piątek, 18 marca 2011

stare kwadraty

dzis odwiedzilismy. miejsce, gdzie swoj pierwszy rok przezyla zosia. najpierw posiedzielismy w mini ogrodku boba i arlene. poprosilam arlene o plastikowe lyzki, ktore to rozdalam dzieciom, zeby sobie pokopaly. arlene byla mocno zdziwiona, myslala, ze chce ich czyms nakarmic. adam niestety lyzeczka kopac nie umie, zasypal sobie oko dosc konkretnie...ze nie wspone o zrujnowanej ziemi boba na pomidory. jak bylismy w ogrodzie, frankie, sasiad z boku zacza tradycjjnie myc swoj kolejny samochod (lubi je zmieniac) jak wyszlismy jeszcze go pucowal. zosia zapytala 'czemu ona tak myje ten samochod i myje, bedzie gdzies jechac?' nie, nie bedzie, on tak juz ma. przylapalismy go kiedys na wyjmowaniu kamykow z bierznika, nie rzartuje!
potem zdjedlismy z bobami obiad. adam, bagatela, wciagna poltora kawalka pizzy, no bez brzegu. zosia tez calkim sporo. potem adam zacza demolowac pelne bibelotow i krysztalow (na wysokosci kolan) mieszkanie i trzeba sie bylo zmyc. poszlismy jeszcze do starego parku, gdzie spotkalismy o dziwo viktorie, zosi kolezanke z przedszkola. spory kawal pokonuja, zeby dotrzec do szkoly, ja bym rady nie dala, za leniwa jestem na takie przymusowe spacery z rana. bardzo dlugi byl to dzien. obudzilismy sie o 6, co mi zupelnie popsulo humor na dobry poczatek. nie jestem dobra mama o 6, nie wroc, jestem zla mama o 6 rano, nazwijmy rzecz po imieniu. ale do 7 juz mi przeszlo ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz