niedziela, 12 sierpnia 2012

pracowita sobota i plazowa niedziela

nie pojechalismy na kemping. tchorze. pogoda zupelnie sie nie sprawdzila. zupelnie. ale z drugiej strony jechac na kemping na jedna noc to troche meczace. ale jestem pelna wiary, ze jeszcze w tym roku pojedziemy. kto wie, moze wiecej niz raz.
a sobota byla bardzo pracowita, bo bylismy w ulubionym sklepie. adam ma nowe lozko, a ja nowe polki, bo polka to powinna miec na drugie ;) a pudelko na nazwisko: barbara polka pudelko ;) nawet by sie rymowalo. niemaz kochany montowal wszytsko caly dzien i gdybym dobrze to wymierzyla, to by skonczyl, ale troche sie przeliczylam...


stare lozeczko stoi teraz i rozne rzeczy sie w nim dzieja. zosia taka sobie zabawe znalazla:


bylo tez wiezieniem, klatka i lodzia i kto wie czym jeszcze. stary materac zostawiamy do skakania, a rame moze uda sie komus sprzedac.
byly tez MALE zakupy w whole foods, nie ja kupowalam dodam, nie potrafie tam pieniedzy wydawac, swedzi mnie reka. ale taki jeden to potrafi, zero swedzenia! poszedl oddac piwo, ktore kupil dzien wczesniej i nie za bardzo mu podeszlo. okazalo sie ze prawo nowojorskie zabrania oddawania alkoholu. wrocil wiec z piwem i cala torba owocow. prawdziwych brzoskwin z NJ w pozadnym futerku, kotre sie nawiasem mowiac zupelnie zmywa pod woda. pamietam, ze babcia zosia za nimi nie przepadala, mowila ze zamszu nie jada. zawsze w sierpniu babcie zosie wspominamy, choc powinnysmy w listopadzie...
a o takich owocach:


nawet nie snilam, bardzo mnie kots milo zaskoczyl. uwilbiam porzeczki, kazde. czarne byly najlepsze u nas na dzialce, a czerwone u babci janci, z boku domu, takie wielkie krzaczory, najlepsze prosto z krzaka, troche przykurzone, z resztkami pajeczyn...

dzis byismy na 'naszej' plazy. trafilismy na odplyw. idealna do rysowania plaza ciagnela sie w nieskonczonosc. zosia rysowala wielkimi muszlami, ukladala wzory z mszli i wodorostow. adam caly szczesliwy biegal w ta i z powrotem, wygrywal z wszystkimi falami. uzbieralismy cale wiaderko roznych skarbow. moze jutro cos z nich zrobimy fajnego...zosia skakala z tata przez fale, ktore i tym razem byly ogromne.
a ja jak zwykle obserwowalam wszystko dookola, samoloty nad glowami, ocean, wydmy...no i ludzi oczywiscie. takie jedne 2 panie rozlozyly sie tuz obok nas i przez godzine nie przestawaly rozmawiac. dobrze ze w pewnym momenie poszly sie wykapac. niesamowie, ze mozna tak ciagle gadac i gadac...
adam zauwazyl ze jeden pan nie byl 'golasem'. prawda ubrany byl od stop do glow.

czy to ostatni taki dzien na plazy? czas pokaze.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz