poniedziałek, 22 sierpnia 2011

mokry, slodki, leniwy
















tydzien za nami. odwiedzilismy marte, artka, olivie, olafa i emila (boze, ile wymieniania, dobrze, ze przynajmniej krotkie imiona maja ;)
wrocilismy cali i zdrowi, choc brak na nogach miejsca bez ugryzienia komara. marze o wlasnym domu i ogrodzie, tylko co ja bym z komarami zrobila, bo one nas zywcem zjadaly, calorodzinnie, a olivia i olaf mozna powiedziec nietknieci komarzym zebem...za gosci sie wzieli, naznaczyc chcieli, he???
piatka dzieci, kazde inne i na innym etapie, olivia zaczyna czytac, zosia uczy sie liter, olaf przygotowuje do pierwszych dni w przedszkolu (i wan
t to see that ;) adam uczy sie mowic, emil sikac do nocnika. pieknie sie razem bawili, parami, trojkami, czrorkami, piatkami ;)
zosia ma swoje sprawy z olafem, naprawiaja, gasza pozary, gotuja, z olivia malowala, mieszaly kolory, zosia bardzo urosla jak uslyszala od olivii: 'zosiu, jestes wspaniala artystka', bawily sie na strychu, byla zabawa w restauracje do ktorej dolaczyli wszyscy. dania byly niezwykle wymysle i wcale nie takie drogie. zosia bardzo sie ta zabawa spodobala i od 2 dni usilnie chce wziac od adama zamowienie na obiad, powiem tak, jest niechetny ;)
zosia chetnie przytulala sie do emila, chodzila z nim za reke.
adam najwiecje bawil sie z najmlodszym emilem, razem chlapali sie w basenie, jezdzili na slizgawce, walczyli o pily i wiertary ;) a z olafem czesto zasiadal do zepsutego
czerwonego auta, bawili sie razem w piachu. nie przypominam sobie, zeby bawil sie w cos z olivia ;)
wszyscu niejednokrotnie chieli jednoczescie sie hustac, czekali na swoje kolejki, minute, dwie, tysiac ;)
bylismy na 2 pobliskich palacach zabaw, no moze ten drugi nie byl az taki bliski, ale dalismy rade dojsc pieszo, a nawet przejsc przez dosc ruchliwa ulice. jedlismy codziennie lody, na patyku, w wafelku, pieklismy ciastka i ciasta, byl wypad na paczki, wizyta w bibliotece (no niesety, nasza wioskowa chowa sie przy tej o niebo...) a na koniec, a w zasadzie to pod koniec pojechalismy do sadu na brzoskwinie. niby nie mialo byc za goraco, ale jednalk bylo, brzoskwin do oporu, pomidorow tez, zabraklo wody do picia ;)
w czwartek w nocy przyjechal niemaz, ale dla dzieci dopiero w piatek rano ;)
nie bardzo sie o tate przez caly tydzien pytali, adam czesto mowil 'tata, maa???' na widok naszego auta zaparkowanego przed domem. ale jak go zobaczyli, to odkleic sie nie mogli, zwlaszcza zosia, jeszcze jej tak mocno przytulonej nie widzialam nigdy...


ja wrocilam wypoczeta, dotleniona z glowa pelna pomyslow.
dzieki marta za sniadaniowe rozmowy, popoludniowe slodkosci i wieczorne sprzatanie ;)
trzeba to bedzie kiedys powtorzyc, mozesz zaczac sie bac :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz