poniedziałek, 11 października 2010

saturday night out

tak, tak, byslismy na imprze, na manhattanie!!!
mialam wielka ochote gdziec wyjsc i potanczyc, niemaz byl raczej sceptyczny:
'gdzie, z kim????'
a tu prosze sms od kolegi daniela, robi w sobote urodziny, razem z kolega michalem.
fajnie bylo i naprawde milo. impreza odbyla sie w buddyjskim osrodku kultiralnym, tak, tak! kolega daniel jest buddysta. byl alkohol, tance, zabraklo tylko jednego, jedzenia!!!! szlismy z metra przez chinatowa, nawet ulubione wietnamskie mijalismy, ale przeciez w zeszlym roku ponoc stoly uginaly sie od jedzenia, no nie w tym, jak sie okazalo. weszlam glodna i wyszlam glodna. ale szczesliwa bo wytanczona, juz zapomnialam jak bardzo to lubie!
jeden feler, straconego snu nie da sie odrobic...bylismy w domu po 3 rano, adam wstal standardowo, czyli o 6:30...

milo sobie przypomnec jak wyglada manhattan noc, zyje jak i za dnia, ciegle kotos gdzies idzie, kluci sie, czeka na autobus, okazje, albo poprostu obserwije, tak jak ja...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz