środa, 27 marca 2013

zoo

adam bardzo chcial zabrac babcie do zoo. no a ze jezdzimy codziennie rano na manhattan (wychodzimy z domu przed 9, lekcje zaczynaja sie o 10 i trwaja 30 min) to wybralismy sie do zoo w central parku. ludzi jak mrowek, wiadomo, nie tylko my mamy przerwe swiateczna. ale mimo tlumow wycieczka sie udala. byla z nami bianca i andrea z mama. tym razem ta najfajniejsza rzecza byla pajeczyna do skakania. adamowi udalo sie nie wpasc do wody jak skakal po liliowych lisciach, jego dopiero co zapoznanemu koledze owszem. nie powiem, z lekka ulga patrzylysmy jak go mama rozbbiera z mokrych butow i skarpet, a potem wsciekla wraca do domu. to rownie dobrze moglam byc ja, ta wsciekla ;) na szczescie tym razem nie na mnie wypadlo, bec ;)
no i karmienie koz jest zawsze wielka atrakcja. zoska jak by mogla, to by tam do nich wskoczyla i wszytske wytulila.
widzielismy pieknego snieznego leoparda, czerwona pande, ktora adama zdaniem wygladala jak lis, nie powiem, maly ma troche racji. byl niedzwiedz polarny,ktory nie byl wcale biaty tylko zolty! no i adam stwierdzil, ze jak on tam moze byc: "psecies tam nie ma za syba zimy!!" ;)
a propos misiow polarnych, to czytamy wieczorem opowiadania g. janusza 'misiostwo swiata' ktore zaczynaja sie od takie oto tekstu:
"-mamo! a moze ja jestem niedzwiedziem grizzly!
-nie, synku, jestes niedzwiedziem polarnym.
-a moze ja jestem misiem koala?
-nie, synku, na pewno jestes niedzwiedziem polarnym.
-a moze ja jestem panda?
-jestes niedzwiedziem polarnym!
-to dlaczego jest mi tutaj tak strasznie zimno!?'

i jeszcze zdjecia z wycieczki, bo nawet aparat mialam!













w koncu

i tu slychac moj gleboki wydech ;) zosia znalazla cos, co lubi robic. takie cos ekstra. byla proba baletu, bardzo nieudana po ktorej to juz na nic nie miala ochoty. a tu prosze milosc od pierwszej lekcji. mam nadzieje, ze nie zapesze. chodzimy od poniedzialku na lekcje pywania, za nami 3 przed nami 2 ostatnie. nie wyglada na zdjeciach za wesolo, bo taka jej natura, a dodatkowo jest trooche przeziebiona. na kolanach jeszcze widac slady po sobotnim mega upadku, o kurcze, to byl upadek roku, az dziw ze rajtuz nie podarla, bo kolana poszly oba i jeszcze reka.
a lekcje plywania zafunowalo nam ymca, wszytsko w zwiazku z wiosennymi feriami. adam pierwszego dnia w miare dal rade, ale drugiego wyskoczyl z basenu po 5 minutach i juz nie chcial wejsc. dzis nawet nie bylo mowy o kapieli.






wtorek, 26 marca 2013

robocza sobota

czasem tak sie zdarza, ze niemaz w sobote musi isc do pracy, na szczescie nie za czesto. mrozno bylo, ale slonko pieknie przyswiecalo. wybralism sie do naszego ulubionego parku.


adam szalal na swoim rowerze:


zoska tez wybrala sie na przejazdzke, choc nogi musi na nim mocno do gory zawijac.



byl lot samolotem, hustawki i nawet banki ktore adam znalazl w mojej torbie ktora mocno przeszukiwal w celu znalezienia jakiegos pokarmu. przypomnial mu sie stary letni zwyczaj, ze do parku zawsze cos do jedzenia biore, bo dlugo tam siedzimy. a tu pustka, no nie do konca, znalazly sie banki ;)




a wieczorem poszlismy z niemezem do kina. dolaczyli do nas ania i piotrek. najpierw poszlismy na obiad do pakistanskiej restauracji, a potem na film ;) wieczor zakonczylismy wizyta w TJ'S i to nie byl dobry pomysl. jak juz rozpakowalam wszystkie zakupy i upchalam w lodowce, przypominialo mi sie, ze mama robila golabki! nawet kilku pomocnikow miala ;)





no i ponownie musialam upychac. a golabki byly tradycyjne czyli z miesem i ryzem w sosie pomidorowym i z komosa ryzowa? i miesem w sosie sojowym ktory wyparowal ;) wszytskie pierwsza klasa!

zaleglosci

bo sie nawarstwia i nawarstwia.
byl dzien swietego partyka jak widac ;)


na stole ciagle stoi konieczynka w doniczce, miewa sie calkie niezle, biorac pod uwage fakt, ze ja maja systemtycznie podjada. nawet nie wiedzialam, ze liscie konieczynki sie na noc zamykaja, juz myslalam, ze ja na parapecie (pod ktorym jest kaloryfer) ususzylam.
kolejny tydzien z babcia w toku. prawie caly zeszly tydzien ukladaliscie z babcia koraliki. twierdzila, ze nie bardzo umie, nie bardzo lubi, ze az kupila drugi zestwa i powstalo calkiem spore zoo. ewentualnie musialam je schowac, bo zaczelam sie bac o mamy zdrowie, jak nie psychiczne, to z pewnoscia stan wzroku zacza ulegac pogorszeniu ;)


to juz na szczescie z nami. udaje mi sie od czasu do czasu wcisnac wam do reki jakas robote, zeby babcia odpoczela sobie deczko. kartki powstaly i zostaly wyslane i coniektore nawet juz doszly! ja wiem ze pogoda figle nam w tym roku plata, ale to nie balwany na naszych swiatecznych kartkach


tylko biale zajaczki ;)


kadzy cos robil. adam slonko i tlo, zosia zajaczki a ja trawke.


babcia coniektore wypisala. a z naklejaniem znaczkow jest jak z groszkami, trzeba po rowno dzielic, a jak sie adama nie dopilnuje, to laduja na dole kartki pod adresem. ciekawe czy rzeczona kartka dojdzie. jestem dobrej mysli.
jedzeniowo jestesmy wszyscy rozpieszczni bez wyjatku, jak nie kluski, to racuchy, to zupy najpyszniejsze w swiecie. nawet pierogi z maki pelnoziarnistej byly, bardziej z braku maki bialej niz ze wzgledow zdrowotnych, ale ogolnie daly rade, dzieci nie zauwazyly roznicy, aczkolwiek my z mama owszem, a nawet zdecydowanie. sa jadalnie, ale to nie to samo niestety.
swiateczne manu zaplanowane. beda przysmaki prosto od babci. beda w niedziele po poludniu goscie. nie wiem jeszcze jak by tu im ten egghunt zrobic, bo pzeciez MUSI byc. hmm, musze to jakos zaplanowac...

piątek, 15 marca 2013

doczekanie

babcia to stosy przeczytanych ksiazek, talerz swiezo ugotowanych pierogow z jagodami, zabawa w berka w parku, w starszonego w domu, gilgotki smiechotki, jedny slowem nie nudzimy sie. zosia wciagnela wszystki w ukladanie koralikow pyssla z ikei. mamy juz niezla kolekce. jestem zdumiona ze adam ma cierpliwosc je ukladac. kolejny dowod na to jak dzieci potrafia nas zaskoczyc.





jutro idziecie z babcia i tata do cyrku, a ja w tym czasu uzupelnie wiosenna garderobe ;) pewnie nie tylko swoja ;)

wtorek, 12 marca 2013

czekam...

na mame, moja kochana super dzielna mame, miala byc wczoraj poznym wieczorem, bedzie dopiero dzis w nocy, moze za godzine wyladuje. nie moglam uwierzyc, ze jednak samolot wylecial, myslalam ze kolejna noc spedzi w hotelu. nie wiem ile godzin spedzila w samolocie zanim wystartowal, ale pewnie ze 3, patrzac na to ze lot trwa kolejne 9 i ze byla juz w podrozy przeszlo dobe...
bardzo nerwowy dzien za nami, zosia plakala, mama krzyczala, adam ma zapalenie ucha, niemaz jakies klopoty w pracy. ale to nic, to wszytski nic, to minie, bedzie dobrze!!!


niedziela, 10 marca 2013

w marcu jak w garncu

czyli jak tylko zaczelismy myslec o wiosnie i swietach zima dala nam prztyczka w nos!
jak wstalismy w piatek bylo juz bialo i padalo prawie caly dzien.


rano przyszli do nas sasiedzi


a po lunchu poszliscie razem na snieg. i dobrze sie stalo, ze nie czekalam, bo po poludniu spad deszcz i zmyl prawie caly ten snieg! nie mogliscie uwierzyc, ze tak go malo wieczorem bylo.
zrobilismy kurczaczki, ktore z sniegiem w tle wygladaja troche jak niekompletne balwany. poza tym zosia twierdzi, ze to nie moga byc kurczaczki, bo przeciez sa biale, a nie zolte. tak wiec nich to beda balwanie glowy.


po poludniu kolorowalismy, okazalo sie ze adam bardzo lubi kolorowac!pawie sam wykonal cala prace, jak mu pomagalam, krzyczal, ze za duzo i teraz jego kolej ;)



a jak byliscie pobawiac sie z sasiadami na sniegu mi udalo sie uszyc komus cos w prezencie.


komu jeszcze obrusik? zasugerowalam mamie, ze moze uszyje kilka oli na nowe mieszkanie (tak, tak, moja mala siostrzyczka opuszka gniazdko!!!!) ale mama skomentowala to jednoznacznie i bez ogrodek ze ola nie jest takim folklorem jak ja ;))))) uznam to za komplement, bo wsiowy styl to jak najbardziej ja, a oli obrusik i tak uszyje ;) nawet ze DWA! jeden na codzien, drugi od swieta ;)

czwartek, 7 marca 2013

zimowy weekend

planowalismy od nie wiem kiedy. tak wyszlo, ze pojechalismy dopiero w pierwszy  weekend marca, troche przekornie, bo na dworze juz wiosennie powoli sie robi i malo kto o sniegu marzy. ja w zasadzie tez o sniegu nie marzylam. mialam klopoty z pakowaniem, nic mi sie nie chcialo. a potem pomyslalam, ze jak sie jedzie z takimi oporami, to potem jest super. i tak tez bylo. pojechali z nami tuzinowscy. zoska uwilbia alicje. sa nierozlaczne. smiesznie takie razem, bo zpelnie inne. ale znalazly juz jakis czas temu wspolny teren. adam z nimi troche na przyczepke, ale coraz czesciej dostaje jakas role i bawia sie w trojke. smiesznie bylo jak damian go gonil i nasladowal, adam byl wtedy szefem! ani dzieci mialy troche wypadkowy weekend, ale na szczescie nic bardzo powaznego, choc jak ala wyladowala glowa na szklanym blacie lawy bylo malo ciekawie. ja za to zupelnie przypadkiem wyladowalam pod tarasem. ala chciala mi pokazac fajne lodowisko, ktore bylo az za fajne, dwa siniory swieca purpurowym blaskiem na mym kolanie do dzis. zoska troche sie tam rozchorowala, ale nie przeszkodzilo jej to w zabawie na sniegu. szli na dwor,  wracali pili herbate i szli znowu. tylko damian strajkowal, snieg byla fajny przez 5 min. w sobote krzys pojechal na snowboard, a my WSZYSCY pozostali (ja, ania, sebastian, zosia, ala, adam i damian) wybralismy sie naszym samochodzikiem  na plac zabaw, miala byc tam gorka do zjezdzania na sankach, ale gorka sie ukryla, znaliezlismy za to lodowisko. i to bylo chyba nawet lepsze od gorki. adam szalal na dwuplozowych lyzwach, biegal jak by buty na nogach mial. smiesznie to wygladalo, bo wywracal sie co jakis czas teatralnie.
a wieczorem zagralismy sobie w nasza ulubiona gre, tylko tym razem sami wymyslalismy hasla. najsmieszniej bylo jak sebastian mial kajak, krzys pieczarki, ja koze a ania matematyke, troche krzysiu z ta matematyka przesadzil. musielismy ani pomagac, ale dala rade! naspepnym razem tyko rzeczy namacalne ;) mam juz nawet kilka pomyslow. polecam ta gre. swietna wieczorem przy piwku i w dobrym towarzystwie.

 a w dzien wyjazdu krzys zabral sie za budowanie igla? czy igo? i zbudowal!





najsmieszniejsze dla mnie w tym jest to, ze my juz kiedys tam bylismy, nie w tym samym domu, ale w tym samym miescie i na tym samym strzezonem osiedlu! latem, z tuzinowskimi i kasperskimi. adam obchodzil tam swoje pierwsze urodziny. zdecydowanie ladniej jest tam w zimie.

s is for a snake

adam kocha weze, sa dla nie go tak przyjemnie straszne. ma calkiem spora kolekcje, najzwykleszego i ulubionego zgubil w parku. bardzo ubolewal.
w zeszlym tygodniu uczylismy adama literki s. zawinelam was w koldry i trzeba bylo dojsc z pokoju do kuchni. nie latwa sprawa. kazdy znalazl swoj sposob. zaden nie byl sposobem na weza. zoska szla na kolanach a adam posowal sie do przodu na siedzaco odpychajac sie nogami. nie wiem, czy udalo mie sie to zobrazowac ;) zabawa byla fajna.




zosia powiedziala ze s is for salamander (nie to zeby byla super obeznana w nazwach zwierzat mniej popularnych, ale mamy ksiazke o wezach, jaszczurkach i salamandrach ktora rano czytalismy)



 a dla mnie s to seed czyli nasiono. mialam troche mieszanki ktora kiedys kupilam na zupe, a ze suszonej fasoli sie boje, mieszanka wyladowala w sloiku do zabawy i bawicie sie nia juz bardzo dlugo. zosia najpier wybierala suszony zielony groch, a potem zaczela segrogowac wszystkie rozne nasion. potem powstal pomysl zeby je zasadzic, i zeby bylo wiadomo co jest co.




przy okazji wyciagniecia wora z ziemia dosypalam ziemi do naszego najstarszego kwiatka. przyniaslam go z kwiaciarni w kotrej na poczatku pracowalam. ma juz 10 lat i niezliczona ilosc dzieci, bo ciagle komus szczepki daje. szczepke anyone? tak wiec dosypujac ziemi musialam przypadkim dorzucic 2 ziarenka fasoli ktore wyrosly ogromne w porownaniu z tymi, kotre zasadzilismy w naszej doniczce, ciekawe dlaczego, moze wpadl tam inny rodzaj, niz te ktore swiadomie posadzilismy.... tak wiec stoja sobie tymczasem w wodzie. pamietam, ze sadzenie fasoli i kwiatow, to byly moje ulubione lekcje biologii w podstawowce. szkoda, ze kiedys gdzies po drodze nie zorientowalam sie ze moze bylby ze mnie nienajgorszy ogrodnik...
zawsze kochalam kwaity, grzebanie w ziemi...
a nasz ogrodek wyglada w tej chwili tak:


maja podjadla soczewice, wiec nie wiemy jakie miala liscie, moze jeszcze jakies jej urosna. no i zboze nie wzeszlo? ciekawe, czy dluzej mu zchodzi zanim wykielkuje, czy jakies martwe nasiona sie nam trafily, poczekamy zobaczymy. tyle z ogrodniczych obserwacji bo zanudze was na smierc ;)