czwartek, 17 maja 2012

dzien mamy

w ameryce zawsze w niedziele.
na sniadanie frnancuskie, francuskie, tylko jak to sie pisze? ;) moze rogaliki? niech bedzie ze rogaliki. pyszne 'suche', pyszne z miodem, pyszne przytostowane na drugi dzien, moje ulubione. prezent z przedszkola dostalam juz w paitek, piekny kubek, ktory stal sie tym najpiekniejszym teraz wazonem. male wyciane rysunki (zosi specjalnosc) pelne kwiatkow, motylkow, biedronek i serduszek tez byly.


po sniadaniu spakowalismy sie i pojechalismy na piknik i nad ocean na caly dzien. oh jak dobrze nam wszystkim tam bylo. praktycznie zero sasiadow, tylko drzewa, trawa, robaki, slonce, wiatr i my. jedzenie przepyszne, towarzystwo doborowe, dzieci w siodmym niebie. czego wiecje trzeba? wiecej takich dni oczywiscie!!!!


















nie powiedziala bym, zeby woda nadawala sie do kompania, ale coniektorzy to sie ostro zmoczyli. ja weszlam do kostek i mialam wrazenie, ze zimna woda przenikala mnie do kosci. adam sie doslowne polozyl w wodzie przy brzegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz