poniedziałek, 23 lipca 2012

newsletter

czyli co caly tydzien porabialismy
bylo bardzo deszczowo, chlodnawo, bardzo malo lipcowo dodam, bo takiej pogody w drugiej polowie lipca nie pamietam, ale z ta moja pamiecia tez roznie bywa...
wiec mozna bylo znowu piec i rosol ugotowac i pobawic sie w domu. to byl dobry tydzien.


adam nauczyl sie grac w sad (mowi, ze gra w domino ;) i bradzo dobrze nam szlo, aczkolwiek kolejny owoc znikna w czeluciac kuchennych zakamarkow...'chliwecka' tym razem. juz druga, brak tez jednej wisienki. stan jablek i gruszek w pozadku. moze zamiast nurkowac z latarka pod kaloryfer napisac do haby i przysla...
bawilismy sie nowa kolorowa tasma z targetu (dzieki marta!)




a ja porwalam sie na cos, co wydawalo mi sie raczej nieosiagalne, balam sie porazki???? no ale koniec koncow, stwierdzilam, ze kto nie gra nie wygra, tak?
no to zrobilam to cos i wyszlo naprawde takie jak pownno wyjsc, znaczy. a udalo sie dzieki internetowi i telefonowi do przyjaciela, bo waga sie zepsula.
ola sie ze mnie smieje, ze jestem matka polka. czulam, ze nia w pelni nie bede, jak tego czegos nie zrobie. tak wiec juz jestem.
a, co to bylo, kto zgadnie? eh, pewnie wszyscy...
oto zdjecie 'resztek':

a w piatek rano zosce sie cos udalo. wstaje zazwyczaj razem z niemezem, czyli kolo 6. ja wsteje kolo 7, znajduje jakies poranne rysunki, stos przegladnietych swierszczykow i ksiazek. witamy sie, ide do lazienki, wychodze a zoski nie ma. biore sie za sniadanie, czas leci, adam spi, zoska pewnie sie w pokoju bawi. slysze delikatnie pukanie, mysle ze mi sie cos przeslyszalo. znowu puka? zagladam przez judasza, nigogo nie ma, zamykam nas na drugi zamek, tak na wszelki wypadek. jest mi dziwnie, znowu slysze to pukanie, jest delikatne, ale wyraznie slyszalne, na kuchence stoi stos roznych misek i garnkow, moze to one tak o siebie stukaja mysle...ale nie, cos dalej puka, patrze na szafke kolo kuchenki. to  jakby z niej????...nie jestem pewna ale mowie: 'zosia, wyjdza z szafki prosze!!!' i drzwi sie powoli otwieraja, a w srodku siedzi moje usmiechniete dziecko duch. do tej pory chce mi sie z siebie smiac, nienormalan, gada do szafki i sie jeszcze boji, ze ktos z niej wyjdzie....;) a jak wychodzila wstal adam i tez oczywiscie chcial sie w szafce zmiescic. oj, dawno nikt mnie tak nie przestraszyl...

w sobote udaly sie ostatnie przedurodzinowe zakupy. auto zaparkowalismy przy calym roju zukow (wisi nam nami jakies robakowe fatum?). wszyscy sie im bacznie przygladali, a jak niemaz 3 raz powtorzyl czasownik kopulowac stwierdzilam, ze czas juz na nas, bo lada chwila zaczna sie niewygodne pytania. po udanych zakupach adam pokazal ze umie sam sikac, szkoda ze na srodku chodnika przed samym sklepem.
wieczorem grilowalismy pod nieobecnosc sasiadow (za pozwoleniem oczywiscie) najpierw ulubione indykowe burgery, a potem koraliki ;)  zalatwilam blaszke na muffiny, troche szkoda, ale wytrazyki wyszly sliczne ;))


w niedziele bylismy na plazy. tym razem wysmarowani jak trzeba. fale byly przeogromne, nie udalo mi sie przedrzec do miejsca w ktorym mozna przez nie sakac. taka jedna mnie porwala, zmieszala z piachem i wyrzucila na brzeg z mocno przesunieta gorna czescia stroju kapielowego, prawda...;) zosia skakala przez fale u taty na barana, a adam wszedl do kostek!!! i ponownie historia z samodzielnym sikaniem, tym razem na plazy prosto do wody...
wieczorem mielismy bardzo milych gosci. anie z piotrkiem i ani mlodszym rodzenstwem. adam wszystkich chojnie obdarowal naklejkami, zosia tylko raz przemknela przez kuchnie, nie wytrzymala, musiala do lazienki ;) adam nie wstepie prezentowal piotrkowi jakies akrobacje, ktore skonczyly sie wielkim jak na adama placzem, ponoc chcial stanac na rekach, ale nie dal rady...

zosia skonczyla prezent dla adama. ja tez skonczylam przygotowania do urodzin, a impreza stanela pod wielkim znakiem zapytania...kto to widzial, zeby w lecie na grype zoladkowa chorowac, co???





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz