adam nie chcial mi dac reki biegnac do oceanu (ma tak ostatnio w zwyczaju, krzyczy JA!!! I wyrywa sie). skonczylo sie jak mozna sie domyslic, maciupka fala podmyla go i polecia jak dluga. to bylo pierwsze i ostatnie zetkniecie z tym zywiolem. nie za bardzo mu sie tez podobalo jak ja weszlam do wody, ze o tacie i zosi nie wspomne.
na szczescie zabawa piaskiem zupelnie mu wystarczyla, sypanie rozlozonej na kocu cioci oli najbardziej.
po plazy (ciagle bylo nam malo) poszlismu jeszcze przejsc sie po slawnych klifach. slonce juz zachodzilo. adam zasna w drodze i zostal brutanie obudzony na miejscu. na szczescie bylo truskawkowe mleko na poprawe humoru.
mozna tymi klifami isc i isc bez konca, tak tam pieknie, az sie czlowiekowi przypomi, ze trzeba ta sama droga wrocic...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz