jeszcze do zalatwienia, takiego przed urodzinowego zalatwiania, wiec nie da sie czekac do nastepnego weekendu...
no ale najwazniejsze, ze dzieciom sie podoba. adam byl dzis naprawde dzielny. bylismy na dworze z 45 minut. jechal na sankach, zosia mocno go trzymala, zeby sie nie bal i nie spadl. kopal, rzucal, smial sie i prawie wcale nie plakal. w drodze powrotnej, domagal sie maminych rak, ale siostra go mocno chwycila i jakos dojechalismy do celu czyli
domu, a latwo nie bylo, bo nie wszedzie chodniki odsniezone. jechalismy ulica, na nasze szczescie malo aut z niej dzis korzystalo. jestem z siebie dumna, bo takie wyjscie to dla mnie wyprawa prawie jak na kasprowy. adam nie chce czapki, rekawiczki sciaga, zosia jak to zosia, nagle w polowie ubrana znajduje jakas super fascynujaco zabawe typu siadane na odwroconym wozku dla lalek. no i aparat, bo bez tego szkoda w ogole isc na dwor, troche toto wazy, a po kilku zdjeciach okazuje sie, ze bateria padla.
mialam maly pretekst do wyjscia. potrzebowalam zrobic zakupy w polskim sklepie. w drodze powrotnej spotkalismy znajoma i zatrzymalismy sie na chwile. dzieci zaczely sie razem bawic, a z okna na paterze krzyczal na nas glos starszej pani. wolalam nie wdawac sie w dyskusje, zwlaszcza, ze dzieci nic szczegolnego nie robily, bo ilez moze sniegiem nasmiecic adam, i czy w ogole mozna sniegien nasmiecic??? zosia z kolega bawila sie od ulicy. pani starsza nie wytrzymala, pofatygowala sie i wyszla na chodnik nas przegonic, coz, chyba nie miala nic lepszego do roboty...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz