niedziela, 27 lutego 2011

sobota dniem wypiekow

taki nowy projekt, a w zasadzie powrot do starego, tak u nas w domu na rozanym bylo, ze na weekend zawsze jakies ciasto sie pieklo, czy to ulubionego 'skubanca' taty, czy moje i oli ulubione biszkotptowe przelozone galaretkowa bita smietana, albo drozdzowe z kruszonka. nasze amerykanskie weekendy 'przed dziecmi' procz imprez, pelne byly dobrego jedzenia i wypiekow.

z dobrym jedzeniem dla wszytrskich nie jest latwo, ale staram sie gotowac tak, zeby wszytscy zjedli, nie zawsze sie udaje, czasmi dzieci same nas zaskakuja. np we czwartek byla splesniala ryba w panierce z marchewkowymi ziemniakami i surowka z kiszonej kapusty. co adam z tego zestawy zjadl? duza porcje kapusty! zosia zjadla troche spelsnialej ryby i sporo marchewkowych ziemniakow. ja ziemniaki z kapusta, niemaz wszytskiego po troche ;)
w sobote zosia zjadla sporo surowego kalafiora, adamowi nie smakowal ;)

wracajac do sobotnich wypiekow, tym razem jablkowe muffiny. najlepsze na cieplo, szkoda, ze nie za bardzo dalo sie papierki z nich sciagac.na drugi dzien papierki schodzly zdecydowanie lepiej, ale juz tak dobrze nie smakowaly. w tygodniu upieklismy raz jeszcza krakersy, ktore juz tu goscily, nie wiem, czy w oryginalnym przepisie jest cos na tem temat, ale nie nalezy ich piec na papierze do pieczenia, chyba ze ktos gustuje w pieczonym papierze (odklejenie go okazalo sie byc zadaniem niewykonalnym...)

tancowala igla z nitka


Tańcowała igła z nitką,
Igła - pięknie, nitka - brzydko.

Igła cała jak z igiełki,
Nitce plączą się supełki.

Igła naprzód - nitka za nią:
"Ach, jak cudnie tańczyć z panią!"

Igła biegnie drobnym ściegiem, A za igłą - nitka biegiem.

Igła górą, nitka bokiem,
Igła zerka jednym okiem,

Sunie zwinna, zręczna, śmigła.
Nitka szepce: "Co za igla!"

Tak ze sobą tańcowały,
Aż uszyły LANCUCH (fartuch) cały!

J. Brzechwa


robilysmy 2 podejsca, za pierwszym razem udalo sie przeszyc 4 trojkaty, za drugim podejsciem pojechala do konca. zupelnie igly sie nie bala, dalam je ta najwieksza, raz sie ukula, ale bez wiekszych ceregieli przystapila do dalszej pracy. czyzby jakis talent po babci odziedziczyla ;)
nie wiem jak to jest, ale czytanie brzechwy czy tuwina najlepiej mi wychodzi, te wiersze mozna spiewac, budza we mnie jakas niespelniona aktorke, z innymi nie jest tak latwo, moze dlatego, ze je znam od dawna? maja w sobie to cos, moc, rytm? nie wiem, ale cos w nich jest, ze tak latwo je 'zagrac'.


środa, 23 lutego 2011

adam miksuje

zapomniana adamowa anegdotka z wczoraj. siedzimy z zosia przy cwiczeniach, adam bawi sie mikserem. dodam tylko, ze byl bez koncowek. ciagnie go za soba jak pieska. czemu mu na to pozwalam? nie wiem...pewnie mysle sobie, ze jak sie zepsuje, bede miala powod do kupienia nowego, tego ktory od dawna mi sie marzy, wiem, bardzo nieekologocznie myslenie ;)
w pewnum monecie rozlega sie straszny rumor. skacze przy stole, jak to ja, jak sie czegos nastrasze, kto widzial, wie o co mi chodzi. mikser stoi na podlodze i warczy na caly regulator, adam stoi obok na bacznosc. mianowice wlaczyl mikser do pradu, malo tego, mikser byl na biegu! lece, wylaczam mikser, chce adamowi tlumaczyc, ale zosia zaczyna pierwsza:
'mamo, czy zrobil dziure?'
parskam smiechem, nie moge nic wytlumaczyc, chowam mikser, moze sie jeszcze przydac, tak bedzie ekologoczniej, zanczy soie bezpieczniej ;)

cd cwiczen

zaczelo sie rano, jeszcze przed sniadaniem
'mamo, ja chce cwiczyc' ;)
tym razem wyciagnela jakis inny zeszyt, byly labirynty, kolorowanie czerwonego brzucha gila, troche smiechu przy nazwie, potem jeszcze proba pomalowania gila na zolto, tylko przypomnialam, ze w poleceniu jest napisane, ze gil ma brzuch czerwony, od razu siegnele po odpowiednia kredke. zobaczylam jaka ma sile polecenie.
potem poszlismy na zajecia do biblioteki. dzis niestety byly prowadzone w samej bibliotece (*czytaj wsrod ksiazek) a nie w osobnej sali jak zazwyczaj. zosia znalazla ksiazke richarda scarry i wertowala ja cala godzine, wcale jej nie przeszkadzaly skakajace prawie po niej dzieci do 5 little monkeys, czy plywajace z intensywnym wychylaniem przy row your boat.
niby tam sobie siedziala, zaczytana, ale ja przyszlismy do domu, co jakis czas lapalam ja na spiewaniu bibliotecznych piosenek. jak dobrze, ze jest juz otwarta. ponad rok czasu ja remontowali.
po poludniu zosia przystapila do kolejnej porcji cwiczen. przeczytalam polecenie: pomaluj robota. tym razem nie zmoczylam je farb akwarelowych, tylko dalam wode osobno w kieliszku. czego ja o tym wczesniej nie pomyslalam!!! nie lubie mieszania kolorow, zwsze wychodza szaro-bure.


adama trojki sa chyba tuz tuz, zasna dzis w poludnie o 12, wstal po godzinie zjadl lunch troche sie pokrecil (czytaj troche duzo go nosilam), ale byl tak slaby, ze o 2:30 ponownie zasna. wstal o 4:30 w calkiem dobrym humorze i pelen adamowej energii, zwlaszcza, ze przywital go widok gosci: alicji i damiana. nawet sie do mnie nie chcial jak zwykle przytulic, tylk pobiegl do kreconego fotela, sprawdzic, czyje nogi z niego wystaja. damian tez go bardzo ekscytuje, zwlaszcza, jego smoczek i fotelik samochodowy z daszkiem.



wtorek, 22 lutego 2011

cwiczenia




























zaczely sie ferie zimowe, szkola jest zamknieta, wiec i przedszkole tez. zosia jednak chyba pod skora czula, ze dzien jest inny niz zwykle i powinna cos 'przedszkolnego' robic.
wyciagnela poznym rankiem cwiczenia. nie za bardzo je lubie, moze troche za duzo ich mam. zosia czasami sama je wyciaga i razem rozwiazujemy zadania 3 i 4 latkow. dzis wyciagnela zeszyt uczacy rysowac. najpierw dorysowala brakujace elementy i pokolorowala auto. objasnilam jej o co chodzi, potem zaczela biedronke. ja poszlam polozyc adasia spac, a jak wrocilam pokolorowala juz domek (moj ulubiony) i zaczela rybke z usmiechem, co sie na wedke zlapala. potem jeszcze powstala cytryna w czerwonym przebraniu, zacza padac deszcz, powstala ochrona, zeby na 'lydke' nie padalo i wytsarczylo na dzis kolorowania. przekonalam sie do cwiczen, przynajmniej niektorych, bo te z trudna-odklejajacymi-sie-i-rwacymi naklejkami sa do bani ;(

pamietam ferie jednego roku, nie wiem w ktorej bylam klasie, moze 5, moze 6? byl snieg oczywiscie. jezdzilismy na sankach na skalkach do oporu, az zaczynalo sie sciemniac tak kolo 4. zimno czulo sie dopiero po powrocie. w domu goraca herbata z cytryna, nogi do miski z ciepla woda, a w telewizji robin hood. uwilebialam melodie z czolowki...

poniedziałek, 21 lutego 2011

wieczorynka

mamy nowa bajke, zosia zachwycona, o haroldzie i jego fioletowej kredce. czyta sharon stone. ladnie czyta, idealnie mi jej glos tam pasuje. po bajce zeby, plaster (bo sie wywrocila na golasa uciekajac przed tata i zatarla kolano calkiem pozadnie jak sie okazalo) i czytamy. ostatnio o pettsonie. bawi ja ten smieszny staruszek. wczoraj bylo o biwaku. dzis o torcie urodzinowym dla kota findus. Z intensywnie studjuje ilustracje, sa pelne przedziwnych szczegolow, jedna myszka pod parasolem, druga stara myszka siedzi w fotelu i czyta gazete, obok niej stoi wanna, taka stara na malych chomiczych nozkach ;) kaczki w pielegniarskich czepkach niosa na noszach rozbite jaja ;) itp.

pettson wyciaga gramofon, bedzie puszczal muzyke, w jakim celu nie bede wyjasniala, bo historia jak to u pettsona nizmiernie zawila, choc zasadniczo bardzo prosta. zosia pyta:
'mamo, dlaczego on nie ma ipoda?'
;)))))))
wlasnie sie dowiedzialam od niemeza, ze Z wstala dzis kolo 5 rano. myslalam ze o 6:30????
byla troche po poludniu zmeczona, ale dala rade, gdybym wiedziala o tej 5 pewnie bym ja po poludniu polozyla spac. czasami dobrze czegos sie za pozno dowiedziec ;)

na zdjeciu z z laka zosia, rzec mozna, ze sa nierozlaczne. lalka zosia spi z Z i kropkiem, byla nawet na urodzinach u jakuba w odswietnym stroju oczywisce.

niedziela, 20 lutego 2011

urodziny jakuba

troche sie obiawialam, czy zosia podola. wstala w sobote razem z baratem przed 6 rano. impreza byla na 4. po lunchu mocno prosilam, zeby sie polozyla, nic z tego, nie bylo mowy o odpoczynku, a tak mi sie marzyla mala drzemka, jak nigdy, serio!
lunch zaczelismy jesc kolo 12. za pozno jak sie okazalo. adam odpadl w polowie miski, zasna z lyzka w ustach ;)
ale dobrze mu sie spalo, pociagna 2 i pol godziny!
na urodzinach byly zabawy z latrkami. super sprawa. no i fajnie, ze dostalismy nowa baterke (latarka po slowacku ;), bo taka mala do reki mielismy tylko jedna i troche sie o nia bili.
bawilismy sie kiedys w szukanie kropka. wieczorem po kapaniu, kolacji i bajce, a przed czytaniem. schowalam kropka po lozkiem, zgasilam swiatlo i zosia z tata szukala, a adam ekcytowal sie ciemnoscia. za mcno go schowalam jak na pierwszy raz,nie udalo sie znalezc, musimy to koniecznie powtorzyc.
dzieci na urodzinach bylo tak fajnie malo. czterolatek jakub (jubilat), jego 15miesieczny brat rysko, alicja, zoska i adam. jakub jest slowakiem. zapytalismy sie rodzicow jak sie po slowacku spiewa sto lat, tyle sie znamy, a jakos nie moglam sobie przypomniec jak to idzie? okazalo sie ze spiewaja zdrowia szczescie i czegos tam jeszcze na melodie 'happy birthday' ;)
w zwiazku z przedluzona drzenka adama mialysmy z zosia sporo czasu na wyko ianie urodzinowej kartki. zosine postaci zaczynaja miec coraz to nowe elementy. nos to juz nie jest jedna kropka tylko 2, no i mozna sie juz 5 palcow u rak doliczyc ;) na kartce jest jakub z balonami i myszka(mojego autorstwa) z zawianymi balonami, bo straszie w sobote wial wiatr ;)
smiechu dostarczyla nam bita smietana po slowacku, bo nie chciala sie ubic, niemaz juz zacza pomstowac na trader joes', gdy po chwili okazalo sie , ze ubijana jest 'half na pol' czyli smietanka do kawy, a nie kremowka ;0)
swieczki na wyczekanym jak zawsze torcie jakies mocna smierdzace byly, zosia skwitowala to jak zwykle glosnym i wyraznym 'fujt, co tak smierdzi?'
do domu biedna nie dojechala, zasnela w polowie 10 minutowej trasy. przenieslismy ja z auta prosto do lozka. spala do rana z jedna pobudka na siku. cos tak do sebastiana o zimnie mowila. wiec ja przykryl druga koldra, a potem przemyslal co mowial, jej nie bylo zimno, tylko mowila, ze podloga jest zima ;)
rano nie moglismy wstac z lozka. wysiadlo ogrzewania. w sypialni bylo 15 stopni, u dzieci dobre kilka stopni mniej, w okolicach zosi lozka pewnie z 10, bo spi przy samym oknie...a na dworze bylo -8...

adasiowe nowosci


ania t. dzis mi powiedziala, ze adas sie zmienil, zrobil sie spokojniejszy, ponoc wczesniej wszedzie go bylo pelno i zywy byl bardzo. jakie to dziwne, ze matki czasami takich rzeczy nie widza ;)
widze, ze sie zmeni, ale pod innym wzgledem. juz obcym go nie sprzedam, na zajeciach w bibliotece siedzi mi na kolanach jak trusia i ani mysli biegac, czy szalec. dopiero na drugiej czesci dla starszakow sie rozkreca.
zaczyna sam podawac mi rozne rzeczy, ktore akurat potrzebuje. jak wie, ze idzie odwiedzic sasiadow z dolu, podaje mi mala rozowa torebke w chmurki i wklada do niej swoj termos na wode. dzis siedzial przy zastawionym do sniadania stole sam. spojrzalam na niego, co on tak tam steka i sie wysila. udalo mu sie sciegnac kawalek bagietki z miski i polozyl ja na sebastiana talerzu. potem jeszcze raz, wyciagal sie az siegna kolejny kawalek. ten polozyl na moj talerz ;)
szykowalaismy sie do wyjscia, wszyscy byli juz zasadniczo ubrani, ale nie do konca w oczach adama, poszedl do szafy, wzia niemeza czapke i mu podal ;)
blyskawicznie przytula placzaca z jego powodu zosie, a jak nie wie czemu placze, laczy sie w bolu i tez zaczyna wyc ;)))
podaje mi nogi przy ubieraniu spodni i skarpet, wie ze musi mi usiasc na kolanach, jak zakladam mu buty. takie drobiazgi, lubi zanosic brudne ubrania do kosza. coraz ladniej pomaga mi przy sprzataniu swoich ulubionych zabawek, czyli samochodow, ze szczegolnym uwzglednieniem 'ijo ijo' i drewnianych torow.
namietnie wypelnia kredkami pudelko po makaronie. to taka jego zabawa jak zosia jest w szkole. nic go nie kusi, nikt nie zawraca glowy nozyczkami farbami itp. mozna sie spokojnie, po swojemu pobawic.
potrafi sie tez mocno denerwowac i rzucac na podloge, szarpnac kogos przy okazji, tak w nerwach tez potrafi.
nauczyl sie skakac i namietnie nowo nabyla umiejetnosc cwiczy, razem z zielona nakrecana zabka od alicji.
ciagle pyta 'co to?' wielokrotnie o te sama rzecz oczywiscie ;)
zapytany czy chce ciastko entuzjastycznie i z werwa odpowiada 'taaa'
a na nastepne pytanie, czy chce umyc zabki dobitnie i z krzywa mina 'neee'
ciagle zasypia mocno do mnie przytulony, obejmujac moja twarz, czy tez powinnam napisac maltretujac moja twarz???

środa, 16 lutego 2011

z i twister

bardzo chciala zagrac. okazalo sie, ze nie jest to latwa gra (od 6 roku zycia wedlug pudelka), tak wiec zagralysmy po swojemu.
ja wymyslalam konkurenceje, jak bylo cos nie do konca jasne to demonstrowalam.
tak ze skakalysmy tak:

na 2 nogach
na prwej lub lewej
co drugie kolko na 2 lub 1 nodze
po poszczegolnych
kolorach
tylko po bialym
po cichutku
szybko
na czworakach
turlalysmy sie
nie udalo sie na krzyz, nawet nie chciala sprobowac. lubie rozane krzyzowanie rak i nog, takie cwieczenie mozgu, bardzo trudne jak sie okazuje...







































na koniec Z poprosila o nalesnika,
najpierw sie ugniata ciasto, smaruje, zawija, kroi i zajada ;) najwiecej smiechu przy krojeniu ;)



witraz





zrobilysmy dzis z Z witraz z bibuly. pomysl z tego polskiego bloga (bardzo fajnego nawiasem mowiac) chyba pierwszy raz Z podobalo sie klejenie. moze dlatego, ze bylo wyraznie widac
gdzie klej jest, a gdzie go jeszcze nie ma? pod koniec pracy zauwazyla, ze kawalek pleksi wysechl i posmarowala go jeszcze raz. bardzo fajna rzecz na prezent. lancuch z serc wycielam sama. jak go rozlozylam Z powiedziala, ze serc jest za malo, zapomnialam o maji...jak moglam!!! nic to, wycielam raz jeszcze, tylm razem odpowiednia ilosc ;)

wesole sniadanie




















nie spieszylismy sie specjalnie, bo adam zrobil pobudke wszystkim o 6:30. w srody chodzimy do miejeskiej biblioteki na zabawy 'na kolanach' dla najmlodszych, a potem zabawy, spiewanie, wierszyki i czytanie dla tych starszych. zajecia zaczynaja sie o 10, wiec mielismy sporo czasu.
siadanie jak zazwyczaj, najzwyklejsze w swiecie, kukurydziane kulki z mlekiem, tylko tym razem dostali rurki. zosia kiedys czesto tak jadala, nawet zupy, ale adam chyba poierwszy raz doswiadczyl rurki nie do kubka, tylko miski. zakonczenie malo by sie niemezowi podobalo, troche mi zajelo, zanim obiektyw wyczyscilam ;)



poniedziałek, 14 lutego 2011

kocham was na okraglo

brudnych od czekolady, zupy, sosu, ryzu i galaretki!
rano po przebudzeniu Z zapytala czy bedzie walentynkowy 'kortocik?'
kortocika nie bylo, byly za to na podwieczorek truskawki w koczeladzie ;) A pierwsza zjadl z ogonkiem, jak sie mozna bylo spodziewac...



































rano poszlismy na paczki do dunkina. zosia bardzo je lubi, wiec czemu nie. na dworze bylismy juz kolo 9. na miejscu zamowilam 4 paczki w kszalcie serca z kremikiem, lukrem i sercowymi spinkols, siegnelam po portfel do torby, glebiej i glebiej szperalam, ale juz wiedzialam, ze nie mam go w torbie...
tak wiec podziekowalam panu za te piekne paczki i zrezygnowana zaczelam Z tlumaczyc, ze zapomnialam pieniedzy, a moja madra corka tak mi odpowiedziala: 'nie martw sie mamo, nic sie nie stalo!'
wtedy wiedzialm ze musze te paczki jakos zalatwic. poszlismy na plac zabaw, chwile sie pobawilismy i kolo 10 poszlismy do zakladu fryzjerskiego gdzie pracuje ewa. z pozyczona 5 poszlismy jeszcze raz na te paczki. byly wysmienite, a po skonczeniu A kurtka nadawala sie juz tylko do prania.

