rano jezdzilismy pudlami, fajnie, bo nie da sie za szybko no i moga razem jechac, nawet nie doszlo do rzadnej wiekszej kraksy i nikt z pudla nie wypadl (po poludniu byly skoki z krzesla na sofe, adam 'duzysz' nie wyrobil na rozbiegu i wyladowal na podlodze, na szczescie twarza do gory)
potem poszli przywitac sie z sasiadami z dolu, olusiem i adisiem, a ja zajelam sie reniferami.
w poludnie adam poszed spac, a zosia mogla sie nimi bawic. zamiast dac jej napierw kredki, dalam markery, no i niestety, renifery nie sa kolorowe. za to wszystkie maja wszelkiego rodzaju bubu, nawet krew sie lala i naklejano plastry. scigaly sie ktory pierwszy do szpitala, a w szpitalu okazalo sie, ze niepotrzebnie przyjechaly, bo plastry im zupelnie wystarcza ;)
potem adam wstal, zjadl 2 obiady i przyszli na rewizyte sasiedzi z dolu.
dobrze mi z marta, na zmiane zaprowadzamy i odbieramy dzieci z przedszkola, odwiedzaja sie prawie codziennie, ratuje to nas w takie dni jak dzisiejszy.
ps. mam na stole obrus, prezent urodzinowy od marty, jest juz na nim drugi dzien i nie ma jeszcze ani jednej plamy!!! niewiarygodne...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz