wtorek, 7 września 2010

Bass River State Park Camping

Poszlismy za ciosem, bo bardzo sie wszytskim spodobalo, doslownie wszystkim. zosia byla troche smutna w drodze, bo dowiedzielismy sie, ze olafek zachorowal i panstwo kasperscy nie dojada, szkoda ze ich nie bylo.
a byli z nami ania i krzys z alicja
oraz ewa z lukaszem i oskarem.














kemping okazal sie byl dosc zatloczony, duzo ludzi dosc blisko siebie. nasze pole bylo troche spadziste, a drzewa marne i nie dawaly wystaraczajacego cienia. natomiast pogoda dopisala. no i tym razem jezioro bylo super czyste i cieple, a ja nie przygotowana na wodne
atrakcje. zosia chodzila w majtkach, adam pluskal sie w pampersie ktory napuch po chwili potwornie, tatus mu go sciagnal, mama poszla po spodenki,
a pan ratowni w miedzy-czasie przyszedl upomniec, ze nagosc jest zabroniona ;)
nawet sebastian sie wykapal (to znaczy, ze woda musiala byc naprawde ciepla) w majtkach i
ponownie zostal upomniany, zeby raczej tego nie powtarzal ;)
wieczorem jak zwykle kielbachy, marshmallows i zabronione trunki typowo kempingowe, czyli piwo i wino. przygrywaly nam cykady i jakies drzewne zaby? nie wiem, ale jakjos tak zabio
to cos nam spiewalo.























adam lobuzowal na calego. rozchodzil sie tez na calego i teraz na-okraglo cos kombinuje, wejsc na grila, wejsc do ogniska, wejsc wysoko, rzucac czym popadnie, rzucac mocno, bo pare ciagle ma niesamowita. to rzucanie zaczyna mnie martwic bardziej niz wspinanie... z plusow to chodzenie bardziej go meczy i dluzej spi ;)




























sebastianowi marzyla sie jajecznica na sniadanie. w pierwszy dzien pojechal, kupil co trzeba i mielismy kepingowa
jajecznce na kielbasie z ognicha. straszyl chlopakow , ze sie nie podzieli, bo nie wystarczajaco entuzjastycznie podeszli do zbierana drewna na ognicho ;)



















w nocy tym razem oskarek dal czadu, juz prawie szlam do ewy z tylenolem, moze nie miala??? ;)
ania myslala, ze to tradycyjnie koncert w wykonaniu adama, ale moj synek przespal cala noc, do godziny 7, rekord!

atrakcja byly lody w mcdonalds, ktore zosia prawie przespala, a adam zdemolowal lokal i nabrudzil conajmniej jak grupa przedszkolna. oskarek bardzo szybko nauczyl sie zlych manier od adasi, tez chcial szafke otworzyc razem z zamkiem i tez na stol chcial wchodzic.

najwieksza atrakcja dla zosi byla plaga gasiennic, spadaly doslownie z nieba, wszytskie cienme o dosc malo atrakcyjnym wygladzie, bardzo cieszyly zosine oczy:
'pats mamo jaka slicna!' i tak chodzi i wszytskim pokazywala tez slicnie-wstretne gosiennice.
















nic mi nie smakowalo: sos slodko-kwasny dawal plesnia (sebastian sie ze mna zgodzil, ale reszta stwierdzila ze jest normalny) nie smakowalala mi zupa jarzynowa z puszki i konserwa gulaszowa na sniadanie, ani ani lanszmit nazwany przez anie pieknie lanczmitem ;) pamietacie taki przysmak? ani nie smakowala kielbasa, zeby nie bylo, ze ja tylko taka wybredna ;)

to juz koniec sezonu. koniec lata? nie jeszcze nie, caly cieply krotko-rekawkowy wrzesien przed nami, lubie ten wczesno jesienny miesiac. mozna zaczac uzywac piekarnik i gotowac bez wiekszego stresu, ze nagrzeje mieszkanie go granic wytrzymalosci. a w zwiazku z tym zakupilam 2 nowe ksiazki. pochwale sie jak przyjda.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz