poniedziałek, 1 listopada 2010

urodziny po rumunsku

czyli podwojne urodziny, bianki 3cie i jej mlodszej siostry andrei 1sze
impreza odbyla sie na tylach rumunskiego ortodoksyjnego kosciola w przeddzien halloween (marta k ostrzegala, ze moze byc niepezpieczne i zeby uwazac na wampiry ;) sala wielka, juz sie rozmarzylam, co ja bym to nie zrobila, gdybym miala taka sale do dyspozycji na zoski urodziny....




















impreza byla 'dorosla' duzo jedzenia, zakasek, napojow wyskokowych. dla dzieci bylo domowe
playdoh, ale po przeszlo godzinie, nikt nie szykowal go dla dzieci, wiec sami sie obsluzylismy, bo
ilez mozna biegac z balonami po sali, nawet tak wielkiej, mozna sie zmeczyc, to fakt ;) zabawek do palydoch nie bylo, na szczescie byly plastikowe noze, lyzeczki i papierowe talerzyki, niektore duze dzieci bawily sie jeszcze, ja my juz wychodzilismy ;) potem dzieci zauwazyly w torbie kredki i kolorowanki (naszykowane jako goody bags), wiec sobie wziely i juz nic wiecej nie trzeba im bylo. wiekszosc dzieci byla przebrana, zosia tym razam za motyla, adas za siebie, jakos nie leza mu wszelkiego rodzaju kostiumy, ma na nie jednym slowem nerwa, wiec go nie meczylam.





















na koniec imprezy byla kawa i cukier ( mleka nie bylo) oraz tort, WIELKI tort, ale trzeba sie bylo na niego naczekac. dorosli jak dorosli, ale kazac 3latkom patrzec na tort dobre 20 minut?













najpierw bylo scinanie wlosow (matka chrzestna scinala andrei jej piekne rude wlosy) potem lamanie nad glowa wielkiego chleba, takiego w stylu ogromnej chalki, musialy okruszki poleciec na glowe malej, dobrze, ze nie upuscili tego chela, bo byl naprawde duzy. a to jeszcze nie koniec. potem byla taca, a na niej rozne przedmoty: pienadze, perfumy, komorka, dlugopis, ksazeczka i nie wiem co tam jeszcze. zadaniem rocznego dziecka, bylo na oczach wszystich, w blysku fleszy wybrac jeden przedmiot (tak mi sie porzynajmniej wydawalo) mala nie chciala nic brac, byla przestraszona , po dluzszych namowach, zdecydowala sie na perfumy, ale malo im bylo, musiala wybrac jeszcze jedna rzecz. nawet nie wiem co wybrala, bo dzieci zaczely na serio tort podjadac, lyzeczkami!!! potem bylo happy birthday (na szczescie jedno dla obu dziewczynek) potem jeszcze po rumunsku (bardzo mi sie podoba to ich sto lat) dmuchanie swieczek na obskrobanym torcie i krojenie, hurraaa!
dzieci zasadniczo najdly sie zanim tort pokrojno ;)
nie powiem kreci mnie ta sala, ma zaplecze kuchenna, mozna by na niej nawet wesele, nie tam zeby ktos sie mial zenic w najblizszym czasie ;)

cmok!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz