poniedziałek, 10 października 2011

boo at the zoo

czyli halloween w zoo
























nie pojechalismy na halloweenowe atrakcje (dla adasia najwieksza bylo chodzenie inaczej i bieganie na oslep), ale dla was, zebyscie mogli wystapic w kosciotrupowych pizamach za dnia. niby zadne to przebranie, a zbieraliscie kolplement za komplementem, moze dlatego, ze wygladaliscie tak samo... trzeba jeszcze zrobic maski i stroje gotowe, byle nie bylo za zimno, bo obcislosc bluzek nie pozwala zbyt wiele pod spod zalozyc, a zimno czasem bywa, nawet bardzo...
w zoo za to bylo goraca, ale nie brak tam cienia na szczescie, byly tlumy, ale zoo jest duze, wiec jakos sie towrzystwo rozeszlo. adam nie pojechal na karuzeli. w 'jednoszynowcu' plakal na poczatku strasznie, a ze stalismy w kolejce dobre 10 min, stwierdzilismy, ze nie ma co wysialadac. i to byla sluszna decyzja, bo po chwili adas sie uspokoil, a udalo sie nam zobaczyc ryczacego slonia z bardzo bliska!



zrobiliscie sobie po pamiatkowym pieniazku:























to taka nasza rodzinna tradycja z tymi pieniazkami, bardzo mocna ich pilnujece, ale i tak ciagle wam gina zwlaszcza adasiowi...
zosia przywiozla z zoo procz pieniazka galazke bambusa dla pandy, ktora zjadla podobnie do pandy ubarwiona maja i cala noc nia zygala, mozna by powiedziec, ze za kare, ale kotom o to chodzi, pojesc sobie zielonego, a potem takie pozadne zyganko i od razy lepiej sie czuja ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz