niedziela, 18 grudnia 2011

to byl chorobowy tydzien

znaczy sie zosie rolozylo przeziebienie. twierdzila, ze nie ma sily wydmuchiwac nawet nosa, taka jest slaba. zdecydowala, ze w piatek nie bedzie szla do przedszkola, zeby nikogo nie zarazic. przynajmniej przez kilka dni mialam spokoj z pytaniami kto nas odwiedzi i kogo my, doprowadzaja mnie te pytania do szalu, ze nie wspomne o odwiecznym 'a co po jutro bedziemy robic?'
w czwartek rano zamiast bajki zrobilismy rano nowe playdoh, z nowego przepisu. fajne, bo mozna zrobic wiecej niz jeden kolor  za jednym razem, a nie fajne, bo do dzis mam niebieski barwnik pod paznokciami ;)
rozne rzecy powstaly, kopytka, pulapki, tunele...adam bardzo mnie namawial do skosztowania, twierdzil namolnie: 'to naim niam mama, to nie pejdo' a jak sie krzywilam mocno nalegal, zadowolony odchodzil dopiero jak mi posmakowalo: 'dobe mama, dobe' ;)



adam bardo duzo juz mowi, ale nie zawsze jestesmy w stanie go rozumiec, kazdemu po kolei tlumaczy, chodzimy za nim, pokazuje, nie dochodzimy do porozumienia, dzis na przyklad bardzo mocno o jakims jaju na zewnatrz mowil, niemaz nawet zszedl z nim na dol po schodach, ale nic sie nie wyjasnilo.
a moje ulubione slowo adasia to: 'te chame' czyli takie same, zaden 'cham' nie umknie jego uwadze ;)

po poludniu byla przedszkolna wywiadowka, moja pierwsza, bo w zeszlym roku nie udalo mi sie dojsc, a w tym roku o pierwszej zapomnialam. o drugiej juz nie, dzieki kolezance lucji ocywiscie. pojechalismy we trojke, bo niemaz zapomnial, ze mial wczesniej wyjsc z pracy, moja wina, zapomnialam mu przypomniec;)
tak wiec jedziemy sobie, ja rowerem, dzieci w przycepce i napotykamy taki oto widok. nalezy wyjasnic, ze mieszkamy w dzielnicy, w ktorej nie brak polakow. nie to, ze mam cokolwiek przeciwko rodakom, nie to ze pijemy wiecej niz inni, ale jakos tak bardziej to po nas widac, zwlaszcza na ulicy ;)
wiec jedziemy sobie po fresh pondn (naszej glowenj ulicy) a z naprzeciwka idzie ekipa, trojka, swieta trojka rzec mozna, bo nie raz ich juz widzialam. pierwszy pcha zakupowy wozek pelen butelek i puszek (brawo za ekologiczne podejscie do zycia!) drugi mocno na twarzy czerwony idzie dosc pewnym krokiem, na ramieniu siedzi mu piekny szary kot! trzeci jest mocno zawiany, ma dosc dluga siwa brode, podpiera sie laska, a na glowie ma czapke mikolaja ;) ah, szkoda ze nie mialam aparatu...

 a piatek zacza sie inaczej niz zwykle. zazwyczaj szykuje dzieciom jakas prace na rano, ze niby maja zajecie jak ja robie sniadanie, niestety czasem jest zupelnie na opak, zapomnialam i zostawilam wieczorem na stole cale opakowanie brokatu. adam rano wstal i poszedl sam do kuchni zzrobic siku, a ja chwile leniuchowalam, jak sie okazalo za dluga chwile. tak wiec na sniadanie nakarmilam odkurzacz brokatem, ktory byl doslownie WSZEDZIE.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz