sobota, 11 września 2010

karuzela, karuzela...

przyjechala do nas jak co roku o tej porze, oprawe ma bogata, bo sa budki z jedzeniem, co trzecia to to samo, jakies tam stoiska z duperelkami typu bizuteria czy indianskie ubiory. no ale dla nas byla najwazniejsza ta karuzela. przyjechal tez jakub z rodzicami: lucja i ladislavem i maloletnim jeszcze bratem ryskime (ktory wazy tyle co adam, a jest 4 miesiace mlodszy ;) kolejka do budki z biletami byla dluga nie do zniesienia dla pragnacych rozrywki dzieci. na szczescie dosc blisko kasy stala kolezanka z parku, kupia nam caly arkusz. zaczelismy od lodki, ale jak juz sie lodka zatrzymala, dzieci wysiadly i nadeszla poda wsiadania zosia zrezygnowala. troche sie nastraszylam, bo kupilam cale 15 biletow, ale okazalo sie, ze to tylko ta lodka byla 'malo atrakcyjna, potem byly samochody, biedronki (takie same jakimi jezdzila lola!)













i koniki na ktorych i adma sie przejechal. byl chyba najszczesliwszym dzieckiem na tym koniu, sciskal rurke, szalal, skakal, wariowal na calego, ledwo go na tym koniu utrzymalam




















zosia zachwycona, w sobote rano jeszcze nawet nie otworzyla oczu, a juz krzczala ze chce na karuzela. potem byly jeszcze zeppole z ooooogromna iloscia cukru pudru i do domu.

wyrazy wspolczucia dla mieszkancow fresz pond rd. gdzie ta coroczna fiesta sie odbywa. malo ze glosno, smierdzi cebula, to jeszcze nad ranem jest wielkie sprzatanie z dokurzaczami w roli glownej...


wracajac podziwialismy swiatla jak co roku uciekajace do nieba, zapalane w miejscu gdzie kiedys staly 2 wierze world trade center. wydawalo sie, ze przebijaja niebo...
teraz przynajmiej wiem, gdzie jest manhattan jak wychodze z domu, myslalam, ze z zupelnie innej strony, ale to nic dziwnego, jestem nienaprawialan jezeli chodzi o kierunki itp. jak bym nie stala, zawsze patrze w strone polnocy a za mna jest poludnie ;) juz nie bede pisala gdzie wschod i zachod, bo jeszcze cos namieszam ;)

dobranoc

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz