poniedziałek, 27 czerwca 2011

park

ten co zawsze. to juz nasze 3 lato razem. raczej sie nam w nim nie nudzi. adam jest na etapie wspinania na na rozne takie tam nie dla niego.
zosia lubi wymyslic cos 'innego' a ja nie lece do niej z krzykiem, tylko z aparatem.







happy (late) father's day



troche musial tato na prezent poczekac, ale w koncu, z tygodniowym poslizgiem sie udalo. adam wymyslil odrysowywanie raczek, ale sam nie mial wystarczajaco cierpliwosci, zebym mu ja odrysowala, trwa to zdecydoewanie dluzej, niz jak sie na kartce rysuje. babcia pomalowala zosi paznokcie na zieloneo, choc po prawdziwym lakierze juz prawie nie ma sladu ;) ja wymyslilam kiczowatre sercew, i kwiatka ;)
pieknie sie w niej prezentujesz niemezu kochany ;)





nie lada gratka


zdjecie calorodzinne, a prawie go mialo nie byc, wielkie dzieki dla lukasza.

adam ewidentnie do nas nie pasuje... raz, ze nie jest na granatowo, a co najwaziejsze, wylamal sie z tymi swoimi oczami, za ktore ciegle zbieram komplementy ;) wcale nie sa takie bardzo niebieskie. sa jasne z ciemna oblamowka, przez co zrenice wydaja sie byc bardzo ciemne, no wyjatkowe masz oczy synku bez watpienia, po dziadku jurku oczywiscie ;)

sobota, 25 czerwca 2011

motylki


praca wspolna moja i zosi. kiedys popdpatrzona na blogu u lilla-a. tak nas na te motylki wzielo przez jutrzejsze motylkowe urodziny alicji. zosia juz nie moze sie doczekac.
w tle nasza urocza peknieta sciana. jeszcze troche, a ta nasza buda sie rozwali biorac pod uwage predkosc z jaka adam jezdzi na plazmie i wpada na to i owo. dzis w parku nabil sobie pod babcinym czujnym okiem spora sliwke, nad okiem ;) ponoc plakal. brode tez ma cala w siniakach, o nogach nie wspomne. aaa bym zapomniala, adam zjadl dzis w parku peta i chyba wszytsko z nim w pozadk, bo mial odruch wymiotny ;)

teraz wszyscy grzeczie spia, bo mamy po poludniu na karuzele i zakupy jechac. nawet babcia drzenie, a w zasadzie to drzemala, bo sie jej przypadkiem ('ej juz napisalas swinio, dostaniesz w leb!-mowi wlasnie do mnie moja mama, tak sie do coreczki odzywa...;) chrapnelo i sie obudzila, a ja zaczelam sie smiac, nie do opanowania ;))))))

milego weekendu wszystkim !

piątek, 24 czerwca 2011

slodko mija wam czas


dzieki babci, nie ma spaceru, ktory by sie nie zacza lub zakonczyl CZYMS slodkim. w drodze do parku tez, pewnie i w drodze z parku by COS bylo, ale szeryfowa juz sie na to nie godzi.
co najbardziej lubicie???
zelki, lody, kolorowe ciastka z wloskiej piekarni, czipsy, gumy rozpuszczalne, lizaki o smaku koli, wole nie wiedziec co jeszcze ;)
wszystkiemu winna babcia, ale ponoc babcie od tego sa, nie wiem, bo jeszcze nia nie jestem. tymczesem spelniam niemila role szeryfowej, pilnujacej, wydzielajace, skaracajacej, wyznaczajacej time outy, konczacej zabawy, znim zle sie skoncza. t
aaa...
dzis w drodze do biblioteki poprosilas mnie zosiu o taka duuuza okragla gume z ulicznej maszyny. powiedzialas:
'ale ja tak bardzo o niej myslalam mamo, o tej gumie, kup mi prosze, tak bardzo baaardzo cie prosze, tak bardzo ja SCIALAM BY dostac......'

nie kupilam oczywscie, dzis nie kupilam...

a tak to mniej wiecej wyglada, ten uliczny samoobslugowy sloik z gumami:



ostrzezenie

jezeli ktos z czytajac, bedzie kiedys sie zastanwaial, czy przetermonowany o caly miesiac puszkowany doubleshot starbucksa nadaje sie do picia, to nie myslecie tak jak my, ze: 'co to moze byc z tym nie tak???' tylko lepiej sie pozbedzcie delikwenta. a juz na pewno nie pijcie go na SNIADANIE, a potem nie wsiadajcie do auta, nawet na krotka bo zaledwie 15 minutowa jazde, bo mozecie nie dojechac do celu. A juz na pewno nie decydujcie, ze podjedziecie do pracy kawalek autem, zaparkujecie je kolo mostu na brooklynie, a potem wsiadziecie na rower i pojedziecie nim na manhattan. Moze sie tak zdazyc, ze juz w aucie brzuch potwornie was rozboli, a potem bedziecie pol godziny szukali parkingu, zeby nastepnie ledwo zywi wsiasc na rower i przejechac z brooklynu na manhattan.
mysle ze ten ktos, kto tak zrobil, will never be the same again...;)

tu tu tejn

slyszymy od rana do wieczora, smiesznie, ze po angielsku, ale bardzo ladnie mu to wychodzi. ukada tory, laczy pociagi, nosi je wszystkie w rekach po domu, dalam mu torebke, bo mu ciagle wypadaly, ale to nie o to chodzilo, musi je czuc w reku ;) podzieli sie z siostra jak go poprosi, ale jak wezmie nie ten co trzeba, krzyczy glosno: 'ja, ja, ja!!!!' wielka milosc do pociagow, bajke o thomasie tez lubi, ale dluzej niz 10 minut przed telewizorem nie wysiedzi.


wtorek, 21 czerwca 2011

urodziny oskara

bardzo imprezowe mamy ostatnio weekendy. w niedziele bylismy na drugich urodzina zawsze usmiechnietego oskara. byl basen do ktorego na dzien dobry adam wsypal garsc podsciulki, maliny prosto z karzaka, dzikie przyjazdne koty, pyszne hamburgery, owocowy tort z thomasem, ciasto o adekwatnej do wygladu nazwie bomba i przepiekny widok na manhattan. a my nie mielismy aparatu...teraz grzecznie czekamy na zdjecia od ewy i lukasza (moze nawet jakies calorodzinne bedzie?) i od krzysia.

no i sie doczekalam, a w zasadzie to musialam poprosic ;)





dzis urodziny cioci oli


ostatnie przed trzydziestka, ponoc najlepsze jakie do tej pory miala ;)
wszystkiego najlepszego ciociu i do zobaczenia juz za 2 tygodnie!
na zdjeciu kartka od zosi dla cioci. koszulke tez tradycyjnie zrobimy, tylko co by tu cioci namalowac...;)

jaka jest babcia?




zosia mowi, ze stara, ja mowie niezniszczalna, chciala bym 'tak staro' wygladac w wieku 54 lat!
bo tyle skonczyla w zeszla srode.
byl tort z jagodoych muffinow na sniadanie, byl prezent od zosi, koszulka malowana wybielaczem (musze koniecznie zrobic jej zdjecie)
no i domowe lody, malo udane, ale jakos je z bacia zmeczylysmy, zosia oczywiscie zjadla ze smakiem.
100 lat mamo, 100 lat babciu!

kolejny projekt

mielismy mala przerwe, bo zosia nie tworzyla nic ciekawego, w zasadzie to wcale nie rysowala. troche w tym mojej winy, bo nie szykuje jej pracy dzien wczesniej. wszystko przez adama, ktory to wstaje czasami tak wczesniej, ze nie jestem w stanie pojsc w jego slady... tak wiec chodzi po domu samotny i szuka zajecia. w tym tygodniu naszykowalam dzien wczesniej prace i wstalam razem z adasiem, nie az tak wczesniej, bo o szostej ;)
siadl do rysowania na doroslym krzesle i az sie spod kredek dymilo, tak zaciecie tworzyl.


zosia pracowala po poludniu (rano miala inne wazne zajecie, musiala sie wyplakac) poprosila o farby i oczy. ewa myslala, ze tworzymy mape usa ;)

zosia chce byc duza

tydzien temu kupilam jej w koncu nowa paste do zebow, zlapali mnie na promocje, a raczej powinnam napisac, ze przejechalam sie na promocji... (2 pasty za 4 dolary) a po 2 dniach fascynacji nowa pasta, zosia zapytala, czy moze umyc zeby nasza pasta, czyli dla doroslych?
zgodzilam sie bez zastanowienia, no i od od tygodnia moja mala duza coreczka myje nia zeby 3 razy dziennie ;) chwalac sie wszem i wobec nowym osiagnieciem, a promocyjne pasty wyladowaly w szafce pod zlewem, czekaja, az adam bedzie na nie gotowy, cos czuje, ze moga sie przeterminowac...
czasem zosia ma takie dni, ze je wiecej niz ja, a to dlatego, ze chce duza urosnac i poleciec do babci do polski, sama oczywiscie. mowi mi, ze jak urosnie bedzie sama z adamem chodzic na zakupy. tydzien temu przeplaka pol poranka, powod?
chce zeby jej juz zabek wypadl i zeby przyszla wrozka zebuszka, jak do loli ;) kilka dni wczesniej dowiedziala sie, ze olivii rusza sie pierwszy zab ;)
takich placzacych porankow mamy ostatnio duzo, tak duzo, ze przestaly mnie irytowac, a zosia po jakis 30 minutach sama dochodzi do siebie ;)

środa, 15 czerwca 2011

adam zaczyna

tfu tfu i odpukac, ale zaczyna mu w koncy wychodzoc wymawianie rozanych prostych slow. zaczelo sie od 'tutu tejn' . przez kilka dni byly to pierwsze slowa jakie rano mowil, mozna powiedziec, ze wypowiadal je z zamknietymi oczami ;)
co jeszcze? takie tam krotkie: 'tu' 'tam' 'oji' (kolega olus) 'aji' (kolega adi), wystawiona na zewnatrz dolna szczeka i przeciagle 'jjjiii' (pic).
moze jutro cos nowego dopisze...

po tygodniu moge dodac dwa nowe slowa, halo i wow ;)
sie nam adam rozgadal, ale tak naprawde to prawie wszytsko potrafi wytlumaczyc, jednym slowem rozumiemy sie bez slow.

nowa girlanda



taka jaka pamietam z podstawowkowych zabaw karnawalowych. kolorowa bibula pocieta na paski, kawalek sznurka i klej. czekalam z porojektem na adama, niestety niepotrzebnie. bardziej mu sie podobalo przechodzenie pod sznurkiem niz wiesznie na nim bibuly, ktora sie z drugiej strony fantastycznie drze i gniecie...
adam zostal od projektu brutalnie odsuniety
terez wisi w kuchni taka wesola, kolorowal, bardzo letnia.




wysokie obcasy

sobie kupilam, nie, nie ma na mysli piatkowego? dodatku do wyborczej. prawdziwe! jak na pierwszy raz naprawde wysokie. i co? mialam je na nogach cala noc, wychodzone, wytanczone, tylko nikt mi nie uwierzy, bo ani jedno zdjecie nie wyszlo...
bylismy w sobote na weselu kolegi z pracy niemeza.

ilez tam jedzenia bylo, mowie wam. ostrygi, homary, sery, miesa, zamek z melonow, truskawkowe drzewa...tak na to z niemezem patrzelismy i stwierdzilismy razem, ze spodobalo by sie zosi. niemaz w pewnym momencie stwierdzil, ze szkoda, ze ich nie wzielismy... ja bez namyslu wiedzialam, ze to by nie byl za dobry pomysl. wszedzie drapowane obrusy, rzezby z lodu, wszytsko na wyciagniecie reki, nawet tej bardzo krotkiej, ktora jak chce ma magiczna zdolnosc wydluzania sie i siegania po niedozwolone...
a wracajac do wesela potem byla czesc glowna i kolejna sala z krysztalowymi zyrandolami. na obiad do wyboru kilka dan, miedzy innymi file mignon, ja nie zastanawialam sie dlugo, jak i wiekszosc ludzi przy naszym stole ;) wlasnie, siedziala kolo mnie dwuletnia dziewczynka i jadal widelcem salate, a potem tilapie w kaparach, z wielkim podziwiem i niedowierzaniem patrzylam i na na nia i na rodzicow...
wytanczeni, lekko wstawieni dotarlismy do domu kolo 2. adam nie zaskoczyl, wstal jak zwykle, kolo 6 ;)
takie imprezy sa nie do odespania niestety...




















ale warto bylo ;)

w niedziele odwiedzili nas tuzinowscy. babcia zrobila wielki obiad z niczego, jak to babcia, potrafi w kuchni czarowac.

ja zrobilam pyszna jalapeno iced tea, zosia nie wiadomo kiedy ozdobila dzbanek cytrynowymi naklejkami. niemaz byl ogolnie troche umierajacy caly dzien, adam rzucil alicje dosc sporym metalowym pociagiem...
dzieki gosciom bardzo milo ta slabo zapowiadajaca sie niedziele spedzilismy. dziekujemy.

czwartek, 9 czerwca 2011

latajace latawce


































a raczej sie nie spodziewalam, ze poleca!!!
mielismy dzis rano gosci, biance i andree z mama. dziewczyny sprobowaly puszczas swoje latawce i prosze bardzo, jaka mila niespodzianka! nawet adamowi zachcialo sie jednego, choc wczesniej nie wykazal praca wiekszego niz rozrzucenie odetkanych mazakow zainteresowania.
dla zosi najwiekszym odkryciem bylo to, ze talawiec (okropna jestem z tym przestawianiem liter) w 'magiczny' sposob przyklejal sie do chodzacej na najwyzszych obrotach klimy.

a na dworze bylo nawaisem mowiac normalnie sto stopni!!! (tych na ef ;)

pani ciekawska

zosia ostatnio takie pytania zadaje:
'mamo, a jak sie robi takie sukienki' a miala na sobie zielona sukienke z mrowlka od babci. przy okazji tlumaczenia, wciagnelam do historii dziadka, ktory to odrysowywuje od szablonow kawalki sukienek, ktore to potem panie szwaczki w calosc zszywaja.
dzis kolejne paytanie:
'tato, a jak sie robi keczup?'
tato, wyjasnil, ze gotuje sie pomidory, przyprawia i mieli, a babica od siebie dodala, ze jeszcze trzeba je przecedzic, zeby skor nie bylo. oj pamietam mamy domowy keczup, niepowtarzalny smak. troche do chinskiego sosy sliwkowego podobny.
zosiu czekamy na kolejne, bylo ich wczesniej wiecej, ale wypadly mi z glowy...
w ksiazce o lenie i peterze, ten drugi zapytal sie nauczycieki jak sie robi okragle blaszane puszki, ale mu nie odpowiedzila, bo pytanie bylo nie na temat, a moze tak naprawde odpowiedzi nie znala ;)
bardzo dlugo, byla to zosi ulubiona kasiazka, ale juz jakis czas jej nie czytalysmy.
teraz na topie opowiadania o krowie balbinie, psie nestorze, kocie filipie, malej dorotce, babci i dziadku. sliczne sa, ulozone porami roku, skonczylysmy juz lato i jesien, wrocilysmy do wiosny. te zwierzaki, maja dusze dzieci, psoca, przeziebiaja sie na wlasne zyczenie, placza, ze dorosli ich nie rozumieja, placza, jak sie skalecza, przyjaznia sie ze soba, czasem chca dobrze, a wychodzi jak wychodzi.
poza tym duzo brzechwy i tuwima czytamy, NIE mialam wczesniej zadnego ladnego wydania (scanadaloso!) tylko pojedyncze 'malo ciekawie' zilustrowane wiersze (dostala je nasza osiedlowa biblioteka), ale JUZ mam! adam tez bardzo chcetnie ich slucha, w szczegolnosci lokomotywy, oczywiscie ;)

wtorek, 7 czerwca 2011

arbuzowe szalenstwo


zaczely sie te najlepsze owoce, czekam na nie caly rok. codziennie jemy arbuzy, truskawki, maliny, jagody, ananasy, brzoskwinie.... w kazdje postaci, prosto ze sklepu (tak, tak, niemyte w dobie bakterii jakichs tam...) w szejkach, w racuchach (mmmm, babcia zrobila dzis jagodowe moje ulubione i jablkowe, zosi ulubione) w muffinach, ze smietana i z jogurtem, jak kto lubi. w sobote kupilam arbuza w ciemno, czyli w calosci, przez kilka dni toczyliscie go po domu, nawet przyjechal do kuchni w wywrotce, tej wielkiej, adama urodzinowej. dzis babcia go w koncu pokroila, na szczescie, bo zacza juz 'przejrzewac'.
po poludniu zabralismy sie za malowanie arbuzow, a taka jedna osobniczka zjadla modela!!!!

kaka


































czyli patk w adama jezyku. bylismy w niedziele w lekeshore, cos tam (jak to ja) mialam oddac, cos (jak zwykle) kupic. a przy okazji dzieci sie tam pobawily. potem po kawe ze starbucks i do pobliskiego parku. przy wejsciu na bramie WIELKI napis 'tylko dla rezydentow'. udalismy analfabetow i weszlismy. fajnie bylo, tylko troche zimno, ja z mama mialysmy szczescie, bo kupilysmy sobie akurat po sweterku (takim samym ;) a dzieci w zasadzie rzadko nazekaja na zimno, adam to juz zupelnie, bo niby jak by mi mial to na migi pokazac ;))
troche poszaleli na placu zabaw, a potem zrobilismy kolko wokol jeziora. a tam spotkala nas super niespodzianka, calkiem spore stado gesi. adam latal za nimi jak szalony, zosia tez. zerwal kilka zdzbel trawy i bardzo mocno chcial je nakarmic. na koniec pobwilismy sie w chowanego w trawie i do domu. wrocilam z nowymi sandalami, zosia z notesowym zestawem w disneyowskie princeski, babcia z nowym sweterkim, a adam z tata z nami, kobietami zakupami ;)

sobota, 4 czerwca 2011

lodziki



takie niby sztuczne, ale troche prawdziwe, bo ze slodkimi posypkami. zosia sama robila, oczywiscie podjadajac ile wlezie. adam bardzo szybko je odkryl, staje na kuchennym krzesle kolo przywieszonej na scianie pracy i podjada ;)

w biegu, w ruchu...

szalenstwo na zielonej sztucznej (niestety) trawie: