wtorek, 9 kwietnia 2013

alleluja!

czyli o swietach bedzie. mama byla z nami i swieta zorganizowala ;)





ugotowala przepyszny barszcz bialy, taka tradycja, wieczorem tego samego dnia dowiedzielismy sie, ze nie wszyscy go na sniadanie jadaja. nasz z jajem, biala kielbasa i obowiazkowo lyzka chrzanu. a biala kielbasa w tym byla najlepsza jaka w zyciu jadlam, az zielona od majeranku!
byla salatka jazynowa drobno krojona, choc i zosia i adas mocno babci przy krojeniu pomagali ;)
byla domowa cwikla i sernik mojego autorstwa, calkiem niezly nie liczacz tego, ze spod mial surowy ;) na szczescie latwo dalo sie go oddzielic. biorac pod uwage menu, to te swieta zdecydowanie bardziej przypadly dzieciom do gustu. wszystko bardzo im smakowalo.
przed sniadaniem tradycyjnie stukalismy sie jajkami i w tym roku to ja wygralam! czyli to bedzie moj rok ;)
rano na stole czekaly prezenty od zajaczki, czyli uszyte przez mnie filcowe zajace wypelnione nie czekoladkami, a plastikowymi zwierzakami ;)


zosia zauwazyla ze adama zajaczek torebka ma na uszach ten sam material, z ktorego uszylam obrus!!! no i wypalila na caly regulator: 'to nie zajaczek, to TY!' a potem bylo jeszcze gozej, bo zostalam posadzona o bycie mikolajem...
pod poduszkami czekaly koszulki z zajaczkami. do tego sie od razu przyznalam, zeby juz o tym mikolaju nie myslala za mocno ;)





po sniadaniu cos co zawsze bylo jak spedzalismy swieta u rodziny kasperskich. egghunt, czyli polowanie na plastikowe jajka wypelnione czyms slodkim. w tym roku kazdy mial do znalezienia 8 jajek w 2 kiolorach, po znalezieniu jajka, trzeba bylo na nie nakleic naklejke w odpowiednim kolorze, nie to zeby kolorow ktos u mnie nie znal, ale z liczeniem u adama nie jest najlepiej. wyszlo super.





a po polowaniu konsumpcja na dywanie. tatus pozwolil zjesc 2 lub nawe 3, bardzo byl hojny ;)


przy okazji wykonal swoj staly trik z rzucaniem i lapaniem do buzi ;) nawet za trzecim razem sie udalo ;)


potem trzeba bylo troche odpczac zadzwonic do tych wszystkich, ktorych z nami nie bylo.
pogoda raczej nie dopisala ale i tak wybralismy sie do parku na spacer. ja poszlam chwile wczesniej i ukrylam pod drzewem 2 papierowe marchewki. trzeba bylo je znalezc idac po sladach z zielonej bibuly. w przyszlym roku bede musial bardziej dopracowac te czesc programu ;) w marchewki zawieniete byly latawce, a ze dzien byl bardzo wietrzny lataly bardzo ladnie, nawet adamowi udalo sie go samemu pusciec, ze juz o mnie nie wspomne.

a po poludniu przyszli do nas na obiad tuzinowscu. fajnie sie siedzialo przy stole i opowiadalo rozne rzeczy, i jadlo i gadalo i jadlo i tak wieczor mina. dzieci zawsze ladnie sie same bawia, ale naszykowalam im papierowe uszy zajaca jakby im pomyslow na zabawe zabraklo ;)









Brak komentarzy:

Prześlij komentarz