chrupkowy potwor













powstal podczas adasia drzemki.
zwykle chrupki kukurydziane zamoczone w wodzie swietnie sie sklejaja, trzeba tylko do pieciu policzyc ;)
na poczatku to byla wazka, z czasem przemienila sie w weza, a na koniec waz zostal potworem ktory wedlug Z:
' je okruszki
stare listki i nowe
i papier
i zupe pomodorpwa
i trzeba uwazac, bo gryzie!'

o rak myciu


jakos nie zawsze pamietam o tej waznej poniekad czynnosci. aczkolwiek jak slysze zosie odpowiadajaca mi, ze nie musi myc rak po wyjsciu z ubikacji, boo bedzie jadla widelcem to robi mi sie slabo...





znalazlam na znajomym blogu bardzo fasjne doswiadczenie.
najpierw zosia nasmarowala sobie rece balsamem, powiedzialam jej, ze to jest brud, potem dotknelysmy nasionek, ktore udawaly zarazki i bakterie. poprzyklejaly sie mocno do brudnych rak. potem zosia dala mi czesc i bakterie przeszly na moja reke, potem dotknela stolu i zostaly na ceracie, itd itp. nastepnie umyslysmy rece, bardzo dobrze wysuszylysmy i czystymi dotkenlysmy zarazkow i bakterii, nie przykleily sie do rak!
tymczasem myje rece chetniej, zobaczymy jak dlugo...

niedziela, 13 lutego 2011

przy niedzieli kazdy sie weseli

a zwlaszcza niemaz, bo nigdzie nie trzeba bylo jechac ;)
fajnie tak zwyczejnie domowo spedziec ten dzien.
na sniadanie byly firmowe french toasty niemeza.
potem niemaz z a i z podjeli sie zlozenia niesamowiece 'zlozonej' zabawki: 'marble run' (pozyczyl ja nam sasiad adrian, dostal 3 , doslownie TRZY identyczne zabawki na urodziny, pomyslalam sobie, ze to musi byc jakas super rzecz!)


















powiem tak, nie polecam. 2 razy do niej podchodzili. za drugim razem nawet sie udalo, ale zawsze jakas kulka gdzes po drodze wylatywala. bardzo mocno przy tym wszytskim obserwowalam adama czekajac tylko, na moment, kiedy wezmie ja do buzi. wydawalo mi sie to nieuniknione. niestety mialam racje. moze tak mocna o tym myslac go sprowokowalam? ;)
zabawka zostala ntychmiastowo spakowana i odniesiona. z ciekawosci sprawdzilam na amazonie ile to kosztuje, 40 dolarow!!!!!
pogoda byla naprawde piekna, taka wiosenna, a z za nic nie mozna byla namowic na spacer. coz bylo robic, sama poszlam i tyle. jak wrocilam adam wstal i udalo mi sie ich na pol godziny wygonic z domu. potem przyjechali do nas z wizyta panstwo dazenowscy z dziecmi. zdjedlismy ostatnie juz pierogi z babcinych zasobow. dzieci zjadly po tuzinie ciastek, ktore z wczesniej zrobila.

dziewczyny caly wieczor jezdzily na plazmie, ktora alicja nazywa slicznie 'samolotem'.

to byl bardzo mily koniec tygodnia, bez pospiechu, bez auta, bez stresu, ze kots zasna kiedy nie trzeba, a ktos inny obudzil sie za wczesnie. bez wiecznego szykowania wyjazdowych snakow, toreb, szukania parkingu, skladania i rozkladania wuzkow.
dobrze czasem poprostu zostac w domu i sie soba nacieszyc.