sobota, 14 kwietnia 2012

wielkanocne spotkanie

adam przezywal przeszlo tnazwa ydzien, ze jedziemy do olafa, zosia jak byla mniejsza mowila, ze jedziemy do olivii, teraz wymienia wszystkich, a przedwyjazdowy tydzien wygladal tak, ze za kazdym razem, jak zakladal buty pytal czy jedziemy do olafa i zalamywal sie jak slyszal, ze jeszcze nie. w koncu wszyscy sie doczekali, choc wyjazd stana pod znakiem zapytania, ja zaniemoglam konkretnie, a dziecom oczy sie pozaklejaly ropa. ale kazdy dostal swoj antybiotyk i jakos wydobrzelismy na czas. ja do tej pory lykam, bo dostalam mega serie na 3 tygodnie, nie za dobrze mi z tym, ale jak trzeba, to trzeba, ponoc mialam zatoki zapalone i zapalenie spojowek tez.
podroz minela bez wiekszych przestoi, a dzieci dojechaly nie ogladajac ani jednej bajki ( co nawiasem mowiac nadrobili w drodze powrotnej)
na dzien dobry wybralismy sie razem na basen, zosia lubi chodzic, ale to adam pokazal na co go naprawde stac. skakla do wody na 'bombe' i wcale mu nie przeszkadzalo, ze jest caly pod woda, tak mu sie spodobalo, ze nie chcial przestac. patrzylam zdumiona, ze moje dziecko robi cos , na co ja stara krowa, nie mam odwagi, na sama mysl o glowie pod woda jest mi slabo. tym razem udalo mi sie z kapieli wymigac, czasem fajnie byc chorym ;)
czuje ze teraz to juz naprawde musimy znalezc jakis basen i zaczac chodzic, w sumie to szkoda, ze nie lubie, bo bede musiala tak czy siak im towarzyszyc, niemaz raczej nie bedzie w stanie ich upilnowac, do samego adama czasem 2 osoby sie przydaja ;)
sobota uplynela na milych przygotowaniach, wszyscy udalismy sie poscwiecic koszyki z jedzeniem, i jak co roku bylo polowanie na jajka na przykascielnej lace, jajek wystarczylo dla wszystkich lowcow, potem skonsumowalismy je wspolne i mozna bylo dalej po lace biegac, zwlaszcze ze upelnie sami tam zostalismy. zosia znalazl kwiatnacy juz bez, znalazlo sie drzewo do wsponania i niezwykle interesujace tabliczki przydrzewnwn o ktore adam z emilem troche powalczyli, kleczeli przy nich jak przy oltarzu.
nawiasem mowiac tu pokarmy sa swiecone kadzidlem, a amerykanie przynosza wielkei kosze wypelnione przeroznymi rzeczami, butelka wina to dosc czesty w nich widok, a i pudelko smietany widzialam, taka tam ciekawostka.
wieczorem wybralysmy sie z marta na zakupy, kupilismy dzieciom super blyszczace pilki, a sobie po spodnicy ;) nie wiem do ktorej old navy jest czynne, ale bylysmy tam tuz przed 9, weszlysmy i wcale nas nie wyganiali. a jak wrocilysmy do domu prawie wszyscy prawie spali ;)
cdn
patrze na zdjecie i sobie przypominam, to w sobote niemaz zabral dzieci na nieprzepisowa przejazdzke antycznym autem artka  el camino  bardzo mi sie nazwa tego auta podoba. adam siedzial tacie na kolanach i kierowal z bardzo powazna mina, zosia z olivia gdzies obok, troche na siedzeniu, troche na podlodze, pasy, jakie pasy???? tam sa w ogole pasy???? ;) byly tez zjazdy po super gorzystym ogrodku  swiezo zmontowanym go-cartem













pieklismy ciasta i cieczka, babka nam wyszla, w zasadzie to marcie wyszla, mazurek troche za mocno nam urosl, ale tez wyszedl, znaczy poszedl ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz