wtorek, 25 października 2011

fajne dni


mamy 2 razy w tygodniu. rano nie spieszymy sie do przedskola, jest czas na marzenia

i liczenie. bo zosia wszystko ostatnio liczy, ile jest 1 i 1, a 1, 1 i 0?
liczy jablka w koszyku, swoje lata, adama i ile bedzie miala w lutym , a czy bedzie miala kiedys dziesiec lat?

liczy kredki, kratki, groszki w zupie, jeszcze troche a bedzie liczyc okruchy na talerzu ;)

a adas moze spokojnie na nocniku poczytac (po tacie, zdecydowanie po tacie ;) jest juz oficjalnie bez pieluchy calodobowo. mysle ze ze 2 tygodnie? zaczynam myslec o nowym lozku dla niego, niemaz oczywiscie mysli ze nie jest jeszcze potrzebne, ale co on tam wie ;)

udalo mi sie dzis zabrac was rowerem do parku, a przy okazji po drodze wstawic 'dziwne' pranie, czyli rzeczy ktorych ciagle nie ma czasu wyprac, a jak jest czas to niemaz (bo to on jest naszym rodzinnym praczem) nie chce, bo tego z ciuchami nie wolno, a osobno to za malo tego na cala pralke itp... tak ze moze juz jutro, po prawie poltora roku uda mi sie zmienic zaslonki w naszej niemalzenskiej sypialni (ciagle mamy dziecinne, pozostalosc po bylym pokoju zosi)





w poludnie upieklysmy ciasto zurawinowe (z przepisu cecylki knedelek, mialo byc oryginalnie z porzeczkami, ale sa one towarem na wage zlota, nawet w lecie, mysle ze zurawina je tu godnie zastapila) fajne, bo z pudrem, ktorym bardzo latwo sie zakrztusic przy okazji zlizywania z ciasta.
tym razem wypiek wszystki smakowal bez wyjatku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz