czwartek, 5 stycznia 2012

sylwestrowa powtorka z rozrywki


czyli kolejny sylwestery w tym samym miejscu w powiekszonym gronie, rownie fajnie spedzony, a nawet powiem ze fajniej. bethany beach, delaware. jedzie sie tam kolo 5 godzin, ale kazdy troche spal (no prawie kazdy ;) wiec jakos nam ta podroz minela. na miejscu czekali juz na nas ania, krzys ala i damian oraz magdalen a mezen dennym i dziecmi, czyli zosia, ania i maksem. marty z artkiem nie bylo, udali sie na zakupy, nie dlatego ze pelno tam sklepow fabrycznych, a po swietach jest pelno obnizek, tylko dalatego, ze zapomnieli walizki z ciuchami, haha, bardzo smieszne ;)



dzieci sie juz nie mogly siebie doczekac, adam cala droge w aucie pytal o oliwie i olafa. zosia byla doslownie rozchywtywana, alicja i olaf bardzo chcieli sie z nia bawic, udalo sie w 3, a nawet 4 bo niejednokrotnie adam do nich dolaczal. a co to byly za zabawy, ah ciocia ola, ktora wlasnie otrzymala na nowy rok nowy mandat, byla oburzona, ze dzieci bawia sie w policjantow i daja mandaty zamiast bawic sie we wrozki i czarowac, no tak, wrozki sa ciociu zbyt oklepane ;)
mandatami byla niebieska tasma klejaca, ktora doprowadzila emila nie raz do rozstroju nerwowego, no nie lubi jej widziec i tyle ;)
zosia rozdawala po 3 mandaty, warto wyjasnic dlaczego. historia wiaze sie bezposrednio z naszymi mandatowymi przezyciami z poczatku grudnia. mianowicie niemaz zaparkowal auto w srode na zwyklym miejscu na ulicy, ktore niedawno, lub np w czwrtek stalo sie miejscem niezwyklym, w ktorym parking jest zakazany, a ze jak auto w srode parkujemy, to generalnie ponownie ruszamy sie nim dopiero w sobote dostalismy 3 mandaty, jeden we czwartek, jeden w piatek i jeden w sobote, a dodatkowo, bo 3 mandaty to malo, w sobote auta juz nie bylo na zakazanym miejscu parkingowym, bo policja je zabrala, kolejna oplata, bo to juz nie mandat?
cala mandatowa impreza kosztowala nas, bagatela, 600 dolarow.

ostatni dzien roku spedzilismy na palzy, coniektorzy ganiali na bosaka, inni zasneli na przytulnych kolanach mamy (czytaj damian) byly skoki przez fale, budowanie zamku, lizaki, czasem tak zapiaszczone, ze az ciarki milam na sam widok. ciezko bylo mi uwierzyc, ze to grudzien, ostatni dzien grudnia. 







 w domu czekalo na nas moje chili (ja musze o jedzeniu, no musze) bardzo dobre, caly czwartek sie robilo! a po poludniu jeszcze raz wyskoczylismy do miasta. zosia sie zalamala, sklep z cuksami byl zamkniety. na szczescie lodziarnia byla otwarta. i frytkarnia serwujaca przepyszne frytki.

wieczor byl jakis taki niegramotny, ze juz myslalam, ze imprezy nie bedzie, a chec do zabawy mialam. adam w pewnym momienie zrobil sie mega czerwony, dostal syrop i polozylam go spac. zosia z olafem uzedowali do 10, zrobili nam mnustwo salatek na jutro, uwiezcie mi, nie chceli bysce kosztwac. zosia poprosial o zrobienie zdjecia salatce, skad ona to wziela ? ;)









w koncu kolo 11 impreza zaczela sie rozkrecac, denny zaserwowal mi najzwyklejszego drina na swiecie, posmakowal, az za bardzo, bo bol glowy praktynie nie opuscil mnie przez caly nastepny dzien. muze choplaki taka puszczali, ze z parkietu nie schodzilysmy, bylo koncertowe rzucanie sie z lawy (oliwia ania i marta, krzys krzykna teraz artek i wszyscy uciekli gromko sie smiejac ;) byla zabaw w 'wszyscy tancza tak jak ja' ktos wymyslil skoki na sofe, ktore sie dla sofy troche zle skonczyly ;) krzys zatanczyl z niemezem, niestety nie mam zdjecie, bedzie musieli mi na slowo uwierzyc. oliwia i zosia b wytrzymaly do polnocy! a na koniec dolaczyl do nas adam, ztanczyl kilka piosenke i poszlismy spac.
a jaka piosenke najbardziej zapamietalam? babe zeslal bog renaty przemyk, chyba kazdemu po 2 razy powiedzialm, ze bylam na jej koncercie, chwalilam sie conajmniej, jakbym na nkotb byla ;)
jak mozna sie spodziewac, im lepszy sylwester, tym gorszy nowy rok? udalo mi sie wstac kolo 9, choc glowa podpowiadala, zeby jej nie ruszac z miejsca. na sniadanie jajecznica krzysia, przepyszna, postawila mnie na nogi! potem jeszcze raz na plaze (adam juz byl ciagle na przeciwgoraczkowym syropie, choc nie wygladal na chorego) w celu nie tak oczywistym, a moze wlasnie? krzys i artek postanowili zostac morsami i w towarzystwie setki innych wariatow wykapali sie w oceanie! wow, podziwiam, choc nie dla mnie takie atrakcje ;)
potem wizyta w sklepie z cukierkami, niestety musialam sie szybko z tamtad ewakuowac, bol glowy wydawal sie nabierac tam niespotykanej mocy. na szczescie na lawce czekal uzdrowiciel, artek z wiaderkiem frytek. jeszcze raz poszlismy na plaze. tym razem bylo ciut mniej przyjemnie, wialo.
jeszcze raz o jedzeniu napisze, to juz ostatni w tym poscie. na obiad byl polski obiad. prawdziwe mielone, buraczki i ziemniaczki!!! ania pyszne to bylo.
to byl bardzo fajny wyjazd, to byl bardzo mile spedzony weekend.
wrocilismy pedem w poniedzialek, adam goraczka siegnela w moich oczach zenitu, 104.5 czyli ponad 40 stopni, a miala mnie jeszcze bardziej zaskoczyc, ale o tym to moze jutro bo to juz polnoc. dobranoc.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz